Krzywa Wieża w Ząbkowicach Śląskich to wierzchołek tej całkiem zwariowanej historii, która zaczęła się w Henrykowie. Później, jadąc stamtąd do Maciejowca, wylądowałam niechcący, bo przez pomyłkę, w Maciejowicach w opolskim. Kolejny przystanek był w Ziębicach, gdzie razem z Frutkiem uganiałam się za dinozaurami. Następne miejsce akcji w tej drodze znajdowało się na starym cmentarzu w Ząbkowicach. Tam tropiłam historię grabarzy, którzy mordowali ludzi dzięki trucizny zrobionej z ludzkich szczątków i dopiero potem wpadłam na Krzywą Wieżę w Ząbkowicach. Tej wyprawie niezaprzeczalnie towarzyszył chaos, który cechował większość moich podróży w tamtym okresie, dlatego dodam jeszcze, iż na koniec wparowałam jak tornado do Przerzeczyna-Zdroju i doznałam prawdziwego szoku na widok tak ogromnej ilości płyt nagrobnych, jakiej dotąd jeszcze nigdy w jednym miejscu nie widziałam!
Aby jednak zrozumieć, iż opisany wyżej w uproszczeniu chaos był naprawdę wspaniałą przygodą, którą do dziś wspominam z uśmiechem na twarzy, trzeba opowiedzieć ją od początku i z detalami. Żeby mogło mi się to udać, potrzebuję przede wszystkim Waszego zaufania i uwagi. Jest to historia prawdziwa, chwilami bardzo osobista w szczegółach i ostatecznie nieodwołalnie archiwalna, ponieważ nie ma już w moim życiu towarzystwa, z którym ongiś wędrowałam po dolnośląskiej ziemi.
Klasztor w Henrykowie
Niechaj Krzywa Wieża w Ząbkowicach Śląskich poczeka na swoją kolej w tej opowieści, ponieważ najsampierw muszę wspomnieć o Henrykowie, gdzie dotarłam wcześniej. Miejsce to jest niezwykle zajmujące, bo obiekt zabytkowy w postaci założenia pocysterskiego znajduje się w stanie doskonałym i jest dostępny do zwiedzania.
Kompleks klasztorny w Henrykowie (powiat ząbkowicki, gmina Ziębice) to prawdziwe barokowe cudo. W założeniu tym znajduje się kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i świętego Jana Chrzciciela gdzie wstęp jest wolny, ale nie można tam fotografować. Miejscowość ta słynie ze swojej Księgi Henrykowskiej, która stanowi bezcenny zabytek polskiego piśmiennictwa. Do tego niezwykle interesującego miejsca warto się wybrać i zarezerwować sobie na zwiedzanie kilka godzin, ponieważ rzeczywiście jest tam co podziwiać.
Na blogu tym powstał o opactwie w Henrykowie osobny materiał, gdzie można poczytać o szczegółach mojego zwiedzania. Jest tam sporo zdjęć i wartościowych informacji. Śmiało klikajcie tutaj — Opactwo cystersów w Henrykowie. Wpis otworzy się w nowej karcie i poczeka. A my idziemy dalej…
Maciejowiec i Maciejowice. Poplątanie z pomieszaniem!
W czasach, o których jest tu mowa, moje życie wyglądało zupełnie inaczej niż teraz. Główną różnicą pomiędzy tamtym okresem a teraźniejszym jest ilość swobodnych i niczym nieskrępowanych dni. Wtedy żyłam na niesamowicie wysokich obrotach. Pięć dni w tygodniu pracowałam w pocie czoła, stojąc przy maszynach z ociekającym potem czołem, a gdy przychodził weekend, cały wolny czas spędzałam w połowie w drodze, a w połowie przy laptopie, spisując swoje historie. Wszystko to działo się na wariackich papierach, dlatego właśnie tamtego dnia trafiłam do Maciejowic w opolskim, a nie do Maciejowca w dolnośląskim.
Wszystko przez to, iż nie miałam czasu przegadać tego podróżniczego celu ze Sławkiem. Przed wyjazdem wysłałam do niego nazwę tej miejscowości i z całą pewnością z marszu ją przekręciłam, a iż on nie wiedział, iż planowałam dotrzeć do pałacu Emmy Kramsta w Maciejowcu, nie połapał się w tym moim błędzie. Ponieważ nigdy wcześniej tam nie byłam, nie zwracałam uwagi na drogę. Sławek wiózł nas więc do Maciejowic niczego nie świadomy. Rozmowa nam się przyjemnie układała, droga nasza była piękna i widoki wokół miłe dla oka. I ostatecznie stało się tak, iż wysiedliśmy przed tym barokowym pałacem biskupa Gottharda von Schaffgotscha w Maciejowicach, a ja nie nie mogłam się połapać, o co caman.
