Dziennik Alli
Kilka tygodni temu poznałem dziewczynkę, siedziała na ławce w parku w Warszawie i karmiła gołębie kajzerką. Była bardzo rozmowna, a gdy spotkałem ją po raz trzeci, zdałem sobie sprawę, kogo mi przypomina – mnie samego.
Rodzice się rozwiedli, mama wyszła za mąż i wyjechała do Niemiec, a tata żyje z nową kobietą – tak przynajmniej opowiadała mi Marysia, bo tak ma na imię. Tata i Alicja mają teraz synka, któremu dali na imię Kacper…
Patrzyłem na tę malutką istotę i widziałem siebie z przeszłości. Jak jej pomóc? Jak sprawić, by za trzydzieści lat nie pisała takich tekstów jak ja teraz?
— Marysiu, pracuję w ośrodku kultury. Chcesz nauczyć się rysować?
— Tak! — skinęła z zapałem.
Poszedłem z nią do domu i zaproponowałem tej zmęczonej życiem dziewczynie, by Marysia zaczęła uczęszczać do naszej pracowni. Udawałem, iż nie wiem, iż to macocha.
— To zupełnie darmowe, potrzebna tylko zgoda rodziców — skłamałem.
— Ja nie jestem jej matką. Mąż wróci później, wtedy porozmawiamy.
Następnego dnia Marysia pojawiła się u nas.
Starałem się delikatnie kierować jej talentem – rysowała naprawdę pięknie, a do tego śpiewała. Dogadałem się z kolegami i Marysia została przyjęta na wszelkie możliwe zajęcia.
Nie mówcie mi, iż to niemożliwe. jeżeli się chce, wszystko da się zrobić…
Chciałem dać tej dziewczynce to, czego mi brakowało – poczucie, iż jest ważna, iż nie jest tylko niechcianym dodatkiem do czyjegoś życia.
Związałem się z tą małą duszą. Ojciec i macocha myślą, iż jestem pedagogiem społecznym przydzielonym do ich dziecka. Naiwni? A może po prostu obojętni? Pewnie to drugie – dla nich Marysia to resztka po poprzednim życiu mężczyzny. Co z nią zrobić? Trzeba znosić.
Mama się wycofała. Przysyła pieniądze, ubrania, przyjeżdża raz w roku, ale nie zabiera córki. Dlaczego? Bo ma męża, który nie chce obcych dzieci – woli własne.
A tata? No cóż, „kocha” Marysię. Wielki bohater, dźwigający swój krzyż – córkę z poprzedniego związku.
Marysia jest urocza – dla mnie, dla innych dzieci, dla nauczycieli w ośrodku. Ale jaka jest w domu? Może nieznośna, może zła i kolczasta, bo czuje się jak niechciany balast. Tak jak ja kiedyś…
— Alla, dlaczego nie wyjdziesz za Jakuba? — spytała nagle.
— Co? O czym ty mówisz? — spojrzałem na nią zdumiony.
— Nooo… — wzruszona ramionami. — Wszyscy widzą, iż cię kocha, a ty taka… lodowa królewna…
Pracuję w ośrodku z powołania, no dobra… leczę siebie, próbuję. Ale sam sobie nie potrafię pomóc. Założyłem ten dziennik, ryzykując, by opowiedzieć wszystko, bo potrzebuję pomocy. Rzucam się, by ratować innych, tylko nie siebie.
W Marysi zobaczyłem tę małą dziewczynkę, której tak bardzo brakowało pomocy. Próbowałem, naprawdę próbowałem dogadać się z obiema moimi rodzinami.
Ojciec, jego żona i moja przyrodnia siostra… no, w sumie to choćby nie siostra. W końcu tata zebrał się na odwagę i powiedział mi, bym nie dzwonił, nie przychodził i nie pisał.
— Kinga nie chce — wydukał, unikając wzroku. Miałem wtedy trzynaście lat, ostre kolana, duże dłonie na cienkich nadgarstkach – wydawało mi się, iż wyglądam jak krab. Duża żabia paszcza i lekko wyłupiaste oczy. Byłem najbrzydszym dzieckiem świata. Jak można kochać coś takiego?
— Tato… ale ja jestem twoim prawdziwym dzieckiem, a Kinga to córka twojej żowy — próbowałem się przebić.
— Rozumiesz… ona ma trudny wiek, choćby chodziliśmy z nią do psychologa. Trzeba ją otoczyć miłością, rozumiesz?
Tak, tato. Jasne.
Mama, ojczym i brat żyli swoim życiem. Śmiali się z dowcipów, ale milkli, gdy wchodziłem do pokoju. Udawali, iż cieszą się na mój widok, ale czułem, iż ciążę im jak intruz.
Zawsze byłem sam.
A tak bardzo chciałem, by mnie zauważono, by ktoś mnie pokochał.
Tata narzekał, iż Kinga słabo się uczy. Więc zacząłem zdobywać same piątki – może doceni? Nie docenił.
„Zostanę psychologiem” — myślałem. Może wtedy tata się mną zainteresuje? Nie zauważył. Po prostu zniknął z mojego życia.
Całe życie starałem się wszystkim przypodobać, być wygodny jak dla mamy. Chwaliła się znajomym: „Alla to takie wygodne dziecko”. Gotuje, sprząta, zajmuje się Kacprem…
Nie umiem budować relacji. Dlaczego? Bo dusząc swoją miłością kolejne kobiety, podejrzliwością, zazdrością. Pomagam innym, ale sam nie potrafię sobie pomóc.
Rozumiałem, iż mnie nie dokochano, ale żyć jakoś trzeba. A ja nie potrafiłem.
Myślałem choćby o dziecku – tylko dla siebie. Ale co, jeżeli nie będę umiał go pokochać? Wyobrażałem je sobie jako dziewczynkę. Kolejną niechcianą, niekochaną, balast.
Otrząsnąłem się z myśli.
— Alla, pójdziesz z Jakubem do restauracji? — spytała Marysia.
— Do jakiej restauracji?
— Oj, niechcąco ci powiedziałam… on cię zaprosi, udawaj, iż jesteś zaskoczony.
— Dobrze.
Jakub rzeczywiście zaprosił mnie na kolację. I wiecie co? Wcale się nie bałem. Marysia dała mi mały talizman – myszkę z kawałkiem sera, którą zrobiła na zajęciach.
Z Marysią uczę się żyć od nowa. Nie umiem być lekki, flirtować, błyszczeć rozmową. Ale z Jakubem… z Jakubem jest po prostu. On niczego ode mnie nie wymaga.
Siedzimy w małej restauracji ze starymi czarno-białymi zdjęciami na ścianach. Za oknem kołysze się latarnia.
— Podoba ci się tu? — pyta.
— Przytulnie. — Popijam wino. Piję rzadko, ale dziś można. — Wiesz, czuję się, jakbym miał szesnaście lat i uciekł z lekcji…
Uśmiecha się.
— Alla… — przerywa. — Od dawna chciałem ci powiedzieć… Nie musisz być silny. Nie dla mnie.
Milczę. Nie dlatego, iż nie wiem, co odpowiedzieć, ale po raz pierwszy od dawna chcę po prostu słuchać. Nie tłumaczyć się, nie udowadniać, nie sięgać po mądre słowa. Po prostu być.
Następnego dnia przyszedłem do pracowniNastępnego dnia przyszedłem do pracowni wcześniej niż zwykle, a gdy zobaczyłem, jak Marysia uśmiecha się do mnie z euforią w oczach, zrozumiałem, iż czas przestać uciekać i w końcu zacząć żyć naprawdę.