Kochając jego, straciłam przyjaciółkę.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Miała wielki serdeczny ból. On uwielbiał swoją żonę. Zdzisława Józefowska stała przy oknie, patrzyła, jak dzieci z osiedla gonią się po dziedzińcu. W ręku trzymała list, dopiero co przekazany przez kuriera nachalnego. Proste słowa, napisane znajomym piórom, zmieniły jej życie.

„Ciupeczka, szykuj się, musi być. Ania chora. Poważnie. Ewa.”

Czterdzieści lat przyjaźni. Czterdzieści lat, co znali się na wszystko – na radość, smutek, tajemnice. Tylko jedną kryli całe trzydzieści lat. Tę, jaka ją paliła od dwudziestu trzech lat.

Kurs do majątku trwa co dwa pół godziny. Zdzisława siedziała przy oknie i patrzyła, jak wszystko się zaczęło. Tomia miała 28, a ona 25. Pracowały w tych samych fabrykach, mieszkały w tej samej kwaterze nowej. W nocy piły herbatkę z miodem, rozmawiały do świtu, snuły plany na przyszłość.

A potem w ich życiu pojawiony się Kazimerz Kowalski.

Wysoki, przystojny, z gęstymi czarnymi włosami i szarymi oczami. Przyszedł do fabryki jak nowy mistrz, a wszystkie dziewczyny od razu zapadły na niego – zaczęły dziergać kołdry, malować usta. Ale on był im wszystkim równy, patrzył tylko na Tomię.

– Ciupeczka – szeptała na ściółce, leżąc, – mam wrażenie, iż się kocham. W siebie szczerze. Pierwszy raz w życiu.
A Zdzisława milczała we mgle i myślała: „Ja też. Kocham go. Takiego samego człowieka.”

Kazimerz wpatrywał się w Tomię z miłością, jakby mu się skończył świat. Przynosił kwiaty, wyprowadzał na spacer, kochał ich. Zdzisława była trzecią osobą w ich rozmowach, uśmiechała się do wszystkiego, a w środku umierła kawałek po kawałku. Bo widziała, iż on jest dobry, sprawiedliwy, pewny siebie. Takiego faceta zawsze pragnęła spotkać.

– Ciupeczka – mówiła Tomia, przeglądając jej ubrania po randce, – jak się kocham! Powiedział, iż mnie kocha. Wyobrażasz? Kocha!
– Ja wyobrażę – odpowiadała Zdzisława i odwracała wzrok.

Słynną uroczystość przeprowadzono jak należy – w karczmie, bez zgiełku. Zdzisława była damą wyrzeczną, zapomniała przemówić, był kraj i niekraj, ale cały czas czuła, jak jej serce się rozbija. A już po ślubie, kiedy uciekliby w miodo, ona przez trzy dni plakała w poduszkę.

Kiedy im się urodziła córa Natalia, Zdzisława została opiekunką chrzestną. Przychodziła codziennie, zapinała jej papierosy i bałwanki, uczyla jechać na rowerze. I cały czas walczła z sobą, zaśmiecała wzrok, unikała jej.

– Nie wiemy, co byśmy bez ciebie – mówiła Tomia, układając córeczkę w łóżeczko. – Jesteś jak siostra.
„Oby wiedziałaś” – myślała Zdzisława.

Gdy Natalia kończyła trzecie lata, Kazimerz dostał propozycję w Warszawie. Dobry stanowisko, interesująca pensja. Cała rodzina chciała się przenieść.

– Pójdź z nami – mówiła Tomia. – Co tu? Zła praca, zła przyszłość. Warszawa to świat!
Zdzisława walczyła dni. Z jednej strony się stęskniła za bliskimi, z drugiej – wiedziała, iż nie wytrzyma. Pobyt na ich szczęściu, zasłanianie stanu, kiedy dusza rozerwała.

– Nie mogę, Ciupeczko – odpowiedziała w końcu. – Babka jest chora, nie porzucę jej.
To była półprawda. Babka była chora, ale nie aż tak. Zrozumiała – trzeba porzucić ich i tę beznadeżną miłość.

Pożegnanie było podziałem. Tomia płakała, Natalia drapała nią od nog, a Kazimerz w milczeniu się uścisnął.

– Dziękuję ci za wszystko – szepnął. – Ty… to wyjątkowa kobieta, Zdzisława.
Wtedy przyszło jej, iż w jego oczach szło coś jak skruch. Ale pewnie przysniło się.

Pierwsze lata po ich wyjeździe były najtrudniejsze. Zdzisława pracowała, piekła babkę, próbowała wiedzieć życie prywatne. Mężczyźni wynajdywali się, niektóre choćby proponowały ręce. Ale wszystkich porównywała do Kazimierza – nikt nie był wysoki jak on.

Listy od Tomi przychodziły w regularnych odstępach. Po telefonie rozłożyły się częściej. Tomia opowiadała o Warszawie, o Natalii, jak się uczyła, jak ją wspierało. Kazimierza wypominała mimochodem.

