— Kiedy będzie gotowa kolacja?
— Kiedy będzie gotowa, wtedy i będzie. Teściowa zdjąła okulary. — Mikołaju, twoja żona chce, żebym stanęła przy kuchence? A ona leżeć będzie?  
Jadwiga, nie słuchając, wzięła kilka rzeczy i ruszyła w korytarz, a teściowa poszła za nią.
— Co się dzieje? Dokąd się wybierasz?
— Na urlop! Do zobaczenia!  
Jadwiga z ulgą położyła ciężkie torby na podłodze.
— Jestem w domu!
Z pokoju dobiegło mutne jęki, po czym pojawił się mężczyzna, którego to słyszała. Był w wieku czterdziestu lat, może trochę mniej, może trochę więcej. Ubrał sportowy dres i kapcie.
— Jadwigo, po co krzyczysz? Nie jesteś w swojej wiosce. Zachowuj się przyzwoicie.
— adekwatnie mogłeśby mnie spotkać, wiesz przecież, iż wypłaciła się pensja, trzeba kupić jedzenie.
Mężczyzna głośno westchnął:
— O Boże! Co to za jedzenie?
Odwrócił się i wszedł do pokoju. Jadwiga westchnęła ciężko. Jak bardzo ją to denerwowało!
Pracuje na dwóch etatach, żeby dom był w porządku, a jej mąż, przy wsparciu własnej matki, od roku pisze jakąś mityczną książkę. Pierwszej nie doceniono, bo nikt nie rozumie sztuki!
Rozeszła się, zaniosła torby do kuchni. Od jutra ma urlop. Musi umyć cały mieszkanie, wyprać, wyprasować i znowu uporządkować wszystkie rzeczy pod czujnym okiem teściowej. Jak ona jest zmęczona.
Do kuchni wpadła Zofia Pawłowska.
— Jadwigo, co się tak rozpakowujesz? Zamierzasz nakarmić męża? Pracował cały dzień, a teraz ma czekać!
— Dużo zarobił?
Jadwiga nie pojęła, jak to jej wypadło. Kiedyś podziwiała początkującego pisarza, który opowiadał, iż zostanie sławny.
Drżała od jednego spojrzenia teściowej i starała się jej przypodobać. Potem milczała z poczucia winy, bo kiedy była na urlopie macierzyńskim, to właśnie teściowa utrzymywała ich rodzinę.
Zofia Pawłowska, gotowa już iść, nagle odwróciła się:
— Co powiedziałaś?
— Zapytałam, czy dużo zarobił? Zwykle ludzie, pracując, przynoszą pieniądze do domu.
— A jak śmiesz? Mikołaj cały dzień wymyślał fabułę nowego rozdziału! Skąd ci to wzięło się? Nie wiesz, co to pracować głową!
Kobieta mruknęła i wyszła, a Jadwiga nagle pomyślała:
— Co tu robię? Syn w wiosce u rodziców już od dawna hałasuje, bawi się i głośno krzyczy, a to przeszkadza Mikołajowi się skupić, by napisać kolejny nieciekawy „arcydzieło”.
Złapała się i znowu zaczęła wyciągać produkty z lodówki, tym razem wkładając je do dużej torby. Pensję i urlop już dostała. Przywiezie smaczne jedzenie i po drodze kupi prezent dla syna.
Wyszła na korytarz, postawiła torbę i poszła po coś z rzeczy. Mikołaj, nie odrywając wzroku od telewizora, zapytał:
— Kiedy będzie gotowa kolacja?
— No, jak ją przygotujesz, wtedy i będzie.
Teściowa znów zdjąła okulary.
— Mikołaju, twoja żona chce, żebym stanęła przy kuchence? A ona leżeć będzie?
Jadwiga, nie słuchając, wzięła kilka rzeczy i ruszyła w korytarz, teściowa podążyła za nią.
— Co się dzieje? Dokąd się wybierasz?
— Na urlop! Do zobaczenia!
Nie czekała, co dalej się wydarzy. Chwyciła ciężką torbę i pobiegła w dół schodów, starając się złapać taksówkę. Tak, 60 kilometrów, co tam. Raz można!
Andrzej już leżał w łóżku, kiedy Jadwiga weszła do domu rodziców. Obudził się, podbiegł do matki i mocno ją objął. Kobieta przytuliła go do siebie. Jak tęskniła…
Matka przyglądała się jej uważnie:
— Co się stało? Jak to zostawiłaś Mikołaja? Kto będzie się nim opiekował?
