Pewnego marzyłem, żeby przyjść do ciebie i powiedzieć, iż kocham…
Kinga Nowak zamknęła ostatni sprawdziany i położyła je na stosie przy krawędzi biurka. Teraz trzeba było tylko wpisać oceny do dziennika. Za oknami pokoju nauczycielskiego dawno zapadła noc, a w świetle ulicznych latarni powoli wirowały płatki śniegu.
Nagle usłyszała za drzwiami metaliczny dżwięk wiadra, a potem plusk mokrej szmaty. To woźna Danuta, którą choćby nauczyciele nazywali „ciocią Danką”, przyszła umyć korytarz na drugim piętrze. Zobaczywszy smugę światła pod drzwiami pokoju nauczycielskiego, ciocia Danka burknęła dość głośno:
— Siedzą tu do nocy, depczą podłogi, nie mogą iść do domu…
Szczotka niezadowolona szurała po linoleum, jakby się z nią zgadzała.
*„A mnie nikt nie czeka. Będziesz musiała, Danusiu, jeszcze pół godziny mnie znosić”*, pomyślała z westchnieniem Kinga i otworzyła dziennik.
Po czterdziestu minutach zmęczona go zamknęła, odstawiła na półkę do reszty i nadsłuchiwała. choćby nie zauważyła, kiedy na korytarzu zrobiło się cicho. Włożyła płaszcz, spojrzała w lustro, wzięła torebkę, rozejrzała się po pokoju nauczycielskim i zgasiła światło. Podłoga jeszcze nie wyschła i lśniła mokro w półmroku ledwo świecącej żarówki na końcu korytarza.
Kinga zeszła na parter. W dyżurce portiera też nikogo nie było. Weszła do jego pomieszczenia, powiesiła klucz w szafce z szybką.
— Wychodzę, pokój nauczycielski zamknięty, klucz wisi! — krzyknęła, przerywając ciszę w uśpionej szkole.
Nikt nie odpowiedział, nikt nie wyszedł. Ale wiedziała, iż szkoła nigdy nie jest pusta. Na noc zawsze zostawał jeden z portierów.
— Do widzenia! — pożegnała się głośno i wyszła na ulicę.
Gdy odeszła kilka kroków, odwróciła się i zobaczyła starszego portiera, który od wewnątrz zamykał drzwi.
Śliski lód na szkolnym podwórku, wytarty setkami dziecięcych butów, był już pokryty cienką warstwą śniegu. Kinga ostrożnie przeszła przez dziedziniec i wyszła za żelazną bramę.
Ulica dawno opustoszała, choćby samochody przejeżdżały rzadko. Kinga przyspieszyła kroku.
Od dziecka bawiła się w szkołę, zawsze marzyła zostać nauczycielką. Jak mogłaby wybrać inaczej, skoro mama też uczyła polskiego i literatury? Po liceum bez trudu dostała się na pedagogikę.
Na ich roku było niewielu chłopaków, a i tak interesowali się tylko ślicznymi dziewczynami, do których Kinga się nie zaliczała. Więc do końca studiów nie znalazła ani męża, ani choćby chłopaka.
Nie martwiła się tym — jeszcze zdąży. Wyglądała młodziej niż jej wiek, często brano ją za licealistkę. Ale mama się niepokoiła. Uważała, iż zawód nauczyciela odciska piętno na charakterze, a im starsza córka, tym trudniej będzie jej znaleźć odpowiedniego partnera. Rodzice kupili jej mieszkanie i dali wolność.
Ale co z tą wolnością, skoro w szkole też same kobiety? Oprócz wuefisty, który kocha wszystkie panie, nauczyciela przysposobienia obronnego — emerytowanego wojskowego z już trzema wnukami — i dwóch starszych portierów.
— Nie daj Boże, byś powtórzyła mój los — późne małżeństwo i jedyne dziecko po czterdziestce — wygłaszała swoje przestrogi mama.
Ale czy martwienie się pomoże znaleźć męża?
W wielu oknach migotały świąteczne lampki. Kinga nie planowała stawiać choinki. Po co? I tak święta spędzi u rodziców, jak co roku. Skręciła w cichą uliczkę i nagle usłyszała za sobą kroki. Zrobiło się jej nieswojo, odwróciła się.
Kilka metrów za nią szedł młody mężczyzna. Twarzy nie było widać, bo kaptur rzucał na nią cień. Kinga mocniej ścisnęła torebkę i przyśpieszyła.
Gdy doszła do najbliższego budynku, skręciła za róg i przywarła plecami do ściany, wstrzymując oddech. Kilka sekund minęło, a mężczyzna nie przechodził. W końcu nie wytrzymała, wychyliła głowę — i natychmiast zderzyła się z nim.
— Czego pan chce? Dlaczego mnie śledzi? Zawołam policję! — powiedziała drżącym głosem. — Pomocy! — dla większego efektu pisnęła.
Mężczyzna nagle odsunął kaptur.
— Kinga, to ja, Piotr Wiśniewski — uśmiechnął się.
— Piotr? — Kinga naprawdę nie poznała w tym wysokim, barczystym mężczyźnie byłego ucznia z jej pierwszego rocznika. — Chcesz mnie okraść? — spytała, patrząc na niego szeroko otwartymi ze strachu oczami.
— Ależ skąd. Już któryś dzień z rzędu odprowadzam panią do domu. Ściemnia się wcześnie, w bramach brak latarni, a i czasy niespokojne. Dziś pani wyjątkowo długo została w szkole.
— Często mnie odprowadzasz? — powtórzyła Kinga. — Nie zauważyłam. Dzisiaj faktycznie późno — westchnęła. — Zawarłam się ze sprawdzianami, oceny wystawiałam.
— A choinka w szkole już była? — spytał wciąż uśmiechnięty Piotr.
— Była, wczoraj. — Kinga w końcu też się uśmiechnęła.
— Jak ja to uwielbiałem, gdy na korytarzu stała żywa choinka, pachnąca świętami i prezentami. I jak trudno było się uczyć w te ostatnie dni przed Sylwestrem — zauważył Piotr z nostalgią. — Chodźmy, odprowadzę panią.
— Nie trzeba, Piotrze — sprzeciwiła się Kinga, już spokojniejsza. — Tu niedaleko.
— Niech się pani nie boi. Dawno pani nie widziałem. Tak blisko — dodał poważnie.
Szli pustą ulicą. Kinga wypytywała go o życie, pracę. Piotr opowiadał, iż zajmuje się wszystkim po trochu — od naprawy komputerów po ich sprzedaż. Planuje z kolegą otworzyć własny sklep.
— Znacie go, to Szymon Kowalski. Więc jeżeli komputer będzie miał problem, zawsze służę pomocą — zapewnił swoją nauczycielkę.
Zatrzymali się pod jej domem.
— Odprowadzając panią, nigdy nie widziałem światła w oknach. Więc nikt pani nie czeka. — Piotr spojrzał na fasadę blok
— Powinieneś zostać detektywem — zauważyła Kinga, podziękowała i ruszyła w stronę klatki.
— A może by pani mnie zaprosiła? — usłyszała zaPiotr złapał ją za rękę i powiedział cicho: „Nie chcę już dłużej na ciebie czekać, Kinga,” a gdy spojrzała mu w oczy, zrozumiała, iż to nie przypadek, ale ich wspólna historia właśnie zaczyna się na nowo.