Krewni mojego męża szeptali za moimi plecami, ale nie wiedzieli, iż wczoraj wygrałam miliony…

polregion.pl 49 minut temu

Moje teściowie szepczą za moimi plecami, ale nie wiedzą, iż wczoraj wygrałam miliony

Nie zakładaj już tej sukienki, Jadzia. Wyglądasz w niej tanio.

Mówi moja teściowa, Tamara Pawłowa, miękkim tonem, który przypomina jedwabną chustę podgryzaną przez moli.

Rzuca te słowa na ramiona, przechodząc obok mnie korytarzem, nie odwracając głowy.

Zatrzymuję się przed lustrem. To prosta letnia sukienka, moja ulubiona. Łukasz zawsze twierdził, iż wyglądam w niej jak bohaterka francuskiego filmu.

Nie podoba ci się? pytam, starając się nie drżeć.

Tamara zatrzymuje się, powoli odwraca się i patrzy na mnie porcelanową twarzą, z wyrazem wyniosłego zmęczenia.

Nie chodzi o to, co mi się podoba, kochana. To kwestia statusu. Mój syn prowadzi duży projekt. Jego żona nie powinna wyglądać, jakby właśnie uciekła z wyprzedaży.

Jej spojrzenie przeszukuje mnie od stóp do głów, tak jakby wyczuwało tanie sandały i brak kosztownych złotych ozdób.

Nie martw się, załatwimy to. Karina właśnie zmierza do butików. Idź z nią, pokaże ci, jak powinna ubierać się przyzwoita kobieta.

Karina, moja szwagierka, wyłania się z pokoju, jakby czekała na swój moment. Ma na sobie jedwabną, markową kreację, kosztowną i beztroską.

Mamusiu, to bez sensu. Nie ma smaku mruczy, patrząc na mnie jak na egzotyczny zwierzak w zoo. Aby nosić dobre rzeczy, trzeba mieć pochodzenie. A ja.

Nie dokończyła, ale rozumiem. Ja to ja sierota z małego miasteczka, dziewczyna, którą ich złoty chłopak Łukasz jakoś wciągnął do rodziny.

Nie odpowiadam. Kiwam głową i udaję się do pokoju, który przydzielili mi. Nasze mieszkanie zostało zalane przez sąsiadów, a aż do skończenia naprawy rodzice Łukasza uprzejmie zaoferowali nam nocleg.

Łukasz odleciał w pośpiechu na miesiącowy wyjazd służbowy, tłumacząc, iż tak będzie lepiej. Polubią cię, zobaczysz! zapewnił przed odlotem.

Zamykam drzwi, opieram się o nie. Serce bije w gardle, nie ze smutku, a z gniewu zimnego, cichego gniewu, który narasta od dwóch tygodni.

Wyciągam laptopa, włączam platformę szachową. Na stronie wciąż wyświetla się finał wirtualnego turnieju. Mój nick Cichy Ruch i flaga Polski lśnią nad pokonanym amerykańskim arcymistrzem.

Pod nim wypalona jest nagroda: półtora miliona dolarów, czyli około sześć milionów złotych.

Patrzę na cyfry i w uszach słychać Kariny ton: Trzeba mieć pochodzenie.

Wieczorem przy kolacji mój teść, Igor Matwiejewicz, rozmawia głośno po telefonie o jakimś problemie inwestycyjnym. Po rozłączeniu spogląda na mnie z irytacją.

nawet mała suma wymaga mądrego lokowania, nie można jej roztrwonić na głupoty. A ty, Jadzia co robisz przed ślubem? Analizujesz, co?.

Analityk finansowy odpowiadam spokojnie.

Właśnie tak mruczy, nie łapiąc poprawki. Powinnaś wiedzieć, z jakimi kwotami się borykasz.

Karina chichocze, jedząc rukolę i krewetki.

Tato, co to za kwoty. Na pierwszą rocznicę dał Łukasz muzykanki, srebrne. Widziałam je. Pewnie oszczędzał pół roku.

Karino! przerywa Tamara Pawłowa, choć w oczach miga rozbawienie.

Patrzę na talerz. Grają w swoją ulubioną grę: Pokaż biednej kuzynce, gdzie jest jej miejsce.

Muzykanki są piękne mówię równym tonem. Łukasz je lubił.

Nasz chłopak lubi wszystko, co mu damy zachichota teściowa. Jest łagodny, nie wymaga wyboru.