Mieliśmy potem ze Sławkiem z tego bekę i wspominaliśmy nie jeden raz to wydarzenie, jak to zupełnie przez przypadek zawędrowaliśmy w opolskie. Całkiem się wtedy pogubiliśmy, a iż żadne z nas nie miało wówczas telefonu z internetem, musiałam dzwonić do Ines i prosić ją o sprawdzenie naszej lokalizacji. Chciałam się dowiedzieć, czym był obiekt zabytkowy, do którego przybyliśmy…
Rzeczony obiekt zabytkowy wzniesiony został w osiemnastym stuleciu przez Gottharda von Schaffgotscha. Wcześniej w tym miejscu znajdowała się inna budowla, znacznie starsza. Kolejne wieki sprawiły, iż dwór został zmodyfikowany, przez co bardzo zmieniła się jego pierwotna sylwetka. Czasy powojenne nie były dla tego budynku łaskawe, podobnie jak dla wielu innych mu podobnych na terenie całego Dolnego Śląska. W Maciejowicach bowiem powstał PGR, a więc można się domyślić, iż w dworze stworzono miejsca zamieszkania dla jego pracowników. Po latach gospodarstwo rozwiązano, ale w budynku przez cały czas mieszkają ludzie. Teraz to po prostu duży dom wielorodzinny, który można podziwiać jedynie z wysokości ulicy.
Ziębice na horyzoncie
Tak jak pisałam wcześniej, to był bardzo zwariowany trip samochodowy. Czasu nie mieliśmy wiele, więc chcieliśmy wykorzystać go na maksa. Frutek jechał z nami zadowolony, iż zwiedza i widzi tyle nowych rzeczy i miejsc. Wtedy jeszcze nie był ociemniały. To były bardzo piękne chwile.
Pan Frutkowski odszedł od nas zza Tęczowy Most 12 stycznia 2024 roku. Zostawił po sobie łzy, tęsknotę i rozpacz. Podczas pierwszych miesięcy żałoby po naszym Przyjacielu, powstała książka pod tytułem „Frutkowskiego rozmowy, kurna, co nie?”. Jest ona swego rodzaju pomnikiem tego wyjątkowego celebryty, realnym duchowym wsparciem dla wszystkich, kto mierzy się z żałobą po swoim pupilu, który odszedł oraz zbiorem niezwykle zabawnych rozmówek między Frutkiem a jego Pańcią. To książka przy której każdy, kto kocha zwierzęta, znajdzie dla siebie łezkę do uronienia, czy to ze smutku, czy też ze śmiechu. Polecamy tę publikację z całego serca. Poniżej znajdziecie info o niej, gdzie można dowiedzieć się więcej.
Kiedy wjechaliśmy do Ziębic, które wcale nie były głównym celem tej wyprawy, wszystko, co zobaczyłam w tym mieście to same przypadkowe obiekty. Bez planu, składu i ładu. Jednak pomimo tego powstał na tym blogu wpis o tamtym zwiedzaniu i wyszła z tego całkiem przyjemna historia. Tutaj możecie o tym przeczytać i poczuć klimat tych wydarzeń — Ziębice. O dinozaurach, nieistniejących zamkach i straszliwym kanibalu.
Frankenstein. Po naszemu Ząbkowice Śląskie
Do tego miasta przybyłam po konkretną historię, która wydarzyła się wieki temu i do dziś wzbudza wiele emocji. Chodzi tu o słynną aferę z grabarzami, mającą miejsce w roku 1606, podczas wybuchu epidemii dżumy i wielkiego pomoru ludzi w tym mieście. Wtedy to w Ząbkowicach Śląskich przyłapano grabarzy na tym, iż wykopywali oni z grobów nieboszczyków i z ich szczątków produkowali truciznę, którą potem truli miejscową ludność.
Kiedy ich schwytano, działy się straszliwe rzeczy. Zostali osądzeni i bestialsko ukarani. Wcześniej jednak ich torturowano. Całe to wydarzenie ze szczegółami szeroko opisałam w tym materiale blogowym, kiedy wróciłam z tej wyprawy — Miasto Frankenstein. Zabójcza historia o grabarzach. Polecam kliknąć i zapoznać się z tą straszliwą opowieścią, choć z góry zaznaczam, iż jest to treść dla ludzi o mocnych nerwach.
