“Przestań marudzić, jestem głodny! Czy drugi dzień przeziębienia to powód, żeby leżeć?”
Niezrozumienie przez męża najprostszych rzeczy stało się punktem zwrotnym w życiu mojej przyjaciółki. Znaliśmy się z Martą jeszcze od czasów szkolnych. Zawsze uważałam ją za silną kobietę, ale to, iż wytrzymała w tym małżeństwie trzy lata, do dziś mnie zdumiewa.
Jej mąż, Krzysztof, był z tych, którzy widzą świat wyłącznie po swojemu. Boli cię głowa albo masz gorączkę pod czterdzieści stopni? Nieistotne – ważne, żeby obiad był na czas. Dla Krzysztofa status żony obejmował funkcje kucharki, sprzątaczki, pielęgniarki i psychoterapeutki, podczas gdy on sam traktował te role z obojętnością i nie był choćby zdolny do współczucia.
Nawet gdy Marta leżała w szpitalu z powikłaniami po grypie, choćby jej nie odwiedził. A po wyjściu od razu zaczął od prośby: “Przecież nikt nie gotuje obiadu”. Gdy Marta odpowiedziała, iż nie spała całą noc, prychnął: “Wielkie rzeczy! Zmęczona jest… To się nie leniuj, tylko weź się do roboty, bo jeść mi się chce!”
Marta wstała – ale nie po zakupy, tylko do urzędu stanu cywilnego. Spakowała rzeczy i wyjechała do rodziców. Bez słowa, bez awantur i wyjaśnień. Po prostu poszła.
I miała rację. Gdy miłość przeradza się w pogardę, pozostawanie u boku takiej osoby to niszczenie samej siebie. Teraz Marta znów jest sobą – słyszę w jej głosie siłę. I wierzę, iż przed nią tylko dobre dni.
Najważniejsza lekcja? Szacunek to podstawa – bez niego choćby najsilniejsza miłość zamienia się w więzienie.