Kolacja skończyła się rozwodem
– Czyś ty kompletnie zwariował? – Hanna cisnęła serwetą na stół, aż kieliszek z winem zakołysał się groźnie. – Zaprosić ją tutaj, do naszego domu!
– Haniu, uspokój się – Stanisław nerwowo poprawił krawat. – Nic się nie stało. Zwykłe spotkanie służbowe.
– Służbowe? – głos Hanny sięgnął wyższego rejestru. – O dziesiątej wieczorem? Z butelką szampana i świecami?
– Omawialiśmy nowy projekt…
– Jaki projekt, Staśku? Jaki projekt z tą… z tą Klaudią?
Stanisław spuścił wzrok. Na stole wciąż stały talerze po kolacji – tak starannie przyrządzał bigos, chciał sprawić żonie przyjemność. A teraz wszystko legło w gruzach przez jeden nierozważny telefon.
Hanna wstała i zaczęła miotać się po kuchni. Czterdzieści trzy lata, a wyglądała młodziej. Smukła, zadbana, zawsze o siebie dbała. Stanisław często mawiał znajomym, iż miał z żoną szczęście.
– Słuchaj mnie uważnie – zatrzymała się naprzeciw męża, ręce wbijała w biodra. – Nie jestem idiotką, choć myślisz inaczej. Ta dziewczyna dzwoni codziennie, zostajesz po godzinach, wracasz przesiąknięty jej perfumami.
– Haniu, przesadzasz…
– Przesadzam? – wyjęła z kieszeni telefon. – A to co? Piętnaście nieodebranych od niej tylko dziś!
Stanisław zbladł. Zapomniał, iż Hanna widzi wszystkie powiadomienia przez rodzinne konto.
– Dzwoniła w sprawie pracy…
– Pracy! – Hanna gorzko się zaśmiała. – W sobotę, w niedzielę, o północy! Jaka praca tak nagła?
Stanisław milczał, kręcąc w palcach widelec. Dwadzieścia dwa lata małżeństwa, a nigdy nie widział żony w takim stanie. choćby gdy brakowało grosza, gdy chorowała jej matka, Hanna trzymała fason. Teraz była na krawędzi.
– Stasiu – głos jej zcichł, ale drżał bólem, – widzę, co się dzieje. Zakochałeś się w niej.
– Nie – zaprzeczył, ale zabrzmiało to fałszywie choćby dla niego.
– Nie kłam! Nie okłamuj siebie! Znam cię dwadzieścia lat, myślisz, nie widzę? Świecisz, gdy dzwoni. Oczy ci płoną przed wyjściem do biura. A gdy wracasz do domu…
Hanna nie dokończyła, ale Stanisław pojął. Po powrocie stawał się ponury, drażliwy. Dom zdawał się nudny w porównaniu z biurem, gdzie pracowała Klaudia.
– Haniu, porozmawiajmy spokojnie – poprosił.
– O czym? – usiadła naprzeciw. – O tym, jak się zmieniłeś? O tym, iż przestałeś mnie dostrzegać? O tym, iż od miesiąca nie rozmawiamy naprawdę?
Stanisław przyjrzał się żonie. Kiedy ostatnio pytał o jej sprawy? O dzień? Wszystkie myśli zajmowała Klaudia.
– Młoda jest? – cicho spytała Hanna.
– Co to ma…?
– Ile ona ma lat, Stasiu?
– Dwadzieścia osiem.
Hanna skinęła głową, jakby potwierdziły się najgorsze przeczucia.
– Rozumiem. Mnie czterdzieści trzy. Zestarzałam się dla ciebie.
– Mówisz głupstwa.
– Głupstwa? – podeszła do lustra w przedpokoju. – Spójrz na mnie, Stasiu. Te zmarszczki koło oczu, ta siwizna, którą miesiąc w miesiąc zakrywam. A ona młoda, ładna, bezdzietna, bez balastu.
– My nie mamy dzieci – przypomniał Stanisław.
– Nie – zgodziła się Hanna. – I to moja wina. Nie mogłam ci ich dać.
– Haniu, nie trzeba…
– Trzeba! Trzeba wreszcie powiedzieć! Czuję się winna od piętnastu lat. Gdy widzę dzieci, myślę: może Staś mi to wypomina? Może chce odejść do kobiety, która mu urodzi?
Stanisław chciał ją objąć, ale cofnęła się.
– Nie dotykaj. Odpowiedz uczciwie: kochasz ją?
Zapanowała cisza. Stanisław wpatrywał się w podłogę, Hanna czekała. Na kuchennej ścianie tykały staromodne zegary, kupione w trzecim roku małżeństwa.
– Nie wiem – wyznał w końcu.
– Nie wiesz, czy boisz się przyznać?
– Haniu, to skomplikowane…
– Dla mnie nie – złożyła ręce na stole. – Albo mnie kochasz, albo ją. Nic pośrodku.
Stanisław osunął się na krzesło. W głowie miał zamęt. Z jednej strony żona, z którą przeżył najlepsze lata. Która go wspierała, wierzyła, gdy zakładał zakład. Z drugiej Klaudia, która pół roku temu wdarła się w jego życie i wszystko przewróciła.
– Co czujesz, gdy jest blisko? – ciągnęła Hanna. – Co się z tobą dzieje?
– Czuję… czuję się młody – przyznał. – Jakbym miał znowu dwadzieścia pięć.
– A ze mną?
– Z tobą… czuję się jak mąż.
– I to źle?
– Nie, nie źle. Ale… nudno.
Hanna skinęła, jakby dostała kluczową odpowiedź.
– Więc stałam się ciężarem.
– Nie ciężarem. Jesteś dobrą żoną, Haniu. Najlepszą.
– Ale nie ukochaną.
Stanisław milczał. Cóż mógł rzec? Że kocha żonę, ale inaczej? Że ją szanuje, ceni, ale serce wali na dźwięk telefonu Klaudii?
– Wiesz – Hanna wstała
Nazajutrz, jadąc do Krystyny do nowego mieszkania w Łodzi, Zbigniew kupił jajka, czując się niezręcznie z pustymi rękami, a gdy usiadł przy jej kuchennym stole, obijając skorupkę o brzeg szklanki, zobaczył w rozbitym żółtku białą błonkę, która nie chciała ustąpić pomimo jego uporu, jak niemożność odklejenia się od wspomnienia Tamary mówiącej cicho w ich krakowskiej kuchni: “To było nasze dom”.