Leszek wsiadł do samochodu, gotów wyjechać z pracy, gdy nagle zadzwonił telefon. Nieznany numer. Z niechęcią nacisnął zieloną słuchawkę.
— Słucham. Kto mówi?
— To ja… Cześć — odpowiedział kobiecy głos, którego nie rozpoznawał.
— Kto to “ja”? — zaniepokoił się. — Proszę się przedstawić!
Cisza. Po chwili głos, ledwo słyszalny:
— To ja… twoja mama.
Leszek zesztywniał. Palce zacisnęły się na kierownicy, serce zaczęło walić jak młotem.
— Co za bzdury? Moja matka nie żyje od dwudziestu dziewięciu lat!
— Nie… Jestem Jadwiga… Urodziłam cię. Leszku, to naprawdę ja…
Rozłączył się. Serce tłukło się w piersi, dłonie spociły się. Miał wrażenie, iż ktoś otworzył drzwi do przerażającej, zapomnianej przeszłości, którą próbował pogrzebać na zawsze.
Po kilku minutach telefon znów zadzwonił. Ten sam numer.
— Nie chcę cię słuchać — powiedział twardo. — Nie mam matki. Kobieta, która mnie urodziła, zostawiła mnie, gdy miałem dziewięć lat. Od tamtej pory jestem sierotą.
— Błagam, daj mi pięć minut. Tylko tyle…
— Po co? Żeby usłyszeć kolejne kłamstwa?
— Po prostu się spotkajmy. Raz. Wszystko wyjaśnię.
Leszek nie chciał. Ale wiedział: nie odpuści. Znajdzie jego adres, stanie pod domem, przestraszy żonę, wystraszy córki.
Dwa dni później spotkali się w parku na obrzeżach Lublina.
Jadwiga Nowak siedziała na ławce, zgarbiona, postarzała, ale wciąż starająca się zachować resztki dawnej urody. Dłonie jej drżały.
— Cześć, Leszku…
— Leszek — poprawił ją chłodno.
Podniosła na niego oczy — pełne rozpaczy.
— Wiem, zawiniłam… Ale nie miałam wyboru…
Milczał. Przed oczami stanęły obrazy z dzieciństwa — jak krzyczała, jak rzucała talerzami, jak wychodziła na randki, zostawiając go samego.
— Zostawiłaś mnie u ciotki Hani. Powiedziałaś: “Wrócę w przyszłym miesiącu”. A sama uciekłaś do Wielkiej Brytanii z jakimś biznesmenem.
— Myślałam, iż nam pomoże… Ale nie chciał ciebie. A ja…
— Wybrałaś jego. Nie mnie.
Zaszlochała.
— Nie mam już do kogo się zwrócić. Mąż umarł, jego dzieci mnie wyrzuciły. Nie mam już gdzie mieszkać. Nie mam co jeść. Jestem zupełnie sama.
— Żal ci siebie? — spytał, lekko przechylając głowę. — A mnie, gdy miałem dziewięć lat, kto miał mnie żałować?
— Wybacz mi… Nie wiedziałam, jak prosić прощения. Czekałam, iż sam się pojawisz…
— choćby kartki mi nie wysłałaś. Ani jednej.
Milczenie. W końcu Jadwiga wyszeptała:
— A jednak wyrósłeś na dobrego człowieka…
— Wyrósłem dzięki ludziom, których nienawidziłaś. Ciotce Hani. Mojej żonie. Przyjaciołom. Ale nie dzięki tobie.
Sięgnęła po jego dłoń, ale odsunął się.
— Nie osądzam cię. Ale jesteś dla mnie niczym. choćby nie wrogiem. Tylko pustym miejscem.
— Umieram… — szepnęła.
— Więc idź się wyspowiadać. Ale nie przede mną.
Wstał i odszedł, nie oglądając się.
I po raz pierwszy od wielu lat poczuł w piersi ulgę. Przeszłość wreszcie puściła. A życie — toczyło się dalej.