Na terenie tej zabytkowej nekropolii, która jest miejscem akcji rzeczonej afery grabarzy, znajduje się bardzo wiele pięknych nagrobków i grobowców. Jest tam również kaplica świętego Mikołaja, gdzie podobno działy się wszystkie te okropności.
Kaplica pod wezwaniem świętego Mikołaja z czasem przeistoczyła się w obecny Kościół Polskokatolicki. Obiekt sakralny znajduje się na terenie rzeczonej nekropoli, która założona została pod koniec XVI stulecia. Barokową kaplicę cmentarną zbudowano w roku 1728 w miejscu wcześniejszej budowli. Z końcem XIX wieku została ona całkowicie przebudowana i w takiej odsłonie zastajemy ją tam w chwili obecnej.
Ząbkowice Śląskie. Idziemy w miasto
Zawsze, kiedy odwiedzam miasto, które zapuściło na tej ziemi korzenie w XIII wieku, bardzo chcę zobaczyć jego mury obronne, zamek i rynek. Te rzeczy określają każde porządne założenie miejskie, które powstało w średniowieczu. Tamtego dnia jednak, kiedy główny cel wyprawy — czyli cmentarz ząbkowicki — został osiągnięty, powietrze ze mnie trochę zeszło i pracowałam już na oparach. Po tyłu godzinach fotografowania zaczynałam być zmęczona i głodna. U Sławka zawsze ten mój stan, kiedy zaczynało mnie nosić z powodu ssania w żołądku, wywoływał lekką panikę. Wtedy nadchodził natychmiastowy niemal koniec zwiedzania i przychodził czas planowania biwaku. Zawsze bowiem u kresu każdej wyprawy piekliśmy kiełbaski i piliśmy bezalkoholowe. To była tradycja, którą bardzo długo utrzymywaliśmy w mocy. Frutek brał w tym czynny udział, dlatego i on zawsze mocno był zainteresowany tym punktem programu wyprawy. Póki co jednak blisko nam było do rynku, więc postanowiliśmy chwytać, co się da, żeby choć kilka fotek z tego miasta przywieść do domu, zwłaszcza iż na jego terenie znajdowała się słynna atrakcja — Krzywa Wieża w Ząbkowicach Śląskich!
Ratusz i rynek
Na placu głównym w Ząbkowicach nie było tłumów. Zastałam rynek cichym i spokojnym. Bardzo mi się tam podobało, dlatego żałowałam, iż mój czas się kończył i nie starczy go na dokładną lustrację tego interesującego ośrodka miejskiego. Wiedziałam, iż nie zwiedzę tamtejszego zamku, choć ruiny były już dostępne dla turystów. Wtedy też obiecałam sobie, iż na pewno powrócę do Ząbkowic, żeby dokończyć dzieła archiwizowania. Jednak niestety od tamtej pory jeszcze mi się to nie udało.
Ratusz w Ząbkowicach Śląskich istniał już w średniowieczu. W pierwszej połowie XVI stulecia budowla ta została przebudowana i rozbudowana. W XIX wieku ratusz został strawiony przez ogień. Uszkodzenia były tak ogromne, iż musiano go rozebrać. Ocalała z niego jedynie wieża. Kilka lat później, bo w roku 1864 ta ważna miejska konstrukcja została odbudowana. Tym razem w stylu neogotyckim, co widać gołym okiem. Ratuszowa wieża liczy sobie aż 72 metry wysokości i widać ją ze wszystkich stron w mieście.
Krzywa Wieża w Ząbkowicach Śląskich
Uparłam się jednak, iż choć tyle zabiorę z tego miasta, iż sfotografują tamtejszą wieżę, którą Ząbkowice szczycą się od zawsze. Konstrukcja ta niewątpliwie wzbudza wiele emocji w turystycznym świecie. Podobnie zresztą jak ta w Pizie. Obie budowle słyną ze swojego widocznego gołym okiem odchylenia od pionu, ale wyglądają zupełnie inaczej.
Ta średniowieczna, w sumie fenomenalna konstrukcja, licząca sobie 34 metry wysokości i mająca 2,14 m odchylenia od pionu, ze 139 schodami często zwana jest śląską Pizą. Zupełnie tak, jakby była za mało interesująca, aby pozostać po prostu sobą. Ponieważ na tym blogu wcześniej już zrobiłam szczegółowy opis tego zabytku, odsyłam Was do tego wpisu (wystarczy kliknąć na pomarańczowy tytuł artykułu) – WIEŻA WOLNOSTOJĄCA.
