Jeden krok od rozwodu
Kinga stała przy oknie i patrzyła, jak Krzysztof krąży po podwórku swoim nowym samochodem. Sąsiadka, pani Genowefa, już trzeci raz wyglądała z klatki schodowej — hałas silnika pewnie przeszkadzał jej w oglądaniu serialu. A Krzysztof wciąż jeździł w kółko jak dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę.
— Tato, mogę się przejechać? — zapytała czternastoletnia Zosia, zaglądając przez ramię mamy.
— Zapytaj go sama — odparła krótko Kinga, odchodząc od okna.
Zosia zmarszczyła brwi.
— Mamo, co znowu jest nie tak? Przecież kupił auto dla rodziny!
— Dla rodziny… — Kinga uśmiechnęła się gorzko. — Wiesz, ile ta „piękność” kosztuje? A na dom letniskowy brakuje, na twój wyjazd na kolonie też zbieramy grosz do grosza.
— Ale samochód jest nam potrzebny! — Zosia usiadła na kanapie, podkurczając nogi. — Pamiętasz, jak jeździłyśmy do babci autobusami? Trzy przesiadki, tłok…
Kinga oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Tak, pamiętała. Ale pamiętała też, jak przez pół roku kłócili się z Krzysztofem o zakup. Ona proponowała coś skromniejszego, używane. A on uparcie powtarzał: „Albo porządny samochód, albo żaden”. I tak wzięli kredyt na pięć lat, przez który teraz liczyli każdą złotówkę.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się, rozległy się radosne kroki.
— Moje dziewczynki! — Krzysztof wpadł do pokoju promieniejąc. — Zosieńka, jedziemy na przejażdżkę? Co, Kinguś?
— Nie jestem Kinguś — odcięła się żona.
Krzysztof zwolnił, uśmiech zgasł.
— Co znowu?
— Wszystko! — Kinga odwróciła się do niego. — Kupiłeś samochód bez mojej zgody! Wziąłeś kredyt, który będziemy spłacać do emerytury!
— Przecież rozmawialiśmy…
— Rozmawialiśmy o samochodzie, nie o tej pływającej puszce za sto tysięcy złotych!
Zosia wzdrygnęła się i cicho wymknęła z pokoju. Przywykła już do kłótni rodziców, ale za każdym razem miała nadzieję, iż tym razem się uda.
— Puszka? — Krzysztof zaczerwienił się. — To japońska marka, solidna, bezpieczna! Dla mojej rodziny wybieram tylko najlepsze!
— A zapytać rodziny to nie przyszło ci do głowy? — Kinga usiadła w fotelu, czując, jak narasta w niej znajome zmęczenie. — Krzysztofie, przecież ustalaliśmy budżet…
— Ustalaliśmy, ustalaliśmy! — Przeszedł się po pokoju, wymachując rękami. — I co? Będziemy jeździć na targ autobusem, ciągnąć ziemniaki w reklamówkach? Zapomniałaś, jak potem bolał cię kręgosłup?
Kinga przypomniała sobie tamten dzień. Faktycznie przywieźli mnóstwo warzyw od rodziców, a ona musiała nieść ciężkie torby od przystanku. Krzyż bolał ją przez trzy dni. Ale teraz to wydawało się niczym w porównaniu z tym, co ich czekało.
— Wiesz co — wstała — pogadamy jutro. Jak ochłoniesz.
— Nie ochłonę! — wrzasnął za nią Krzysztof. — Bo mam rację! A ty… ty zawsze tylko narzekasz!
Drzwi do sypialni zatrzasnęły się. Krzysztof został sam w salonie, patrząc na kluczyki od nowego auta w dłoni.
Rano Kinga obudziła się wcześnie, jak zwykle. Krzysztof jeszcze spał na kanapie, rozrzuciwszy się szeroko — widocznie nocował w salonie. Poszła do kuchni, zagotowała wodę. Za oknem mżył deszcz, szare niebo zwisało nisko, jak jej nastrój.
— Mamo — Zosia zajrzała do kuchni — mogę dziś nie iść do szkoły?
— Dlaczego?
— Boli mnie głowa.
Kinga przyjrzała się córce. Zosia rzeczywiście wyglądała blado, pod oczami miała cienie.
— Z powodu nas z tatą?
Dziewczynka skinęła głową, nie podnosząc wzroku.
— Zosiu — Kinga przytuliła ją — po prostu… jesteśmy dorośli, czasem nie umiemy się dogadać. To nie znaczy, iż cię nie kochamy.
— A nie chcecie się rozwieść?
Pytanie padło tak zwyczajnie, po dziecięcemu, iż Kinga straciła oddech.
— Skąd ci to przyszło do głowy?
— U Leny Kowalskiej rodzice się rozwiedli. Najpierw też ciągle kłócili się o pieniądze.
Kinga puściła córkę i odwróciła się do okna. Rozwód. Przecież sama o tym myślała, zwłaszcza ostatnio. Gdy Krzysztof podejmował decyzje, nie licząc się z jej zdaniem. Gdy wydawało się, iż żyją obok siebie w jednym mieszkaniu.
— Mamo?
— Idź się szykuj do szkoły. Głowa przejdzie.
Zosia westchnęła i wyszła. A Kinga stała przy oknie, trzymając w dłoniach ostudzoną filiżankę herbaty.
— Dzień dobry — Krzysztof pojawił się w drzwiach kuchni. Wyglądał na zmęczonego i przygnębionego.
— Dzień — odparła krótko Kinga.
— Słuchaj, może porozmawiamy normalnie? — Usiadł przy stole, przecierając twarz dłońmi. — Wiem, iż wczoraj pospieszyłem się…
— Nie pospieszyłeś się, tylko kupiłeś samochód bez mojej zgody.
— Kinga, ale przecież nam potrzebny! A poza tym, to ja zarabiam…
— A ja co, w domu siedzę? — Kinga odwróciła się gwałtownie. — Moja pensja się nie liczy?
— Liczy się, oczywiście… Tylko…
— Tylko uważasz, iż skoro więcej zarabiasz, możesz decydować o wspólnych pieniądzach.
Krzysztof milczał. Jego cisza mówiła więcej niż słowa.
— Rozumiem — Kinga odstawiła filiżankę do zlewu. — Więc kredyt spłacaj sam.
— Jak to sam? Przecież jesteśmy rodziną!
— Rodzina to ludzie, którzy się ze sobą liczą. A u nas? Ty decydujesz, ty kupujesz, a ja mam się martwić o spłatę.
Krzysztof wstał, podszedł do niej.
— Kinga, co się z tobą dzieje? Przecież jesteśmy razem dwadzieścia lat…
— Właśnie! Dwadzieścia lat! I przez te dwadzieścia lat nie nauczyłeś się mnie słuchać!
Wyszła z kuchni, zostawiając męża sam na sam z jego myślami.
W pracy Kinga nie mogła sięKiedy wieczorem wróciła do domu, Krzysztof stał w progu z bukietem jej ulubionych róż i szepnął: „Wybacz, obiecuję, iż od dzisiaj wszystko będziemy decydować razem.”