Kłótnia o rachunek w restauracji
Nie wiem nawet, jak mam na to zareagować. Błagać Kasię, moją żonę, żeby została? Czy może powiedzieć: „Idź, jeżeli chcesz”? Przecież wydawało się, iż się kochamy, planujemy dziecko, budujemy wspólną przyszłość. Ale wczorajszy wieczór w restauracji wywrócił wszystko do góry nogami. I to przez jakiś głupi rachunek! Teraz siedzę i zastanawiam się: czy to ja byłem w błędzie, iż nie zapłaciłem za jej przyjaciółkę Martę, czy Kasia zrobiła z igły widły. Jedno wiem na pewno – ta kłótnia zmusiła mnie do refleksji, co tak naprawdę dzieje się w naszym małżeństwie.
Z Kasią jesteśmy małżeństwem od trzech lat i zawsze myślałem, iż wszystko idzie dobrze. Tak, zdarzają się drobne spory – kto wynosi śmieci, jaki film obejrzeć, gdzie wyjechać na wakacje. Ale ogólnie zawsze znajdowaliśmy wspólny język. Kasia to miłość mojego życia, moja podpora. Jest błyskotliwa, mądra, z nią nigdy nie jest nudno. choćby zaczęliśmy rozmawiać o dziecku, wybierać imiona, żartować, jak będziemy spacerować z wózkiem. A teraz, po jednym wieczorze w restauracji, rzuca: „Jeśli tak ze mną postępujesz, może w ogóle nie powinniśmy być razem!” Jak to w ogóle możliwe?
Wszystko zaczęło się od tego, iż wczoraj poszliśmy z Kasią i jej przyjaciółką Martą do restauracji. Marta to dawna koleżanka Kasi, przyjaźnią się od liceum. Odnoszę się do niej neutralnie, choć czasem irytuje mnie jej manierą mówienia o wszystkim jak ekspert. Ale dla Kasi zawsze byłem uprzejmy. W restauracji zamówiliśmy jedzenie, wino, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Wszystko szło świetnie, aż przyniesiono rachunek. Spojrzałem na kwotę – spora suma, ale nic zaskakującego. I wtedy Marta, z uśmiechem, mówi: „Krzysiu, ty chyba stawiasz, prawda?” Zdrętwiałem. Nie umawialiśmy się, iż płacę za wszystkich. Myślałem, iż każdy zapłaci za siebie, jak to bywa, gdy wychodzimy ze znajomymi. Ale Kasia spojrzała na mnie tak, jakbym od razu powinien wyjąć portfel.
Starając się nie psuć atmosfery, powiedziałem: „Podzielmy rachunek, to będzie sprawiedliwe”. Marta skinęła głową, ale Kasia nagle zamilkła, a jej wzrok stał się lodowaty. Rozliczyliśmy się, każdy za siebie, i pojechaliśmy do domu. W samochodzie Kasia wybuchnęła: „Nie mogłeś zapłacić za Martę? To moja przyjaciółka! Zrobiłeś mi wstyd przed nią!” Próbowałem tłumaczyć, iż nie widzę w tym problemu, iż nie jesteśmy milionerami, żeby częstować wszystkich wokół. Ale ona nie słuchała. „Jeśli jesteś taki skąpy – powiedziała – to nie wiem, jak będziemy dalej żyć”. I dodała: „Może w ogóle powinnam odejść?” Byłem w szoku. Odejść? Z powodu rachunku w restauracji?
W domu kłótnia się rozgorzała. Kasia krzyczała, iż nie szanuję jej przyjaciół, iż jest jej za mnie wstyd, iż nie spodziewała się takiej „małostkowości”. Próbowałem się bronić: „Kasia, przecież umawialiśmy się, iż oszczulamy na remont i dziecko. Dlaczego mam płacić za Martę, która zamówiła sobie koktajl za sto złotych?” Ale Kasia tylko prychnęła: „Nie chodzi o pieniądze, tylko o twoje podejście!” Jakie podejście? Zawsze się staram, płacę za nasze wyjazdy, kupuję prezenty. A teraz okazuje się, iż jestem sknerą, bo nie postawiłem drinka jej koleżance?
Noc spędziłem na kanapie, a rano Kasia powiedziała, iż zastanowi się, czy zostać ze mną, czy nie. Patrzyłem na nią i nie mogłem uwierzyć: czy to ta sama Kasia, z którą planowaliśmy dziecko, śmialiśmy się z głupich komedii, snuliśmy marzenia? Czy naprawdę jeden wieczór może wszystko zniszczyć? Zacząłem wątpić w siebie. Może faktycznie byłem w błędzie? Trzeba było po prostu zapłacić i nie robić problemu? Ale potem pomyślałem: dlaczego mam czuć się winny? Nie umawialiśmy się, iż stawiam, i nie muszę być bankomatem dla wszystkich jej znajomych.
Zadzwoniłem do przyjaciela, żeby się wygadać. Wysłuchał i powiedział: „Krzysiu, to nie chodzi o rachunek. Kasia chciała, żebyś pokazał się przed Martą. Coś w stylu: ‚Patrz, jaki mam hojnego męża’. A ty ją zawykleś”. Może ma rację, ale dlaczego mi o tym nie powiedziała? Zapłaciłbym, gdybym wiedział, iż to dla niej takie ważne. A teraz siedzę i myślę: błagać ją, żeby została, czy dać jej czas? Kocham Kasię, nie chcę jej stracić. Ale też nie chcę być kimś, kto ciągle musi się dostosowywać do jej oczekiwań.
Dzisiaj próbowałem z nią porozmawiać. Powiedziałem: „Kasia, rozwiążmy to. jeżeli cię uraziłem, przepraszam, ale nie zrozumiałem, czego chciałaś. Rozmawiajmy otwarcie”. Spojrzała na mnie i odparła: „Krzysiu, po prostu jest mi przykro, iż o mnie nie pomyślałeś. Marta teraz myśli, iż mamy kłopoty”. Jakie kłopoty? Z powodu jednego rachunku? Zaproponowałem spotkanie z Martą, żeby wyjaśnić sytuację, jeżeli to takie istotne. Ale Kasia milczy, a to milczenie mnie przeraża.
Nie wiem, co robić. Błagać? Pozwolić jej odejść, jeżeli naprawdę tego chce? Ale jak można rzucić wszystko przez taką błahostkę? Przecież się kochamy, mamy plany, marzenia. Czy może tylko ja sobie to wmawiam, a dla Kasi już nie jestem tym samym człowiekiem? Patrzę na nasze zdjęcia ślubne i myślę: czy naprawdę wszystko może się skończyć przez restauracyjny rachunek? Może powinienem był po prostu zapłacić za Martę i nie doprowadzać do tego. A może to szansa, by zrozumieć, co dla nas naprawdę ważne. Na razie wiem tylko, iż bez niej nie chcę żyć. Ale też nie mogę żyć bez szacunku do samego siebie.