Mama zawsze traktowała zięcia prawidłowo, nie przyjmując go w żaden sposób. Po ślubie jeszcze przyjeżdżali na weekendy do jej rodziców, ale teściowa, widząc, jak spędza dni, gwałtownie postawiła zięcia na miejsce.
Wystarczyło kilka wizyt, kiedy Helena Wiktoria budziła zięcia o szóstej rano i wysyłała go pracować na podwórze, potem na ogród – aż w końcu ochłonęło jego pragnienie odpoczynku na łonie natury.
— Wszystko, mamo! Mam tego dosyć. Jadę na urlop na cały miesiąc!
Mama roześmiała się:
— No i dzięki Bogu, choć odpoczniesz, i z synem spędzisz czas.
Jadwiga położyła się z synem. Długo nie mogła zasnąć, patrząc w świetle księżyca, jak jej chłopiec rośnie, a gdy w końcu zasnęła, nie zauważyła niczego.
Rano obudził ją zapach. Niezwykłe, iż w nocy pachniało jedzeniem, a choćby wypiekiem. Andrzeja już nie było. Jadwiga przeciągnęła się. Jak przyjemnie… Tuż obok pojawił się syn.
— Babcia upiekła tyle pierogówka! Cały talerz!
Po śniadaniu Jadwiga zwróciła się do matki:
— No, pokaż, co mam robić?
— A ty już odpoczęłaś?
— A ja dopiero się cieszę, zaraz kolejna praca.
— No, idź do ogrodu. Kapusta wykiełkowała, ogórki trzeba odchwytać, nic nie nadągam.
Na trzecim rzedzie pośród rzędów warzyw Jadwiga poczuła, iż praca w ogródku sprawia jej radość. Spojrzała na czyste, odchwycone miejsca i uśmiechnęła się.
— Po raz pierwszy widzę, by ktoś tak szczęśliwy przykuwał się do uprawy!
Zawołała:
— Janku! Skąd przybyłeś?
Mężczyzna, jej sąsiad, wszedł z podwórza.
— Właśnie poszedłem po klucz do ojca, a mówią, iż Jadwiga przyjechała. Nie mogłem tak odejść.
Andrzej był jej sąsiadem od dzieciństwa. Kiedy miała dziesięć lat, naturalnie zakochała się w nim. Chodziła za nim wszędzie. Był wtedy już nastolatek, miał piętnaście, a ona nie przejmowała się różnicą wieku. Obdarowywał ją cukierkami i troszczył się o nią. Po służbie wrócił, a Jadwiga już była dziewczyną. Spojrzała na niego nieśmiało, co go nieco zawstydziło. Później ożenił się, wyjechał do miasta i od dziesięciu lat się nie widzieli.
Jadwiga zapytała:
— Dlaczego tu jesteś?
— Nie uwierzysz. Przyleciałem do mamy. Rozwiedliśmy się miesiąc temu.
— Co? A… to nie moja sprawa.
Wieczorem Jan i jego matka zaprosili wszystkich na gościńczą kolację. Smażyli kiełbaski, rozmawiali o wszystkim. Jadwiga czuła się tak dobrze, iż nie wahała się niczego nie mówić. Nie trzeba się tłumić, nie trzeba słuchać nieprzyjemności. W sumie, nic nie jest potrzebne – można po prostu żyć.
Po dwóch tygodniach matka usiadła przed nią.
— Jadwigo, córeczko, co myślisz? Czy wrócisz?
— Och, nie wiem, mamo. Jak mam żyć? Mam pracę, ale nie mam mieszkania.
— Może coś wynajmiesz? Albo zostań. Znajdziemy ci pracę. A Jan… Widzisz, jak na ciebie patrzy?
— Mamo, co to za patrzenie? To tylko echo dzieciństwa.
— Nie wiem… Jan jest ładny, ogarnie dom. W mieście mówi się, iż jego praca jest bardzo ważna.
Jadwiga zdziwiona spojrzała na matkę.
— Mamo, naprawdę chcesz mnie tak połączyć?
Matka się zakłopotała.
— Co w tym złego? Widzę, iż dobrze wam razem.
Jadwigała się. No cóż, matka ma swoje pomysły.