Kiedy jest się blisko tego obiektu, widać o wiele wyraźniej, co to w praktyce oznacza, iż wieża jest krzywa. Na fotografiach pomimo wszystko trudno jest oddać ten temat. Chyba każdy, kto widzi na własne oczy jak mocno wieża odchylona jest od pionu, zastanawia się jak to możliwe, iż dotąd nie runęła? Przynajmniej ja miałam takie myśli, gdy stanęłam tuż przy niej.
Nie da się przejść obok czegoś podobnego obojętnie. Zabytek robi ogromne wrażenie, dlatego ściąga do siebie turystów, którzy zawsze chętnie płacą za blilety wstępu, które wcale nie są tanie.
Tak naprawdę nie wiadomo dokładnie, kiedy Krzywa Wieża w Ząbkowicach Śląskich została zbudowana i po co? Mówi się, choć może jest to tylko legenda, iż jest ona pozostałością po nieistniejącym od wieków tajemniczym zamku, który to zbudowany został w tym miejscu na dużo wcześniej, kiedy powstały Ząbkowice. W innej, równie prawdopodobnej wersji wydarzeń wieża kojarzona jest z jedną z bram miejskich, iż niby ona sama miała nią być. Jednak chyba najbardziej wierzy się w to, iż była ona po prostu dzwonnicą od samego początku swojego powstania. Nikt nie wie też, skąd wzięło się to słynne odchylenie od pionu, które nawiasem mówiąc cały czas rośnie. Podejrzewa się, iż jest to skutek trzęsienia ziemi, które miało miejsce z końcem XVI stulecia. Są jednak zwolennicy teorii, iż budowla od samego początku miała taki defekt, i iż był on zamierzony.
Krzywa Wieża. Cennik i godziny zwiedzania
Należy pamiętać, iż Krzywa Wieża w Ząbkowicach Śląskich to tylko jedna z kilku płatnych atrakcji tego miasta. Zwiedzanie ich jest możliwe przez cały rok od godziny 9:00 do 17: 30 z wyjątkiem 1 stycznia, Niedzieli Wielkanocnej, 1 listopada i 25 grudnia.
Zawsze ostatnie wejście jest na pół godziny przed zamknięciem obiektów. Po zabytkach oprowadza przewodnik. Bilet normalny kosztuje 18 zł. Ulgowy 15. Do nabycia go uprawine są dzieci, młodzież szkolna, studenci, osoby niepełnosprawne, renciści i emeryci oraz członkowie PTTK. Bilet rodzinny (2 + 1) to koszt 45 zł. Za każde kolejne dziecko 10 zł dopłaty, przy czym maluchy które nie skończyły 4 lat wchodzą za free.
Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat innych artakcji turystycznych w tym pięknym mieście, klikajcie tutaj Ząbkowickie Centrum Kultury i Turystyki. Znajdziecie tam wszystkie potrzebne informacje dotyczące najciekawszych osobliwości Ząbkowic Śląskich.
Mury obronne
Tak jak wspominałam wcześniej, nie było mi dane przyjrzeć się Ząbkowicom bardziej, dlatego po krótkiej sesji zdjęciowej przy Krzywej Wieży, ruszyliśmy do auta, po drodze mijając mury obronne tego miasta. Przyznaję, iż zrobiły one na mnie wrażenie.
Ząbkowice Śląskie zostały założone w XIII stuleciu i od razu wzniesiono wokół tego miasta fortyfikacje. Nie były one jednak ani kamienne ani ceglane, ale drewniane i ziemne, dlatego nie ma dziś po nich śladu. Dopiero po roku 1300 zaczęto budować solidniejsze obwarowanie i wtedy to powstały widoczne na fotografiach mury obronne z prawdziwego zdarzenia z czterema bramami miejskimi. Później działo się tak, iż w pierwszej połowie XV wieku Ząbkowice zostały napadnięte przez husytów i po tym wydarzeniu fortyfikacje ponownie zostały rozbudowane. Kolejne zmiany i modyfikacje dotyczące rzeczonych murów miejskich miały miejsce już w XVI wieku. Wtedy obwarowania dostosowano do używania broni palnej. Osiemnasty wiek stał się czasem, w którym mury obronne stały się niepotrzebne. W dziewiętnastym stuleciu zaczęto je sukcesywnie rozbierać razem z bramami, a w XX wieku zdecydowano, iż fosa zostanie zasypana. Teraz z tej obronnej historii miasta zostało jedynie to, co widać na fotografiach.
