Dzwoniła kobieta i powiedziała: Mam dziecko z twoim mężem.
Telefon zadzwonił w kuchni, numer nieznany. Odebrałam, mimo iż ręce były mokre od zmywania naczyń.
Dzień dobry, pani Wiktorio? odezwał się młody, spokojny głos z lekkim akcentem zza granicy zachodniej.
Tak, słucham.
Proszę nie rozłączać się To ważne. Mam dziecko z twoim mężem.
W pierwszej sekundzie pomyślałam, iż to pomyłka. W drugiej iż ktoś żartuje. W trzeciej poczułam, jak zimny lód ściska całe ciało. Oparłam się o blat, by nie upaść.
Co pani mówi? szepnęłam.
Marek kierowca ciężarówki. Jeździ do Czech. Spotykaliśmy się ponad rok. Myślałam, iż jest wolny.
Mówiła powoli, jakby przygotowywała się do tej rozmowy od dawna. Każde słowo brzmiało jak cios. Mój mąż ten sam, który wczoraj wieczorem napisał mi SMS: Zostanę dłużej, rozładunek się przedłuża miał wtedy drugą rodzinę.
Maluch ma siedem miesięcy dodała. Nie chcę pieniędzy. Chcę, żeby pani wiedziała.
Telefon wypadł mi z ręki. Dźwięk upadku rozdarł ciszę niczym pęknięte szkło. Spojrzałam na kuchnię, na zdjęcie nas dwojga przyklejone na lodówce i poczułam, iż moje życie rozpadło się w kawałki.
Nie pamiętam, ile czasu siedziałam na podłodze, oparta o szafkę. Czas zdawał się zatrzymać. W głowie dudniło jedno zdanie: Mam dziecko z twoim mężem. Powtarzałam je w myślach, jakby mogło stracić moc. Każde powtórzenie raniło coraz mocniej.
Wieczorem zadzwonił Marek, głos spokojny jak zawsze.
Już po wszystkim, jutro wracam. Coś ci przywieźć? zapytał, jakby rozmawiał z kumplem.
Zamarłam. Przez chwilę chciałam odpowiedzieć: Tak, przywieź prawdę. Zamiast tego wyszeptałam:
Przyjedź. Musimy porozmawiać.
Następnego dnia przyjechał. Ciężarówka zatrzymała się przed blokiem, a ja patrzyłam z okna, jak wysiada zmęczony, nieświadomy, iż ten dom już nie jest jego domem. Wszedł, przytulił mnie odruchowo. Odsunęłam się.
Dzwoniła do mnie kobieta z Czech powiedziałam. Powiedziała, iż ma z tobą dziecko.
Widziałam, jak krew odpływa mu z twarzy. Nie próbował zaprzeczać. Usiadł, patrzył w podłogę, po chwili zaczął mówić.
Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w ten sposób. To był błąd. Wszystko wymknęło się spod kontroli głos mu się łamał. Na początku to była tylko znajomość. Kawa, rozmowa na parkingu. Czasem człowiek potrzebuje, żeby ktoś go wysłuchał.
A potem ją zapłodniłeś przerwałam ostro. To już wystarczy.
Zamilkł. Nie miał już czym się bronić.
Nie wiedziała, iż jestem żonaty dodał po chwili. Kiedy zaszła w ciążę, powiedziałem jej, iż muszę wszystko ułożyć. Że wezmę kredyt, iż pomogę. Ale nie potrafiłem. Nie wiedziałem, jak ci to wytłumaczyć.
Z wściekłości przeszłam w chłód. Patrzyłam na niego i czułam jedynie pustkę. Człowieka, z którym spędziłam ponad dwadzieścia lat, widziałam jakby za szybą.
Dlaczego? spytałam w końcu. Przecież mieliśmy wszystko.
Właśnie dlatego odpowiedział cicho. Mieliśmy za dużo rutyny, za mało nas.
Po raz pierwszy zrozumiałam, iż zdrada nie zawsze rodzi się z namiętności. Czasem z ciszy, z braku rozmowy, z przemilczanych lat. To nie oznacza, iż boli mniej.