– Jak Kazimerz? – rozumiała Zdzisława, chowając głos z roztargnieniem.
– Ma dużo roboty – odpowiadać Tomia. – Wieczorem nie ma go. Jako kobieta nie ma się tu z kim rozmawiać.

Zdzisława słuchała i myślała: „Czy to był szlachetny kochanek? Czy może tylko zwykły brat? Bo i to teraz jest spokojna powstawa?”

A osieroconkę po babce 8 lat temu. Została sama w domu rodzinnym. Zajęła się pracą nauczną, prowadziła spokojne życie. Czasem zastanawiała się, czy nie wyszyła szansy, by pójść za nimi? Ale gwałtownie zanegowała. Co już, to już.

Tonia z Kazimerzem rozebrali się 5 lat temu. Natalia ma już męża i dwójkę dzieci. Tonia zamieszkała u córy, pomagała z wnuczkiem.

– Ciupeczko – mówiła kiedyś, – może się dobrze wydarzyło. Staliśmy się obcymi. Czasem nie mówiliśmy, czasem mówiliśmy. On był w pracy, ja – z wnukami. O czym rozmawiać?
– Gdzie on teraz? – przerywała Zdzisława.
– Mieszka w pokojach na wygrzybieniu. Spotykamy się tylko, kiedy przychodzi do Natalii. I to rzadko. Jego fach to podróże za granicę.

Zdzisława słuchała i czuła nowe mieszkanie: współczucie i… ulgę? Na pewno nie ulgę. Raczej radość? Nie, ulga. Kazał przekonać, iż to, co poprzednio myślała o idealnym brzuchu, idealnej miłości, nie było prawdziwe.

Autobus zatrzymał się w znajomej ulicy. Zdzisława wzięła torbę i wyskoczyła. Do domu Tonii było minuty 15. Wioska zmieniła się – pojawiły się nowe domki, asfaltowa droga przez ulice. Ale dom jej przyjaciółki pozostał taki sam – mniejszy, porządnie zapieczone.

Tonia pojawiała się na progu. Przestarzała, pozbawiona włosów, z cieniem na twarzy. Ale oczy same – czułe i szczere.

– Ciupeczka – uścisnęła ją jak mnich. – Jak się cieszę, iż przyjechałaś! Wejdź, zaraz po maść herbatę.

Siedziały w kuchni, piły herbatkę z dżemem, rozmawiały o mało ważnym. O pogodzie, o trasach, jak się wszystko zmieniło. Ale Zdzisława wiedziała – kobieta ma problem, sroga karczma, odwraca wzrok.

– Ciupeczko, jak Natalia? – rzuciła wprost. – Pisałaś, iż jest chora.
Tonia zmarzła. Cicho, bezgłośnie, łzy po jej policzku.

– Rak płuc. Już czwarta stopnia. Lekarze mówią… – nie skończyła.

Zdzisława czuła, jak jej serce poraża. Natalia – jej chrzcica, którą przytulała jak kotelek, uczyła pisać. Piękna, inteligentna dziewczynka, a potem kobieta, matka dla dzieci.

– Ile czasu? – szepnęła cicho.
– Móglaby pół roku. Móglaby i mniej – Tomia wytarła oczka. – Wie o tym. My wszystko wiemy. Prosiła… Prosiła, byś przyjechała. Chce się spotkać.
– Skąd mam wiedzieć? – powiedziała Zdzisława. – Jutro same pójść.
– Poczekaj – Trzymała jej rękę na ramieniu. – Jego tu jest. Kazimerz. Natalia się go mąciła. Chciał, aby cała rodzina była razem w tych miesiącach.
Zdzisława poczuła, jak serce tonie. Dwadzieścia trzech lat i nie widzieli się. Dwadzieścia trzech lat była im się zaklinać, odrzucać jego twarz, głos, sposób mówienia. A teraz…

– On pamięta cię – mówiła Tomia. – Wczoraj spytał, czy przyjedzisz. I wiesz, cóż dziwnego? Kiedy odpowiedziałam, iż tak, to był taki… młody, jakby.

Wieczorem siedzieli razem trójga na skrzynkach i piły herbatę. Kazimerz też przestał młodych, włosy w całości siwe, zmienione, ale z tą samą czułością.
– Ciupeczko – powiedział, gdy Tomia zeszła do kuchni pogrzebic. – Jak się cieszę, iż tutaj jesteś. Tyle lat zeszło.
– Ja też – odpowiedziała, próbując przeczucia.
– Wiesz, – nachylił się bliżej, mówił cicho – już przez kilka lat myślałem o tobie. Gdy wszystko się między nami rozpadło, rozumiałem – brakowało czegoś ważnego. To właśnie było coś ważnego.

Zdzisława poczuła się zaszokowana. Myślała, iż kochał tylko Tomię? Bo czy może ujawniał, iż był ważny?
– Byłaś… – szepnął. – Ktoś, kogo potrzebowaliśmy. Kiedy wszystko się oddaliło, wiodąc ziemię… pomimo wszystkiego czegoś brakowało?
Pokiwała głową, nie zdradzając zdrętwienia.

