Karmiłeś mnie obietnicami, a on kolacją: jak stracić wszystko

polregion.pl 1 dzień temu

*Dziennik, 12 maja 2023*

Łukasz miotał się po ciasnej kuchni jak niedźwiedź w klatce. Pocierał dłonie, przekładał talerze, ustawiał cukiernicę, szukając oparcia w tym codziennym życiu, którego tak nienawidził. W głowie wirowała mu jedna myśl: musi to skończyć. Nie może już dłużej.

Kinga oczywiście będzie płakać. Będzie prosić, żeby został. Powie, iż jest zmęczona, iż się stara. Zapewni, iż jeszcze da się naprawić. Ale on wiedział swoje – koniec. Nie ma już ich związku. Są tylko dwaj obcy ludzie, których łączy kredyt i lodówka. Bez miłości, bez szacunku, choćby bez irytacji. Pusto.

Usłyszał klucz w zamku i zebrał się w sobie, jakby miał skoczyć ze skały.

Kinga weszła do mieszkania, opadła na taboret. Najpierw zdjęła buty. Te cholernie drogie nowe buty. Dzień miał koszmarny – praca jako doradczyni w sklepie odzieżowym w centrum handlowym zamieniła ją w wieloręką maszynę: podaj, przynieś, przymierz, pomóż. Wiosna budziła w ludziach pragnienie zmian: jedni szukali miłości, inni – nowej sukienki.

— Cześć. Zmęczona? — zapytał ostrożnie Łukasz.

— Jak pies. Nie usiadłam ani na minutę — westchnęła, nie patrząc na niego.

— Rozumiem. Obiad będzie?

Kinga skinęła głową i poszła do kuchni. W ciągu dwudziestu minut garnek już bulgotał, patelnia skwierczała, a powietrze wypełniło się aromatami, w których Łukasz wciąż próbował znaleźć sens życia.

Stał w drzwiach, zbierał się na odwagę. Głęboko odetchnął.

— Kinga… — zaczął — musimy porozmawiać.

Żona odwróciła się, nie przerywając obierania marchewki. Bez zaskoczenia, bez niepokoju.

— Rozstańmy się — wyrzucił z siebie. — Nie dam rady dalej. Jesteśmy sobie obcy. Zabiłaś we mnie pasję. Jestem artystą, a ty tylko domem. Żądasz pieniędzy, nie pozwalasz mi się rozwijać, podcinasz skrzydła. Nie chcę tak żyć.

To był improwizowany monolog, ale brzmiał, jego zdaniem, bardzo dramatycznie. Jak na przesłuchaniu do teatru.

Kinga wciąż obierała marchewkę, aż nagle cisnęła ją do zlewu, zdjęła fartuch, zgasiła gaz i spojrzała na niego.

— No dobra! — powiedziała spokojnie. — Niech będzie, Łukasz. Do diabła z tym życiem.

On zamarł. To nie było w scenariuszu. Gdzie łzy? Gdzie krzyk?

Gdy próbował ogarnąć jej reakcję, Kinga zrobiła sobie kawę, wyjęła ser i ciasteczka, usiadła przy stole.

— Kinga… jesteś w szoku, rozumiem. Ale przecież też to czułaś, prawda? Gotujesz bez duszy, wszystko na automacie…

— No tak. Bez duszy — powtórzyła, popijając kawę.

Rozmowa się sypała. Gubił wątki.

— Musimy ustalić, co z mieszkaniem — zaczął niepewnie. — I z resztą…

— Myślałam, iż tak się udusiłeś w tym życiu, iż po prostu stąd uciekniesz. A tu proszę – kredyt cię martwi — zaśmiała się cierpko. — No dobra. Zostaw mi mieszkanie. Ale oddaj połowę wpłaconego. Wrócę do taty. Od dawna mnie zaprasza – stary już jest.

— Jesteś taka materialistyczna — westchnął Łukasz. On myślał, iż będzie prościej. Marzył o karierze w filmie, chodził na castingi, pracując jako ochroniarz. Całą pensję oddawał jej, nie wnikając w szczegóły. A tu nagle – pieniądze, procenty, dokumenty.

Chciał wolności. Dostał rozliczenie.

— Kinga, zatrzymaj wszystko. Oddasz mi, kiedy będziesz mogła. Nie jestem potworem — dodał z patosem, jakby ofiarowywał jej nie mieszkanie, a pałac.

— Dzięki. Swoją drogą, masz już kogoś? — zapytała z obojętnym tonem.

— To nieważne — mruknął tajemniczo. Niech myśli, iż ma kolejki adoratorów.

Wyszedł z uczuciem lekkiego zwycięstwa. Wolność. Artystyczne życie bez patelni i pretensji.

Minęło pół roku.

Łukasz stał pod znajomymi drzwiami i wahał się. Wszystko się zmieniło. Życie u matki okazało się koszmarem. Wyrzucała mu rozwód, karierę bez sukcesów, wyganiała pod byle pretekstem, urządzała sceny, gdy przyprowadzał kobiety. choćby jedna kelnerka uciekła, nie wytrzymując jej komentarzy.

Matka była gorsza niż Kinga. O wiele gorsza.

Wisienką na torcie było żądanie, by się wyprowadził. Był pewien, iż znalazła sobie kogoś. Pokłócili się. Nazwała go przegranym i kazała znaleźć pracę, zamiast bujać w obłokach.

I wtedy zadzwoniła Kinga. Zaproponowała zalegalizować rozwód i zamknąć sprawę mieszkania. Oto i on – z powrotem.

Przygotował się: w myślach przećwiczył pełen żalu wzrok, słowa skruchy, powściągliwą łzę.

Nacisnął dzwonek.

— Cześć. Wchodź — otworzyła Kinga. Wyglądała… wspaniale. Albo po prostu stęsknił się.

Wszedł do kuchni jak u siebie. I zdrętwał.

Przy kuchence stał półnagi facet w dresach i smażył kiełbasę. Na patelni syczało, na stole leżała sterta banknotów.

— Ty kto? — zapytał ochrypłym głosem Łukasz.

— Krzysiek — odparł mężczyzna, choćby się nie odwracając.

— Kinga… możemy porozmawiać? — wydukał Łukasz.

W pokoju syknął:

— Kto to? Co on tu robi?

— Kolację gotuje — odparła spokojnie.

— A ja?

— A ty odszedłeś.

Cisza. Ciężka jak wyrok.

— A gdybym… wrócił?

— Gdzie? Miejsce zajęte. Krzyśkowi nie przeszkadza moja „przyziemność”. Dla niego liczy się rodzina, dzieci, dom na wsi. Pobierzemy się, jak tylko dostaniemy papiery.

— A ty?

— Ja też.

— A ja?! — zawył. — Czym on jest lepszy?

— Tym, iż ty karmiłeś mnie obietnicami. A on – kolacją.

Koniec.

*I lekcja na dziś: czasem wolność to tylko inna klatka.*

Idź do oryginalnego materiału