Kilka lat temu, gdy byłem na studiach, moimi sąsiadami byli trzej rówieśnicy.

newsempire24.com 18 godzin temu

To było już kilka lat temu, kiedy studiowałem na uniwersytecie. Moi sąsiedzi to była trójka chłopaków w moim wieku, z którymi z czasem się zaprzyjaźniliśmy. Pewnego dnia siostra jednego z nich, Ewelina, postanowiła wraz z koleżankami pobawić się w planszetkę spirytystyczną. I tak właśnie wywołały chłopca, który — dla potrzeb tej historii — nazwiemy Staś.

Jak opowiadał Staś, miał właśnie iść do nieba, ale gdy usłyszał wołanie, uznał, iż zostanie tu trochę dłużej. Próbowali namówić go wiele razy, żeby ruszył w swoją drogę, ale uparciuch za każdym razem odmawiał. Na początku słyszaliśmy tylko relacje tych trzech dziewczyn i ich rzekome spotkania z Stasiem. Nikt więcej go nie widział ani nie słyszał, więc trudno nam było w to uwierzyć.

Moi znajomi mieli jednak dziwny zwyczaj. Za każdym razem, gdy ktoś ich odwiedzał, prosili Stasia, żeby nie straszył gościa. Obiecywali, iż po wyjściu znajomego pobawią się z nim. To był taki rytuał, powtarzany przy każdej wizycie.

Pewnego popołudnia, około czwartej czy piątej, siedzieliśmy we czwórkę w salonie i gawędziliśmy, gdy nagle piłka zaczęła powolutku toczyć się korytarzem, aż zatrzymała się przed nogami jednego z nich. Widziałem to, ale udawałem, iż nic się nie dzieje. Może przeciąg? Tak sobie przynajmniej tłumaczyłem. Mój kolega podniósł piłkę z uśmiechem i odesłał ją delikatnie z powrotem.

Minęło z piętnaście, może dwadzieścia minut, i piłka znów się pojawiła, tocząc się… prosto pod jego stopy. Tym razem jednak uważnie obserwowałem korytarz — chciałem się upewnić, iż nikt nie…

Idź do oryginalnego materiału