Wyszedł z kuchni, zostawiając za sobą zapach zimna i benzyny. Drzwi się zamknęły, a ja opadłam na krzesło. Dom pogrążył się w ciszy. Na stole stała jego filiżanka, jeszcze ciepła. Przez moment chciałam ją przewrócić, rozbić, zniszczyć wszystko, co przypominało o nim. Zamiast tego przesunęłam ją na bok.
Następnego dnia nie zadzwonił. Ani po kolejnym dniu. Potem przybył SMS: Muszę coś przemyśleć. Proszę, nie zamykaj drzwi. Nie odpowiedziałam.
Wieczorem otworzyłam komputer i znalazłam profil kobiety, imieniem Bronisława. Była młodsza, zwyczajna. Na zdjęciu trzymała dziecko chłopca z ciemnymi oczami, tak bardzo podobnymi do Marka, iż serce ścisnęło się jak pięść.
Nie mogłam oderwać wzroku. Wtedy dotarło do mnie, iż jej krzywda jest inna niż moja, ale prawdziwa. Ona też żyła w kłamstwie. Była częścią tej samej historii, którą on napisał bez naszego pozwolenia.
Zamknęłam laptop. Łzy mi nie płynęły. Czułam jedynie ogromne zmęcienie, jakby wszystkie lata spadły na mnie jednocześnie.
Dwa tygodnie minęły. Dom był zbyt cichy, a łóżko zbyt szerokie. Czekałam, iż zadzwoni, przyjedzie, stanie w drzwiach z tym spojrzeniem, które zawsze rozbrajało gniew. Tym razem nie przyjechał. Zamiast tego otrzymałam list w zwykłej kopercie, jego pismo nierówne, jakby pisane w pośpiechu.
Nie proszę o wybaczenie zaczynał. Chcę tylko, żebyś wiedziała, iż nie planowałem tego. Nie chciałem prowadzić podwójnego życia. Stało się. Wstydzę się, iż zabrakło mi odwagi, żeby ci powiedzieć prawdę. Dziecko jest moje. Pomogę im, ale nie chcę ich życia. Chcę wrócić, jeżeli mi pozwolisz.
Czytałam list wielokrotnie. Każde zdanie brzmiało inaczej raz jako żal, raz jako wymówka. Nie wiem, co bolało bardziej: słowa dziecko jest moje czy chcę wrócić. Bo jak wraca się do miejsca, które sam się spalił?
Kilka dni później stanął w drzwiach, chudszy, z siwymi pasmami przy skroniach. Spojrzał na mnie tym samym wzrokiem, którym kiedyś zdobywał świat. W rękach trzymał torbę, jakby gotowy na wszystko.
Wiem, iż nie zasługuję powiedział. Ale nie umiem bez ciebie.
Nie odpowiedziałam. Wpuściłam go do środka. Usiadł przy stole, przy którym zawsze piliśmy poranną kawę. Milczeliśmy długo. Potem zapytałam:
A ona?
Wie, iż wróciłem do domu odparł cicho. Nie chciała mnie zatrzymywać.
Rozmowa nie dała żadnych decyzji, żadnych obietnic. Została jedynie pustka, wisząca między nami jak coś, czego nie da się nazwać.
Od tamtej pory śpimy w osobnych pokojach. On wciąż gotuje, sprząta, naprawia drobiazgi, których nigdy nie zauważał. Ja uczę się żyć z myślą, iż nie wszystko da się poskładać, choćby bardzo się chciało.
Czasem, gdy wieczorem gaszę światło, myślę o tym chłopcu z oczami Marka. Zastanawiam się, czy kiedyś będzie chciał poznać swojego ojca. Czy wtedy będę potrafiła mu wybaczyć, zanim on sam to zrobi.
Nie wiem, czy jeszcze potrafię kochać tego człowieka. Wiem jednak, iż nie mogę już żyć w kłamstwie. A to, choć rani, jest początkiem czegoś prawdziwego.