Piknik na szlaku Nieustannego Wędrowania
Ta chwila, tak długo wyczekiwana, nareszcie nadeszła. Wróciliśmy do auta i okazało się, iż Sławek zostawił je niezamknięte. Wszystko to przez pośpiech, w jakim działaliśmy tamtego dnia. Jednak na szczęście nikomu nie przyszło do głowy ukraść nam samochodu, więc szczęśliwie zapakowaliśmy się do środka i ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca piknikowego. Wszyscy byliśmy głodni, więc mocno skupieni na celu.
Nie pamiętam dokładnie co to była za miejscówka, ale idealnie nadawała się do wypoczynku na szlaku. Przede wszystkim znajdowała się tam wiata i to głównie zadecydowało o tym, iż tam się zatrzymaliśmy, ponieważ wędrowaliśmy w upale nie z tej ziemi. Mieliśmy ze sobą jednorazowego grilla i kiełbaski. Taki posiłek na szlaku to bajka! Pan Frutkowski jak zawsze czekał na swoją porcję. Takie jedzenie trafiało mu się tylko na wojażach, więc dla niego to również była ogromna atrakcja.
W takich chwilach przerwy w drodze można było się zeregerować. Wtedy dużo rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy na temat wszystkiego, co zwiedziliśmy. Planowaliśmy kolejne wyprawy i leżeliśmy na trawie z rękami pod głową. Frutek kładł się obok Sławka, bo zawsze wybierał jego bespośrednie towarzystwo. Ja byłam dobra i ok ale tylko w domu, na szlaku Sławek zawsze był lepszy.
Czekaliśmy aż jedzenie się uleży i kiedy zrobiło się trochę chłodniej, zaczęliśmy zbierać manele. Znajdowaliśmy się gdzieś w połowie drogi pomiędzy Ząbkowicami Śląskimi a Przerzeczynem-Zdrój.
Przerzeczyn-Zdrój na szlaku
Zatrzymaliśmy się w Przerzeczynie-Zdroju tylko przy tamtejszym kościele. Nie miałam już planów zwiedzania tej miejscowości, ponieważ mój dzień się kończył, a ja w poniedziałek miałam pierwszą zmianę. Jednak z łapczywości jedynie pragnęłąm choć tylko trochę spojrzeć i zrobić jedno, góra dwa zdjęcia.
Na gwałtownie wyszliśmy z auta, żeby zerknąć na teren świątynny. No i zerknęliśmy. To był prawdziwy szok! Bo oto trafiłam do miejsca, gdzie znajdował się największy zbiór płyt nagrobnych, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam. Kolana moje zmiękły z wrażenia…
Płyty były dosłownie wszędzie. Znajdowały się na wszystkich ścianach kościoła i na całej długości muru, który go okalał. Nie sposób było choćby zrobić im wszystkim zdjęć. To niesamowite zjawisko sparwiło, iż całkiem zapomniałam, iż czas mój jest mocno już ograniczony. Biegałam z aparatem dookoła tego Przybytku i próbowałam zarchiwizować ile się da. Płyty nagrobne były w doskonałym stanie. Czytelne i całopostaciowe. Po prostu wspaniałe.
Teren kościelny w Przerzeczynie-Zdroju to temat, z którym dopiero się rozpędzam, a to jest jedynie zajawka. W tym materiale (klikajcie w ten link) PRZERZECYN-ZDRÓJ, możecie przeczytać więcej o mojej wizycie w tym ciekawym miejscu tamtego dnia. Znajdziecie tam również fotografie, których tutaj nie udostępniłam.
Tutaj kończy się to opowiadanie na wariackich papierach. Krzywa Wieża w Ząbkowicach Śląskich i stary cmentarz z historią o grabarzach z całą pewnością były wspaniałymi celami dla tej wyprawy w dolnośląskie, jednak ja najbardziej uśmiecham się do tych wydarzeń z tego szlaku, które były całkiem niepalnowane, a jednak pięknie się mi przytrafiły. Podróżowałam wówczas ze Sławkiem i z Panem Frutkowskim i czasy te minęły na zawsze. Teraz wszystko jest inaczej. Nadeszła nieodwracalna zmiana…
Więcej naszych opowiadań z drogi, gdzie mnóstwo wspaniałych przygód, niesamowitych historii i wspaniałych zdjęć, znajdziecie drodzy Czytelnicy nie tylko na tym blogu, ale również w książkach naszego autorstwa. O tych wyjątkowych publikacjach można poczytać w udostępnionych poniżej materiałach. Polecamy do wglądu!
Artykuł zawiera autoreklamę