Kauczukowa gorączka

adamaswtrasie.blogspot.com 3 miesięcy temu
Iquitos – Miasto w Dżungli – największa miejscowość bez drogowego połączenia z resztą Świata. Ale to już wiecie. Wiecie też zapewne, iż burzliwy rozwój miasta związany był z gorączką kauczukową.
Port w Iquitos, jedna z dróg łączności miasta ze Swiatem
Dawne zbiorniki na kauczuk
Jeszcze do połowy XX wieku kauczukowiec – dość wybredna roślina, rosnąca w niedostępnej podmokłej dżungli – był zasobem strategicznym, choć największe fortuny robiono na przełomie XIX i XX stulecia. Nie tylko tu, w Iquitos, podobnie wyrosło też brazylijskie Manaus. Ale to z peruwiańskim miastem związana jest osoba krezusa kauczukowego Fitzcarraldo (Carlos Fitzcarrald, Brian Sweeney Fitzgerald jest postacią fikcyjną). Jego pałac – podobnie w Łodzi bawełniani fabrykanci, miliarderzy, budowali swoje miejskie pałacowe rezydencje – jest tylko jednym z wielu (znana z kart powieści o Tomku Wilmowskim spółka Nixon – Rio Putumayo była jednak tylko fikcją literacką). A słynny parowiec Fitzcaralda stoi i rdzewieje gdzieś w dżungli podle Puerto Maldonado nad Madre de Dios.

Pałac Fitzcarraldo
Co to musiało być za miasto te sto, sto dwadzieścia lat temu. Ulicami jeździł parowy tramwaj, do portu przybijały co chwila statki po ładunek kauczuku, przywożąc wprost z Europy towary zbytkowe, nieraz nijak do dżungli nie pasujące – choćby ceramiczne płytki. Wszystkie pałace są nimi obłożone. Zbędna ekstrawagancja, sprowadzać ze Starego Świata płytki? Stać ich było. Na wszystko. Nawet na sprowadzenie całego domu (zachcianka Anzelma del Aguilii, innego miliardera). To słynny Casa de Fierro, Dom z Żelaza. W bedekerach piszą o nim Dom Eiffela, ale tak naprawdę zaprojektowany został przez J. Danly'ego i wykonany ze stali w Belgii na Wystawę Światową roku 1899 w Paryżu. Czy nie wtedy też powstał słynny paryski potworek z kratownicy? W każdym razie ten sam okres, w którym to para i stal sprawiały wrażenie, iż Człowiek pokonał Naturę i tylko będzie się wznosił. Wielka Wojna zweryfikowała te marzenia, ale zanim to nastąpiło wprost z Paryża na statkach ów stalowy budynek dotarł na drugą półkulę. Dziś stoi przy głównym placu miasta – i jak i ono niszczeje.

Dom z żelaza
Niszczeć musi, bo jesteśmy w dżungli, lesie który pożera wszystko (poza plastikiem). A do tego jakiś pomysłowy Dobromir wynalazł syntetyczną gumę, i kauczukowe eldorado się skończyło (no, nie pomogło też to, iż bodajże w 1875 niejaki Henry Wickham wykradł kilkadziesiąt tysięcy nasion kauczukowca; ryzykował życiem, ale w Londynie wykiełkowało prawie 3000 małych drzewek, wywiezionych potem na Malaje; to jednak inna historia, rejon ten został liderem produkcji gumy i celem ataku Japończyków). Mimo to Iquitos nie zostało miastem widmem. Przez ileś lat żyło z przemytu – rzeką Napo, niczym Francisco de Orellana płynęła kontrabanda.

Centrum Iquitos - najwyższy budynek w mieście miał być szpitalem, jest ruderą
Płynie nadal, ale w dżungli odkryto ropę naftową, i Iquitos znowu zaczęło rosnąć. Zaczęły się choćby – podobno – prace nad połączeniem miasta z resztą Świata. Na tą chwilę zbudowano most na Nanay, pobliskiej rzece, i wyasfaltowano drogę nad Jezioro Quistococha, ale lepszy rydz niż nic.

Belen - efekt rozwoju miasta
Swoją drogą w porcie Nanay jest spory targ spożywczy, na którym można spróbować miejscowych specjałów – choć z wiadomych względów ryby odradzam. Można tam na przykład zjeść suri – czyli pędraki żyjące w butwiejącym drewnie. Kiedyś już jadłem, z głębokiego oleju, smakowały jak kurczak. Tym razem skusiłem się na grilowane. Robaczywe szaszłyki zdecydowanie lepsze.

