Kiedy rozstałam się z mężem, było mi bardzo ciężko na sercu. Pewnego dnia przyszła do mnie przyjaciółka ze swoim mężem. Mają na wsi domek, jakieś 30 kilometrów od miasta. Zaprosili mnie na weekend, żebym choć na chwilę odetchnęła. Zgodziłam się. To właśnie wtedy moje życie zmieniło się całkowicie – spotkałam tam swoją drugą połowę

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Mam teraz 35 lat i dziesięcioletniego syna. Rok temu rozwiodłam się z mężem i przez długi czas nie mogłam odnaleźć spokoju. To wszystko bolało mnie bardzo. Na początku naszego małżeństwa było dobrze, żyliśmy jak typowa rodzina, prawie się nie kłóciliśmy. A potem wszystko nagle się zmieniło – mój mąż znalazł sobie inną kobietę, przyprowadził ją do naszego mieszkania, a mnie i syna poprosił, żebyśmy się wyprowadzili. Mieszkanie było jego własnością, więc nie mogłam nic zrobić. Spakowałam z synem nasze rzeczy i przenieśliśmy się do wynajmowanego lokum. Chodziłam do pracy, syn do szkoły.

Co działo się wtedy w moim wnętrzu – nie chcę choćby wspominać. Ale do dziś jestem wdzięczna mojej najlepszej przyjaciółce i jej mężowi, którzy bardzo mi pomogli. Mają na wsi domek, 30 kilometrów od miasta. Pewnego dnia, widząc mój stan, zaprosili mnie na weekend, żeby wyrwać mnie z czarnych myśli. Zgodziłam się.

W sobotę rano pojechaliśmy na wieś na grilla. Ale jak się później okazało – nie do nich, tylko do ich kumpla Stasia. Staś okazał się wspaniałym człowiekiem – przystojny, z niewielkim gospodarstwem, pięknym domem z jeziorem i prawdziwym sercem do pracy. W życiu prywatnym jednak nie miał szczęścia: jego żona zostawiła go kilka lat wcześniej i wyjechała z innym za granicę, szukając lepszego życia. Zostawiła go samego z małą córeczką, która miała wtedy trzy lata, a teraz już osiem. Moja przyjaciółka chciała nas ze sobą poznać.

Staś naprawdę się postarał – przygotował bogracz (jadłam go wtedy pierwszy raz), warzywa prosto z ogródka, rybę z grilla, szaszłyki… Nie będę wymieniać wszystkiego, bo stołu starczyłoby dla wojska. Dzień zleciał jak jedna chwila. Wieczorem zaczęliśmy zbierać się do domu przyjaciółki, ale nagle zorientowałam się, iż oni gdzieś zniknęli. Zostałam tylko ze Stasiem. Powiedział, iż już poszli i iż odprowadzi mnie później. Siedzieliśmy więc jeszcze długo przy ognisku i rozmawialiśmy. Przy nim czułam spokój, jakiego dawno nie znałam. Staś mi się podobał, ale najważniejsze – z nim czułam się bezpieczna i… szczęśliwa. Choć na chwilę zapomniałam o całym swoim nieszczęśliwym małżeństwie.

Minęły trzy lata. Teraz mieszkam na wsi. Rzuciłam pracę, bo zajmuję się naszym wspólnym dzieckiem, które przyszło na świat rok temu. Jego córka mówi do mnie „mamo”, a mój syn do Stasia „tato”.

Idź do oryginalnego materiału