Jan wyjechał na tydzień. Musiał pracować. Jadwiga tęskniła tak, iż choćby gniewała się na siebie. Jak w przedszkolu, szczere słowo. Mikołaj dzwonił i pisał SMS‑y.
Na początku wtrącał, iż jest niewdzięczna, iż wyciągnął ją ze wsi, a ona tak z nimi postępuje. Potem mówił, iż wypisze ją i syna z mieszkania. Jadwiga choćby się roześmiała.
Zaskakujące, iż po tylu latach wciąż nie zamierzała jej wypisać. Potem zadzwoniła teściowa, tłumacząc, iż przez niewdzięczną Jadwigę ma presję, i jeżeli natychmiast nie wróci, to wszystko, co się stanie, będzie na sumieniu synowej.
Ostatnie dni ucichły. To było dobre, choć dziwne. Wieczorem przyjechał Jan. Od razu wszedł, przywiół Andrzeja dużym samochodem i znów zaprosił ich do gościńca. Matka spojrzała na Jadwigę wieloznacznie, a ona sama poczuła radość, iż Jan jest tak blisko, iż aż chce się podskoczyć.
Kiełbaski jeszcze smażyły się, kiedy przed domem zatrzymało się auto. Jadwiga z niedowierzaniem zobaczyła, jak z niego wyskakuje młoda kobieta i biegnie ku Janowi.
— Kochany, ile jeszcze się ukrywasz przed mną? Dość już zabawy. Jedźmy do miasta.
— Oksano, po co tu wpadłaś?
Jadwiga wszystko zrozumiała. To żona Jana – była, była, ale teraz jest zbędna. Kobieta wzięła Andrzeja za rękę i cicho odprowadziła go do swojego domu. Nie zdążyli zrobić kilku kroków, gdy podjechało taksówką.
Z taksówki wysiedli Mikołaj i jego mama.
— Patrzcie na nią! Spaceruje, a mężowi nie jest choćby ciekawo.
— Po co przyjechaliście?
Jadwiga ściśnęła wargi. Wreszcie zdała sobie sprawę, jak nieprzyjemni są ci ludzie.
— Wypocząłem? gwałtownie do domu! Co to ma znaczyć? Mężczyzna musi pracować, a ona się wlepia! Nie gotuje, nie sprząta, nie pierze!
— A on w końcu znalazł pracę?
Teściowa się rozzłościła, ale wtedy przemówił Mikołaj.
— No wiesz, iż piszę książkę! To nie jest praca na fabryce.
— Wiesz co, Mikołaju… Od dawna chciałam ci powiedzieć, iż jesteś zwykłym nieudacznikiem, nie żyjesz jak mężczyzna. Co zrobiłeś dla rodziny? Nic. Nie zapewniłeś pieniędzy, nie nauczyłeś syna. Ty i twoja mama siedzicie na moim karku i nie wyjdziecie. Zabiorę wszystko, co kupiłam. Wszystko, co pojawiło się w waszym domu w ciągu ostatnich dziesięciu lat!
Jadwiga podeszła do drzwi i zaskoczona zobaczyła Jana. Uśmiechał się.
— No cóż, wieczór nasz. A ty dzielnie odpowiedziałaś, jak trzeba.
Widzieli, jak do Mikołaja z mamą podeszła Oksana i długo rozmawiali, machając rękami.
W wiosce Jadwiga nie pozostała. Po tym, jak z Janem się rozstała, pojechała z Andrzejem do miasta, do nowego męża. Namawiał ją, by zmieniła pracę, bo kobieta nie powinna pracować w fabryce. Teraz Jadwiga siedzi w biurze i przegląda papiery. Najpierw wstydziła się małej pensji, ale Jan był szczerze zdumiony.
— Twoja pensja to twoja pensja. Na szpilki i guziki. A rodzinę ma utrzymywać mąż.
Mikołaj Mikołaj też nie został sam na długo. Poślubił Oksanę. Teraz jego mama musi utrzymywać na karku dwóch „leniwych”. Jadwiga słyszała, iż gwałtownie przekonała syna, by porzucił książkę i pojechał do fabryki.
Ogólnie, wszystko, co się robi, ma swój sens. W jednym miejscu coś się zepsuło, w innym coś się ułożyło.
Pamiętaj, prawdziwe szczęście nie zależy od tego, kto pisze książki, ale od tego, jak dbamy o siebie i bliskich.













