Już nie będę żyć życiem innych

twojacena.pl 6 dni temu

Małgorzata wróciła do domu późnym wieczorem. Za oknami zapadał już zmrok. Stała w progu, trzymając torbę w dłoniach, i z nieoczekiwaną stanowczością oznajmiła:

— Rozwodzę się. Możesz zatrzymać mieszkanie, wystarczy, iż oddasz moją część. Nie potrzebuję go. Wyjeżdżam.

Wiktor, jej mąż, osunął się na fotel z zaskoczenia.

— Dokąd niby się wybierasz? — zapytał, mrugając zdezorientowany.

— To już nie twoja sprawa — spokojnie odparła Róża, wyciągając z szafy walizkę. — Na razie zamieszkam u przyjaciółki w domku pod Warszawą. Zobaczymy, co dalej.

Nie rozumiał, co się dzieje. Ale ona już wszystko postanowiła.

Trzy dni wcześniej lekarz, wpatrując się w jej wyniki, cicho powiedział:

— W pani przypadku rokowania są niepomyślne. Maksymalnie osiem miesięcy… Z leczeniem, może rok.

Wyszła z gabinetu, jakby w próżni. Miasto huczało, świeciło słońce. W głowie kołatało: „Osiem miesięcy… choćby pięćdziesiątych urodzin nie zdążę obchodzić…”

Na ławce w parku obok przysiadł starszy pan. W milczeniu rozkoszował się jesiennym słońcem, aż nagle się odezwał:

— Chcę, żeby mój ostatni dzień był ciepły. Niczego więcej nie pragnę, ale jasne słońce to dar. Nie sądzi pani?

— Sądziłabym, gdybym wiedziała, iż to mój ostani rok — szepnęła.

— Więc nie odkładajcie niczego na później. Miałem tyle „później”, iż mógłbym nimi życie wypełnić. Ale nie wyszło.

Róża słuchała i rozumiała — całe jej życie było dla innych. Praca, której nie znosiła, ale trzymała się jej dla stabilności. Mąż, który od dziesięciu lat był obcym — zdrady, chłód, obojętność. Córka, dzwoniąca tylko po pieniądze lub pomoc. A dla siebie — nic. Ani jednych butów, ani wypoczynku, ani choćby filiżanki kawy w kawiarni, samej.

Oszczędzała na „później”. I nagle okazało się, iż to „później” może nigdy nie nadejść. W środku coś przekliknęło. Wróciła do domu i pierwszy raz w życiu powiedziała „nie” — wszystkim naraz.

Następnego dnia Róża złożyła wniosek o urlop, wypłaciła oszczędności i wyjechała. Mąż próbował dociekać, córka dzwoniła z prośbami — wszystkim odpowiadała spokojnie i twardo: „Nie”.

W domku przyjaciółki było cicho. Siedziała w fotelu, otulona kocem, i myślała: czy tak to się skończy? Nie żyła. Wegetowała. Dla innych. A teraz — dla siebie.

Po tygodniu Róża wyleciała nad morze. Tam, w nadmorskiej kawiarni, poznała Jerzego. Pisarz. Mądry, życzliwy. Rozmawiali o książkach, ludziach, sensie życia. Pierwszy raz od lat śmiała się szczerze, nie zastanawiając się, co pomyślą inni.

— Może zamieszkajmy tu? — zaproponował pewnego dnia. — Mogę pisać wszędzie. A ty będziesz moją muzą. Kocham cię, Małgorzato.

Skinęła głową. Dlaczego nie? Pozostało tak mało czasu. Niech będzie szczęście — choćby ulotne.

Minęły dwa miesiące. Czuła się świetnie. Śmiała się, spacerowała, parzyła kawę o poranku, wymyślała historie dla współbiesiadników w kawiarni. Córka początkowo oburzała się, w końcu dała za wygraną. Mąż oddał jej część. Wszystko ucichło.

Pewnego ranka zadzwonił telefon.

— Pani Małgorzato Nowicka? — usłyszała zdenerwowany głos lekarza. — Przepraszamy, popełniliśmy błąd… to nie były pani wyniki. Wszystko w porządku. To tylko przemęczenie.

Milczała, aż w końcu wybuchnęła śmiechem — głośnym, prawdziwym.

— Dziękuję, doktorze. Właśnie podarował mi pan życie.

Spojrzała na śpiącego Jerzego i poszła do kuchni zaparzyć kawę. Bo przed nią było nie osiem miesięcy — ale całe życie.

Idź do oryginalnego materiału