Robaczywe szaszłyki
Można też spróbować żółwi wodnych – ale odradzam, zwłaszcza ludziom o pewnej wrażliwości. Zwierzęta na targu są bowiem żywe, i przed przyrządzaniem są obierane ze skorupy. Nie widziałem tego procesu, może choćby nie do końca bym chciał – chociażby dlatego, że miejscowi, by powiedzieć komuś, iż źle mu się życzy, mówią: obyś miał śmierć jak żółw. Zjadłem żółwie jajka, gotowane na twardo. Takie sobie.

Zółwie jaja na twardo, acz bez majonezu
Po tym kulinarnym wtręcie wróćmy do centrum Iquitos. Do miasta nie ma dojazdu, ale to nie znaczy, iż nie ma w nim ruchu, Głównie są to motory i mototaksówki, ale co bogatsi mają i samochody. Rzeką dopłynęło też tu trochę ciężarówek i ciężkiego sprzętu – zarówno budowlanego jak i do wycinki dżungli. Hitem są autobusy miejskie. Paweł, Polak mieszkający w dżungli, słusznie chyba nazywa je beczkowozami. Bo są z drewna.

Beczkowóz albo drewniak
Zgadza się, w Iquitos miejskie autobusy są drewniane. Na sprowadzanym tu rzeką podwoziu półciężarówki miejscowi – jesteśmy w dżungli, nie ma tu za wiele – zaczęli montować budę z drewna, obili blachą i pomalowali na krzykliwe kolory. No genialne. I tanie.
Powstałe w ten sposób autobusiki – obowiązkowo bez szyb – wyglądają nieco pociesznie, bo karoseria jest jakby przyduża, ale się sprawdzają. A jeżeli coś wygląda na głupie, ale działa – nie jest głupie.
Takim autobusem – niestety z przesiadkami – dojechać można nad Quistocochę. Ciut droższa mototaksówka jedzie bezpośrednio. Co to takiego? No, kurort. Całkowicie nie parchaty – taka dżungla dla Białego. Co prawda większość odwiedzających to miejscowi, ale na tle Belen to kąpielisko w Quitocochy wygląda jakby znajdowało się w innym kraju.

Jezioro Quistococha
Do tego można tam zobaczyć różowe delfiny słodkowodne. Widziałem już je – i szare – na wolności, czy to w Ukajali, czy w Amazonce, ale wtedy tylko pojawiały się i znikały. Tu są w delfinarium, co zawsze budzi moje mieszane odczucia. I z tym różowym kolorem to też nie byłbym jakoś przesadnie ortodoksyjny.

Delfin rzeczny
Nie byłbym sobą gdybym o jakimś polonicum nie wspomniał – i nie chodzi tu o pobycie Tomka Wilmowskiego. Nie wiem, czy w czasie gorączki kauczukowej grube miliony zarabiał tu jakiś nasz rodak. Możliwe, iż uczestniczył w tych pokaźnych zyskach. Na pewno natomiast dużo później pojawił się Polak który miasto zmienił nie do poznania. To – dla starszych Czytelników rzecz wiadoma – Stan Tymiński. Tak, zgadza się, ów założyciel Partii X i kandydat na Prezydenta RP w pierwszych powszechnych wyborach (przegrał w drugiej turze z bezpieczniackim konfidentem) swoją fortunę zbudował w Peru – jako pierwszy dostarczył mieszkańcom Iquitos telewizję satelitarną. Może i były to działania pirackie i nielegalne, ale wcześniej tu nie było czegoś takiego. Najświeższe informacje przychodziły z tygodniowym opóźnieniem. Podobno w którejś restauracji wisi zdjęcie medialnego dobrodzieja (potwierdza to miejscowy Polak, Paweł z Indiany) miasta, ale ja nie znalazłem. Możliwe, iż knajpa była akurat zamknięta, acz bardziej prawdopodobne jest, iż nie szukałem przesadnie. Swoją drogą tak sobie czasem myślę, iż jakby nam nie przeszkadzano, to Polska by od morza do morza była (żeby nie było – sami też potrafimy sobie strzelić w kolano).

Inna Polka, znana w Iquitos
Kolejnym Polakami, o których w Iquitos słyszano jest – co oczywiste – św Jan Paweł II. W końcu odwiedził to Miasto w Dżungli i urzekł swoimi słowami miejscowych Indian.
Podobno znają też Cejrowskiego, który stąd wyrusza czasem w amazońską dżunglę. Ale nie pytałem.
Idź do oryginalnego materiału