W tym nie wymaga wyboru kryje się trucizna, zdolna zatruć całe miasto. Siadam cicho, otwieram aplikację bankową. Nagroda już przelana, przeliczona na złote i leżąca w moim koncie.

Patrzę na trójkę zadbanych twarzy. Nic nie wiedzą. Dla nich jestem jedynie pomyłką ich syna, biedną głupią, którą trzeba albo przemodelować, albo wyrzucić.

Pozwalam im tak myśleć. Na razie.

Następnego dnia zabierają mnie na przemeblowanie. Karina prowadzi mnie po butikach jakby była małym psiakiem na wystawie.

Z przesadną euforią wskazuje sukienki, których cena odpowiada rocznej pensji w moim rodzinnym mieście.

Co? Piękne, co nie? rzuca, podając mi jedwabny kombinezon. Przymierz. Mama zapłaci.

Patrzę na metkę i kiwam głową.

Karino, to za dużo. Nie mogę tego przyjąć.

Och, przestań udawać biedną szydzi. Kiedy ktoś ci coś daje, przyjmij to i bądź szczęśliwa. Czy my nie stać nas, by ubrać żonę Łukasza?

Głos dochodzi do sprzedawców, które zwracają się w moją stronę. Czerwienią się policzki, a odpowiedź miałaby mnie pokazać w złym świetle.

Nie przywykłam do tak drogich rzeczy mówię cicho.

Więc przyzwyczaj się rozkazuje Karina obsłudze. Zawiń. Dostarcz do domu.

Resztę dnia spędza na kupowaniu, nie zadając mi pytania. Wieczorem, rozpakowując torby, Tamara szczęka.

Wyglądasz już lepiej, nie jak biedna sierotka.

Sięga po znaną torebkę, trochę zużytą, i podaje mi.

Weź, nie potrzebuję już, ale będzie ci pasować. To nie prezent, a przeszłość, którą chcą mi wsadzić w ręce.

Dziękuję przyjmuję torbę, czując, iż jej głos nie jest już mój.

Wieczorem, gdy Igor ogląda wiadomości, siadam obok niego.

Dziękuję za gościnę, ale

Bez ale przerywa, nie odrywając oczu od ekranu. Jesteś żoną naszego syna. To nasz obowiązek dbać o ciebie.

Rozumiem, ale czuję, iż chcecie mnie przeformować. Ja kocham moje życie, pracę.

W tym momencie wchodzi Tamara, słysząc moje słowa.

Praca? Jadzia, twoją jedyną pracą jest Łukasz. Dawać mu komfort, rodzić dzieci. Twoje grosze w naszym budżecie to żart.

To nie o pieniądze próbuję się bronić. To o samorealizację.

Samorealizacja? Siedzenie w dusznym biurze i przewracanie papierów to samorealizacja? Weź dziecko, wtedy zrozumiesz.

Rozmawiają, jakbym nie była w pokoju, dyskutując mój los jako ich projekt Synowa.

Wieczorem Łukasz dzwoni wideo. Jego zmęczona, ale uśmiechnięta twarz wypełnia ekran.

Jak się masz, kochanie? Nie mam wam trudności?

Patrzę na niego i uśmiecham się.

Wszystko w porządku, kochanie. Są bardzo troskliwi.

Nie mogę mu powiedzieć nic więcej. Szachy to mój tajny świat, mój łącznik z ojcem. Kiedy kiedyś próbowałam to wyjaśnić, on zlekceważył: Fajnie, kotku, co za hobby. Nie chcę go wciągać w wojnę, w której on byłby ofiarą. To gra, którą muszę wygrać sama.

Tęsknię za tobą mówi.

Ja też odpowiadam. Po rozmowie otwieram laptopa, nie szachową platformę, a portal luksusowych nieruchomości. Patrzę na domy w Skarpie Borowej, penthousey z tarasem i widokiem na Wisłę.

Nie wybieram analizuję pole walki. Każda kpina wzmacnia moją determinację.

Punkt zwrotny następuje w środę, kiedy Tamara postanawia głęboko posprzątać mój pokój, nie będąc przy mnie.

Jadzia, trochę posprzątałam, odkurzyłam. Co to był za bałagan pod łóżkiem? Taka stara szachownica.

Wszystko we mnie opada. Rozumiem, o co chodzi o tę szachownicę, którą zrobić mi ojciec, gdy miałam sześć lat, manualnie rzeźbiąc figury i lakierując je. Jedyny kawałek po rodzicach.

Gdzie jest? pytam, trzymając głos w ryzach.

