Kolory Szczęścia

newsempire24.com 1 dzień temu

**Odcienie Szczęścia**

Och, cześć, stary — powiedział Krzysztof, wpuszczając do domu Marcina, przyjaciela z dzieciństwa, który mieszkał w mieście.

No hej — uściskał go Marcin. — Dawno się nie widzieliśmy. Od pogrzebu babci minęły cztery miesiące, ciągle chciałem wcześniej przyjechać, ale nie wychodziło. W końcu wziąłem urlop, żeby odpocząć tu, na wsi.

Świetny pomysł. Będziemy jeździć na ryby do leśnego jeziora, może nad rzekę, pamiętasz, jak za dzieciaka? — mówił zadowolony Krzysztof.

Zawsze ją wspierał. Przyjaciele od małego, biegali po wiejskich drogach, kąpali się w rzece, wymyślali różne psoty, chodzili do tej samej szkoły. Marcin zawsze był szybszy i lepszy w wymyślaniu zabaw, a Krzysztof zawsze go wspierał.

Sam jesteś? Gdzie twoja żona? — spytał Marcin.

Wyszła do sklepu, zaraz wróci. To prawdziwa gospodyni, gotuje przepysznie, karmi mnie na umór — chwalił swoją żonę Kamilę.

Pobrali się sześć lat temu, ale dzieci jeszcze nie mieli. Kamila chodziła z mężem do przychodni w powiecie, ale lekarze mówili, iż wszystko w porządku, trzeba czekać, tak bywa.

Choć Krzysztof okazywał jej więcej miłości: dbał, pomagał we wszystkim, nie pozwalał dźwigać ciężarów. Wieśniaczki często jej zazdrościły — jedne z podziwem, inne z czarną zawiścią.

Szczęściara ta Kamila. Krzysiek nosi ją na rękach, nie pije, kocha.

Ona sama żyła sobie spokojnie, zmieniała sukienki, zajmowała się domem, tylko czasem nachodziła ją melancholia, gdy widziała sąsiedzkie dzieci. Pracowała jako księgowa w gminnym urzędzie.

O dzieciach nie mówili, ale Krzysztof często myślał:

Urodzi się dziecko, jeszcze bardziej się zwiążemy. Czasem czuł niewidzialny chłód od żony.

Kamila naprawdę czuła silną miłość męża, tę przesadną troskę, i czasem choćby robiło jej się duszno od tego uczucia.

Dzień dobry — usłyszał Marcin delikatny głos Kamili i odwrócił się.

Przed nim stała z czarną reklamówką w ręce Kamila, wróciła ze sklepu. Krzysztof podbiegł i troskliwie zabrał jej torbę, zaniósł do kuchni.

Cześć — wesoło powiedział Marcin, mimowolnie podziwiając smukłe nogi Kamili i jasne, falujące włosy. — Jestem Marcin, przyjaciel Krzysztofa z dzieciństwa — przedstawił się, gdy mąż wyszedł z kuchni.

Coś nie słyszałam o takim przyjacielu od ciebie — zwróciła się do męża.

No bo mieszka w mieście. Kilka miesięcy temu umarła jego babcia, mieszkała na końcu wsi, może pamiętasz babcię Bronisławę. Nie jesteś stąd, więc go nie znasz.

A, tak, pamiętam. To jej wnuk. Marcin to u nas miejski, zaraz po szkole wyjechał do miasta.

Dokładnie tak — uśmiechnął się Marcin.

Dobra, Kamila, pójdziemy się przejść, a ty coś tam przygotuj — powiedział mąż i wyszli z domu.

Dziś niedziela, a od poniedziałku Kamila była na urlopie. Był początek września, jesień rozkwitała barwami, unoszącymi się pajęczynami, tu i ówdzie żółte liście wirowały na wietrze i odlatywały w nieznane.

Stół nakryła w altanie na podwórku. W taką pogodę nie chciało się siedzieć w domu. Wrócili mąż z przyjacielem i usiedli do posiłku.

Mar

Idź do oryginalnego materiału