Na rogu ulicy Krasińskiego, w Lublinie, stał manekin w witrynie sklepu odzieżowego. Zawsze ubrany tak samo: biała koszula, szare spodnie i przekrzywiona czapka, której nikt nie poprawiał. Był manekinem zapomnianym, tkwiącym tam od ponad dziesięciu lat. Tak nieruchomy, tak wpisany w pejzaż, iż wielu już go nie dostrzegało. Ale miejscowi sprzedawcy zdążyli go polubić.
Każdego ranka, otwierając swoje sklepy, mówili: „Dzień dobry, Panie Stanisławie!” – bo tak go nazwali. To był żart, rytuał, mały gest rozpoczynający dzień. Piekarz, właściciel księgarni, pani z kwiaciarni – wszyscy witali się z manekinem. A on, oczywiście, nigdy nie odpowiadał.
Aż pewnego poniedziałku – odpowiedział.
Witryna była zaparowana od porannej wilgoci. Gdy mijali manekina i pozdrowili go jak zwykle, ten nagle się uśmiechnął. Poruszył się i cicho rzekł: „Dzień dobry, moi drodzy.” Wszystkim zamarły serca. To nie był manekin. To był prawdziwy człowiek – Stanisław Kowalski, lat 74. Od miesięcy pracował jako nocny stróż w sklepie, ale stracił dom, rodzina mieszkała daleko, i nie miał gdzie się podziać.
Nocą spał w magazynie. Rankiem, gdy sklep otwierał, zatrzymywał się w witrynie, udając manekina. Nie robił tego dla żartu. Mówił, iż za szybą czuje się mniej samotny. „Lubię patrzeć na ludzi, widzieć, jak zaczynają dzień. A przynajmniej tutaj… nikt mnie nie ignoruje.”
Historię rozniosło się, gdy jeden z przechodniów nagrał scenę i wrzucił do sieci. Stała się viralem. Tysiące komentarzy: „Czasem myślimy, iż nikt nas nie widzi… ale zawsze ktoś patrzy z drugiej strony szyby.”
Dziś Pan Stanisław już nie udaje manekina. Dostał pracę jako gospodarz sklepu. Siedzi na krześle przy witrynie, uśmiecha się do przechodniów i codziennie rano odpowiada tym, którzy mówią: „Dzień dobry, Panie Stanisławie.” Jego odpowiedź na zawsze zapisała się w pamięci dzielnicy:
„Dzień dobry… i dziękuję, iż mnie widzicie.”
Bo prawdziwe szczęście często kryje się w prostych spojrzeniach, które mówią: „Jesteś ważny.”