Dałam ją ogrodnikowi. Niech dzieciaki grają. Nie chcemy takiego śmiecia w domu. Mówi, jakby wyrzuciła starą gazetę.

Idę do pokoju, a miejsce, w którym stała szachownica, jest puste, lśniąca podłoga błyszczy.

Coś się we mnie zmienia.

Wychodzę, a w salonie siedzą Tamara i Karina przy ziołowej herbacie, planując wyjazd do Włoch.

Patrzą na mnie, spodziewając się łez, rozpaczy. Ja stoję spokojna.

Tamaro Pawłowo mówię równym tonem. Powiedziałaś, iż dałaś szachownicę ogrodnikowi. Zadzwoń do niego, chcę ją odzyskać.

Unosi brwi.

Jadzia, nie bądź dzieckiem. Po co ci ten grat? Łukasz przyjdzie, kupimy ci nowe, piękne, z kości słoniowej, jeżeli chcesz.

Nie potrzebuję kości słoniowej. Potrzebuję tej. To pamięć mojego ojca.

Karina drwi.

Co za dramat z tymi drewnianymi kawałkami.

Mamusiu, powiedz ogrodnikowi, iż już nie ma.

Już go nie ma odpowiada Tamara. Więc zapomnij.

Uśmiech Tamary, pełen wyniosłości, jest ostatnim gwoździem.

Biorę telefon, dzwonię do agenta nieruchomości, którego numer zapisałam kilka dni temu.

Dzień dobry, tu Anna. Rozmawialiśmy o domku w Skarpie Borowej. Decyduję się złożyć ofertę.

W salonie zapanowuje cisza. Tamara i Karina zamierają się napić, a ich twarze bledną.

Cena w porządku. Przygotujcie dokumenty. Wyślę potwierdzenie środków w pięć minut. Nie potrzebuję kredytu, płacę własnymi pieniędzmi.

Mówię prosto w oczy teściowej, której wyraz twarzy przechodzi od zaskoczenia do niepokoju.

I jeszcze jedno dodaję, kończąc rozmowę. Będę potrzebować projektanta ogrodu i ogrodnika, który nie wyrzuci niczego wartościowego.

Odkładam słuchawkę, kładę telefon na stole i uśmiecham się po raz pierwszy od dłuższego czasu. To uśmiech gracza, który właśnie zadał szachowy mat.

Karina wpada pierwsza.

Co to za szaleństwo? Jaki dom? Skąd weźmiesz taką kasę?

To żart? drży Tamara, tracąc panowanie nad twarzą. Jadzia, to głupi dowcip.

Siadam w fotelu naprzeciwko nich i sięgam po migdałowe ciastko.

To nie żart i nie kpina. Wygrałam pieniądze w mistrzostwach świata w szachach.

Karina wybucha śmiechem, ale jest to śmiech nerwowy.

Szachy? Ty? Nie, nie wierzę. Jesteś po prostu Jadzia.

Tak, jestem Jadzia przytakuję spokojnie. Gram w szachy od dziecka, tak jak mój ojciec. Na tej samej szachownicy, którą oddałaś ogrodnikowi.

W tym momencie wchodzi Igor, przyciągnięty hałasem.

Co się dzieje?

Mamo, ona zwariowała! Mówi, iż kupi dom i wygrała miliony w szachach! krzyczy Karina.

Igor patrzy najpierw na mnie, potem na żonę i córkę. Jego twarz nie rozbawia się. W oczach pojawia się kalkulacja.

Jakie pieniądze, Jadzia? pyta chłodno.

Półtora miliona dolarów, czyli sześć milionów złotych odpowiadam równym tonem.

Wydaje ciche gwizdnięcie. Tamara zakrywa usta dłonią. Ich uporządkowany świat zaczyna się rozpadać.

Nagle puka drzwi. Łukasz stoi w progu, wrócił dzień wcześniej, by nas zaskoczyć.

Mamo, tato, jestem w domu! Co się?

Zatrzymuje, widząc nasze twarze. Matka przybija się do niego.

Łukaszu, na szczęście, iż jesteś! Żona mówi najdziwniejsze rzeczy!

Co mówię, Tamaro? podnoszę głos. Prawdę.

Łukasz patrzy na mnie, zdezorientowany.

Jadzia, co się stałoWtedy Łukasz wziął mnie za rękę, spojrzał w oczy matki i powiedział: Czas, by każdy z nas grał własną partię.

Idź do oryginalnego materiału