Ona leciała w świetlistym wirze, niesiona przez senny nurt. Nie słyszała skrzypienia kół wózka szpitalnego po linoleum, nie widziała migających świetlówek na suficie. Nie dostrzegała, jak lekarz zatrzymał Leszka, który wrzeszczał: „Krysia! Krysia!”, jego głos rozpływał się w oddali.
– Tam pan nie może. Proszę czekać.
Leszek opadł na połączone krzesła pod drzwiami intensywnej terapii. Zakrył twarz dłońmi, a jego ramiona drżały. Ale Krysia tego nie widziała. Była już gdzie indziej, w pulsującym tunelu światła, pragnąc tylko, by ten lot wreszcie się skończył.
***
Grała w krótkiej, zabawnej scence na akademiku z okazji Dnia Kobiet. Wcieliła się w studentkę, która przyszła na egzamin nieprzygotowana i improwizowała. Sala pękała ze śmiechu, brawa nie miały końca. Potem były tańce, i Leszek ją zaprosił.
– Świetnie grałaś, jak prawdziwa aktorka – powiedział z zachwytem, patrząc na nią roziskrzonym wzrokiem.
– To przez przypadek! Bożena się wystraszyła w ostatniej chwili i uciekła. Ledwo pamiętałam tekst, więc wymyślałam na bieżąco. Trzęsłam się jak galareta. – Jej oczy wciąż błyszczały od adrenaliny.
– W ogóle nie było widać. Grałaś tak naturalnie. Powinnaś zmienić zawód.
Po zabawie odprowadził ją do akademika i niezdarnie pocałował w policzek. Sam mieszkał jeszcze z rodzicami. Zaczęli się spotykać, a miesiąc później wynajęli maleńki pokój u starszej pani niedaleko uczelni. Leszek stoczył bój z rodziną, aż w końcu ustąpili i zgodzili się pomagać młodym.
Sąsiadka była głucha, ale dla pewności puszczali muzykę głośniej. Krysia wspominała tamten czas jako najszczęśliwszy w życiu.
– Kocham cię – szeptał Leszek, leżąc obok niej z wilgotną od potu piersią.
– Nie, ja kocham cię mocniej – odpowiadała, wtulając policzek w jego skórę.
– To niemożliwe! Ja jeszcze bardziej…
Uwielbiali tę grę. Potem marzyli, iż za rok skończą studia, znajdą pracę, kupią duże mieszkanie i będą mieli dzieci – chłopca i dziewczynkę.
– Nie, najpierw dziewczynka, potem chłopiec – poprawiała Krysia.
– A potem jeszcze jeden chłopiec – dodawał Leszek, całując ją.
Wierzyli, iż nikt na świecie nie kochał się tak, jak oni.
Ich szczęściu zazdrościli koledzy, a wykładowcy uśmiechali się pobłażliwie, wspominając własną młodość. Ile takich par widzieli? Sami kiedyś tacy byli, a teraz starzeli się, wpajając studentom podstawy medycyny.
Po studiach przez dwa lata pracowali w miejskiej przychodni stomatologicznej, aż trafili do prywatnej kliniki prowadzonej przez przyjaciela ojca Leszka. Po kolejnych dwóch latach otworzyli drugi oddział, a Leszek został jego kierownikiem.
Zarabiali dobrze. Rodzice pomogli z opłaceniem większości mieszkania. Jak planowali, Krysia urodziła najpierw córkę, a trzy lata później, nie kończąc urlopu macierzyńskiego, syna.
Babcia i dziadek często zabierali wnuki na weekendy, dając Krysi i Leszkowi chwilę wytchnienia. Idealna, kochająca się rodzina. Czego chcieć więcej?
Gdy syn podrósł, Krysia chciała wrócić do pracy. Męczyło ją siedzenie w domu, bała się, iż zapomni zawodu.
– Po co? Ja dobrze zarabiam. Zajmuj się dziećmi – nagle zaprotestował Leszek. – Może jeszcze trzecie? Damy radę. Rodzice uwielbiają wnuki, pomogą.
Ale tym razem nie zachodziła w ciążę. Myślała, iż to jej wina, chodziła po lekarzach, którzy nie widzieli problemów.
– Nie martw się. Gdybyśmy w ogóle nie mieli dzieci, to rozumiem. Ale mamy dwoje. I to jakie! Po co się zamartwiać? – przekonywał.
Uspokoiła się, ale wciąż nalegała na pracę.
– Nie gniewaj się, ale nie przyjmę cię do naszej kliniki – powiedział nagle Leszek. – Po pierwsze, to nieprofesjonalne. Po drugie, siedem lat przerwy? Nikt cię nie zatrudni.
I tak zaczęły się kłótnie. Krysia zajmowała się domem, dziećmi. Ale gdy te wyjeżdżały do dziadków, czuła pustkę. Pewnego dnia napiła się wina, by poprawić humor. Zasnęła na kanapie, nie doczekawszy męża. Rano zrozumiała, iż nie wrócił. Odpowiedział dopiero za trzecim razem.
– Nie było ciW końcu Krysia wzięła głęboki oddech, spojrzała Leszkowi prosto w oczy i powiedziała cicho: „Nie wiem, czy jeszcze możemy się naprawić, ale spróbujmy – dla nich, jeżeli nie dla nas”.