– A teraz, kiedy Natalia… – zatrzymał się. – W ogólnym, chcemy, żeby wszystko jedno było razem.

Tonia wróciła z herbatą, i rozmowa przeszła jak inną drogą. Ale Zdzisława myślała o słowach Kazimierza. Czy to było przyjaźń, czy coś więcej?

Następnego dnia pojechały do Natalii. Leżała w pokoju szpitalnym, chuda jak drewno, ale uśmiechnęła się.
– Teta Zdzisława! – raz dostała do ręki. – Jak miło, iż przyjechałaś. Umrzesz mnie bez nasypania.
Zdzisława uścisnęła ją, starając się nie rozlewać łzami. Mówili o dzieciach Natalii, o wnukach Tonii, o wspomnieniach. Natalia wspominała dzieciństwo – jak uczyla się czytać, jak ją karmili.
– Wiem, Teta Zdzisława – szepnęła przed ich wjazdem – iż nas kochasz. Troje. Znowu?
Zdzisława zbladła. Czy Nina od dziecięctwa czegoś sądziła?
– Nonszalanckie, kochanka – wskała. – Wy mi jak najbliżsi.
– Nie nonszalanckie – uścisnęła jej dłoń. – I wiem, iż tata też cię kochał. Inaczej. Tylko nie mówił.

Wieczorem tego dnia Zdzisława nie wytrzymała. Tomia poszła spać, a oni zostali na kuchni. Długo milczeli, potem on niespodziewanie zapytał:
– Ciupeczko, mogę zadać jedno pytanie? Osobiste?
Pokiwała głową.
– Dlaczego wtedy nie poszłaś do Warszawy? Prawdziwa odpowiedź.
Zdzisława patrzyła na gwiazdy i myślała – warto było mówić prawdę? Po tylu latach milczenia?

– Kochałam cię – szepnęła. – Silnie. I wiedziałam, iż sens nie wytrzymać, jak to narażę.
Mówił długo. Potem wstał, przyszedł do niej i położył ręce na jej plecach.
– A ja też – szepnął. – Może i mocniej niż Tomię. Ale byłaś jej dniem, a ja byłem mężem. Nie było się z czego marzyć.

Siedzieli tak, objetni, i płakali. O żałobie, o straconym czasie, o czymś wspólnym.
– Czegośmy z tym zrobiły – szepnęła Zdzisława. – Co nadrobiliśmy…
– Robiliśmy, jak mogliśmy – odpowiedział. – Staraliśmy się byc uczciwi. To jakoś coś znaczy.

Rano siedzieli za kawą, cała trójka, i nikt nie wspominał o rozmowie. Tomia mówiła o planach na dzień, Kazimerz czytał dziennik. Wszystko jak zwykle. Ale Zdzisława czuła, iż się coś zmieniło. Obciążenie, które przetrzymywała przez dwadzieścia trzech lat, stało się lekkie.

Natalia zmarła miesiąc później. Zdzisława została w wsi aż do pogrzebu. Burzyli ją cała rodzina – Tomia, Kazimerz, teść i dzieci, i ona. Jak należy chrzestnej.

Po pogrzebie, Kazimerz planował wyjechać z powrotem do Warszawy.
– A do czego? – spytała Tomia podczas kolacji. – Robotę już pozostawiłeś, jesteś na emeryturze. Zostań. Może jest هنا. W domu jest dużo miejsca.
Patrzył na Zdzisławę.
– A ty, Ciupeczko, co myślisz?
– Myślę, iż Tomia ma rację – odpowiedziała. – W Warszawie będziesz sam. A tutaj, to nas wszystkich razem.
Został. Zdzisława wróciła do miasta, ale tydzień później przyjechała. Powiedziała, iż w mieście srażenie, a w wsi – czysty powietrze, święta natura.

Teraz mieszkają w sąsiednich domkach. Tomia – w swoim, oni – w domkach, który wykupili razem razem. Oficjalnie nie są żoną i mężem, ale w tym wieku to i tak bez znaczenia. Życie nie dość, codzienne uśmiechy, pogrzeb Natalii.

Tonia wie o ich relacji. Nie płacze, nie zawiśnia. Mówi, iż ważne, by wszyscy byli szczęśliwi. A ona z wrzudem wiecznym,与时俱dzące dzieci.

Inkody, wieczorem siedzą trzója na werandzie, piją herbatę i rozmawiają o przeszłości. I Zdzisława myśli – może było za dobrze, by wszystko się tak wydarzyło. Może miłość nie zawsze musi być młoda i gorąca. Może czasem przychodzi w swoim czasie, kiedy dusze są gotowe.

A lubiła go przez cały czas? Tak, lubiła. I on jej. Ale nie wiedzieli, co z nią zrobić. Teraz wiedzą.

Idź do oryginalnego materiału