Za ścianą — nie cisza
— Włącz wreszcie ten przeklęty telewizor ciszej! — krzyknęła Halina Kowalska, uderzając pięścią w ścianę. — Ludzie śpią, noc już!
W odpowiedzi muzyka zagrzmiała jeszcze głośniej. Wydawało się, iż sąsiednie mieszkanie zmieniło się w salę koncertową, w której grały wszystkie orkiestry świata naraz.
— Mamo, nie denerwuj się — powiedziała zmęczonym głosem Kinga, wyglądając z kuchni z kubkiem herbaty w dłoniach. — Pogadasz z nimi jutro, po ludzku.
— Po ludzku? — Halina odwróciła się do córki, jej oczy błyszczały z oburzenia. — Od miesiąca próbuję po ludzku! A oni albo głusi, albo udają!
Za ścianą znów coś runęło, dobiegły mężczyźni śmiech, tupot butów. Halina chwyciła się za serce.
— Boże, co to w ogóle jest! Wcześniej mieszkała tu pani Jadwiga, niech spoczywa w pokoju, cicho było, spokój. A teraz…
Kinga postawiła kubek na parapecie i podeszła do matki.
— Mamo, no czego się tak przejmujesz? Młodzi, chcą się zabawić. Przypomnij sobie, jak biegaliśmy z Darkiem po mieszkaniu.
— To było w dzień! I byliście dziećmi! A ci… — Halina machnęła ręką w stronę ściany. — Dorośli mężczyźni, a zachowują się gorzej niż dzieciaki.
Muzyka nagle ucichła. W zapadłej ciszy słychać było tylko tykanie starego zegara w kuchni i ledwo uchwytny szept za ścianą.
— Widzisz? — Kinga odetchnęła z ulgą. — Może sami zrozumieli, iż przesadzają.
Ale euforia była przedwczesna. Po kilku minutach rozległ się przeciągły, żałosny skowyt. Nie człowieczy — zwierzęcy.
— Co to? — Kinga zbladła.
— Pies — mruknęła Halina. — Teraz jeszcze i psa sobie sprawili. Ogromnego, sądząc po głosie.
Pies wył, jakby jego dusza rozpadała się z tęsknoty. Skowyt przechodził w skrzek, by znów wznieść się do nieznoszonego ryku.
— Mamo, może mu się coś stało? Może potrzebuje pomocy?
— Jakiej pomocy? Im po prostu na nikogo nie zależy! — Halina znów zaczęła walić w ścianę. — Cicho tam! Słyszycie? Uspokójcie psa!
W odpowiedzi dobiegły męskie głosy, ale słów nie można było rozróżnić. Pies ucichł na chwilę, by po chwili zawyć z nową siłą.
Halina osunęła się w fotel, splotła dłonie na kolanach.
— Kinga, nie wytrzymam. Nie mam już siły. Każdej nocy to samo. Albo muzyka, albo telewizor, albo ten przeklęty pies. Już od tygodni nie śpię.
Córka podeszła, przysiadła na podłokietniku.
— Wzywałaś straż miejską?
— Wzywałam. Przyszedł. Pogadał z nimi. Na jeden dzień się uciszyli, potem znowu. Mówi, iż nie ma dowodów. Jak udowodnić hałas? Jak przychodzi, milkną, a jak wyjdzie…
Za ścianą znów coś zatrzeszczało. Tym razem jakby ktoś przesuwał meble. Ciężkie, masywne. Zgrzyt, huk, znów zgrzyt.
— O pierwszej w nocy meble przestawiają — mruknęła Halina. — Normalni ludzie tak nie robią.
— Mamo, a może naprawdę coś się dzieje? Może nie robią tego specjalnie?
— Kinga, co ty, ich bronisz?
— Nie, tylko… Pamiętasz, jak babcia Zosia opowiadała o wujku Kaziku? Też hałasował nocami, a okazało się, iż był chory. Na to… alzheimera. Nie wiedział, co robi.
Halina zamyśliła się. Rzeczywiście, hałas za ścianą był dziwny. Nie taki, jak u zwykłych hałaśliwych sąsiadów. Działo się tam coś niepokojącego, niemal mistycznego.
— Dobrze — powiedziała stanowczo, wstając z fotela. — Pójdę do nich. Porozmawiam jak trzeba. Sprawdzę, o co chodzi.
— Mamo, jest pierwsza w nocy!
— To co? Oni nie śpią! Skoro hałasują, to znaczy, iż nie śpią.
Halina narzuciła szlafrok, wsunęła stopy w kapcie i wyszła na klatkę. Drzwi sąsiedniego mieszkania były zwyczajne, niczym się nie wyróżniały. Tylko numer — trzydzieści osiem — był zaklejony taśmą, jakby ktoś chciał go ukryć.
Nacisnęła dzwonek. Melodia rozległa się w środku, ale nikt nie otwierał. Hałas trwał, pies znów zawył.
— Otwórzcie! — krzyknęła Halina. — Jestem waszą sąsiadką!
Cisza. Wreszcie kroki. Powolne, ostrożne.
Drzwi uchyliły się na łańcuch. W szparze ukazało się oko — szare, zmęczone.
— Czego pani chce? — spytał męski głos.
— Mieszkam obok. Macie bardzo głośno… Muzyka leci, pies wyje. Ludzie nie mogą spać.
— Jaka muzyka? — głos brzmiał szczerze zdziwiony.
— No jaka? Słyszycie teraz?
Za ścianą rzeczywiście grała muzyka. Cicha, smutna melodia, ale jak na środek nocy — zbyt głośna.
— Nie słyszę żadnej muzyki — odpowiedział mężczyzna.
Halina poczuła się zbita z tropu.
— Ale… jak to? Przecież słychać!
— Proszę pani, może źle się pani czuje? Wezwać lekarza?
— Co wy! Jestem zupełnie zdrowa! I słyszę świetnie!
Drzwi zamknęły się. Halina stała na korytarzu, nasłuchując. Muzyka grała, ale teraz brzmiała jeszcze dziwniej. Jakby dobiegała z daleka, z innego czasu.
Wróciwszy do domu, zastała Kingę przytuloną uchem do ściany.
— No i? — spytała.
— Dziwnie, mamo. Słyszę muzykę, ale jakby… nieprawdziwą. Jakby z gramofonu.
— Z gramofonu? Kto dziś ma gramofon?
— Nie wiem. I jeszcze… chyba słyszę głosy. Kobiecy i męski. Rozmawiają, ale nie rozumiem, o czym.
Halina też przyłożyła ucho. Rzeczywiście, za ścianą płynęła stara piosenka, z czasów jej młodości. Między zwrotkami szepty — czułe, pełne miłości.
— Może to jakaś sztuka w telewizji? — zasugerowała Kinga.
— O pierwszej w nocy? I dlaczego tamten facet nie słyszał muzyki?
— Nie wiem, mamo. Może głuchy?
Stały tak, przytulone do ściany.Przez następne dni Halina i Kinga słuchały już tylko zwykłej ciszy, ale w ich sercach wciąż brzmiały te stare melodie, jak echo miłości, która przetrwała choćby śmierć.