Krok ku radości

twojacena.pl 5 dni temu

Od kroku do szczęścia

Kinga od dziecka była śliczna – niska, jasnowłosa, z figurką jak malowanie i urodą, o której marzy każda dziewczyna. Po studiach została w Warszawie, ale z życiem osobistym jakoś nie szło. Chłopaków miała zawsze pod dostatkiem, tylko o małżeństwie nikt nie myślał. A tu już prawie trzydziestka na karku.

Z początku żartowała, iż ma czas, iż jeszcze zdąży. Ale z czasem zaczęła się martwić. Czas, jak wiadomo, bywa zdradliwy.

– Może ktoś cię urzekł? Przypomnij sobie, komuś drogę przeszłaś? – pytała przyjaciółka matki w zeszły Sylwester.

– Nikomu drogi nie przeszłam, niczego nie zabrałam, rodziny nie rozbiłam – odparła Kinga z przekonaniem.

– To znaczy, iż ktoś ci strasznie zazdrościł – stwierdziła stanowczo ciocia Grażyna, koleżanka mamy.

Kinga nie sprzeczała się. Fakt, zdarzało się, iż zazdrościli – choćby dziewczyny w szkole. Chłopcy latali za nią jak muchy. Nauka szła jej dobrze, ale miłość zawsze odkładała na później.

Matka wychowywała ją sama. Nie żyły w biedzie, ale też nie opływały w luksusy. Mama świetnie robiła na drutach. Kinga miała nieprzebrane zapasy cienkich, koronkowych, ciepłych, puszystych, modnych i kolorowych sweterków. Mama robiła też na sprzedaż.

– Daj spokój, Grażyna, co ty wygadujesz? Przecież ma całą kolejkę adoratorów. Ma z kogo wybierać. Tylko niech się nie śpieszy – broniła córki mama.

– Właśnie, iż adoratorzy. A powinien być mąż albo, w ostateczności, porządny kochanek – nie ustępowała ciocia Grażyna.

– A jaka różnica? – zirytowała się mama.

Nie chciała choćby myśleć, iż jej mądra córka zostanie czyjąś kochanką.

– Żadna, poza tym, iż w dowodzie jest pieczątka, a to ważne dla dziecka. Czasem kochanek lepszy niż mąż… – I ciocia Grażyna zaczęła po raz setny opowiadać, jak znalazła kochanka, który kupił jej mieszkanie i opłacił synowi studia… A swojego nieudacznika i pijaka wyrzuciła.

Wtedy Kinga postanowiła, iż już nigdy nie pojedzie do mamy na Sylwestra. Znudziły ją te rozmowy, wolała być sama. A tymczasem święta zbliżały się nieubłaganie.

Kinga szła, patrząc pod nogi, żeby nie poślizgnąć się przypadkiem. Zeszła nieco na bok, ustępując miejsca kobiecie z wózkiem.

– Kinga! – krzyknęła nagle tamta i zatrzymała się. – Nie poznajesz? Ja, Agnieszka Nowak, teraz Kowalska! – powiedziała radośnie.

– Agnieszka… – Kinga wymusiła uśmiech. – Nie poznałam cię. Mieszkasz w Warszawie? Od dawna?

– Już trzy lata. No proszę, jak się ładnie spotkałyśmy. Słyszałam, iż ty… – Agnieszka wyraźnie szykowała się do długich pytań.

– Twoje? – przerwała Kinga, chcąc uniknąć rozmowy. Mamy uwielbiają chwalić swoje dzieci. – Mogę zobaczyć?

– Oczywiście. To moja córeczka. – W głosie Agnieszki zabrzmiała duma, a spojrzenie zmiękło.

Kinga pochyliła się nad wózkiem i zajrzała pod daszek. Wśród białej chmury koronek, w różowej dzianinowej czapeczce nasuniętej aż po oczy, spało małe cudo. Długie rzęsy spoczywały na pulchnych policzkach, usta złożone w ciup. Na Kingę powiało z wózka zapachem mleka, słodkiego, sennego ciepła i wełny.

– Śliczna. Podobna do taty? – spytała.

– Tak. Jak się urodziła… – Agnieszka zaczęła z zapałem opowiadać.

– Przepraszam, spieszy mi się. Na pewno się jeszcze spotkamy – powiedziała Kinga i poszła dalej.

Nastrój jej się popsuł. „I musiałam ją spotkać w tak ogromnym mieście. W szkole była szarą myszką, niepozorną i nikomu nie rzucającą się w oczy. A proszę, wyszła za mąż, mieszka w Warszawie, urodziła córeczkę. I szczęście aż tryska z jej oczu. A gdzie moje szczęście się zawieruszyło? Lata lecą, a ja sama…” – myślała Kinga.

W zamyśleniu doszła do domu bez pośpiechu. Choinkę udekorowała już tydzień temu. Pierwsze dni cieszyła się nią, ale teraz tylko ją denerwowała. Przypominała, iż święta już tuż-tuż, a ona nie ma z kim ich spędzić.

Ledwo zdążyła się przebrać i nastawić czajnik, gdy rozległ się dzwonek telefonu. Dzwonił Grzegorz.

– Jesteś już w domu, kotku? Zaraz będę – powiedział.

Kinga miała ochotę odpowiedzieć, iż jest u koleżanki, żeby nie przyjeżdżał. Pierwsze namiętne uczucie dawno minęło, została tylko rutyna. Rozwiódł się dawno temu, i Kinga nie była tego przyczyną, ale z żoną mieszkali w tym samym mieszkaniu – dla dobra córki, jak tłumaczył Grzegorz.

Westchnęła, odparła, iż jest w domu, i poszła do kuchni przygotować kolację. Grzegorz pojawił się pół godziny później z elegancką torebką w ręce.

– Masz, kotku. Bo może nie zdążę przed Sylwestrem spotkać się z tobą. Przygotowujemy się do firmowego przyjęcia, trzeba złożyć roczne sprawozdanie, obiecałem córce, iż pójdziemy na choinkę… – tłumaczył się, rozbierając.

Troski Grzegorza zupełnie jej nie obchodziły. Ale prezent poprawił jej humor. Wyjęła z torby komplet czerwonej bieliny i długie aksamitne pudełeczko. W środku była złota łańcuszek z wisiorkiem w kształcie serduszka.

– Dzięki! – Kinga pocałowała Grzegorza w policzek. – Bardzo ładne.

– Nie będę jadł. Wybacz, nie uprzedziłem. – Grzegorz pociągnął ją za ręce do sypialni…

Było przyjemnie, ale za krótko. Grzegorz długo i czule ją całował. Potem wstał i zaczął się ubierać.

– Ile lat ma twoja córka? – spytała nagle Kinga.

Siedziała na łóżku, owinięta prześcieradłem.

Grzegorz zastygł z nogawką spodni w ręce, patrząc w sufit, jakby tam mogła być data urodzenia córki. Jedną nogę już wsunął w spodnie. Drugą noga zwróciła uwagę Kingi. Czarna skarpetka ostro kontrastowała z bladą, sinawą skórą pokrytą rzadkimi włosami. Noga wyglądała odpychająco zimno i nieprzyjemnie, jak skGdy Grzegorz wyszedł, Kinga wzięła głęboki oddech i postanowiła, iż od dzisiaj będzie szukać prawdziwego szczęścia, nie chowając się już w cudzych cieniach.

Idź do oryginalnego materiału