Aldona postanowiła skończyć z wątpliwościami: czy to koniec miłości, czy tylko chwilowe trudności? Nie mogła już tego znosić. Nie rozumiała, dlaczego Krzysztof stał się taki obojętny może przestał ją kochać? Tego wieczora znów wrócił późno i położył się spać w salonie.
Rano, przy śniadaniu, Aldona usiadła naprzeciw niego.
Krzysiu, powiesz mi, co się dzieje?
Co jest nie tak?
Pił kawę, unikając jej wzroku.
Od kiedy urodzili się chłopcy, bardzo się zmieniłeś.
Nie zauważyłem.
Krzysiu, żyjemy jak sąsiedzi od dwóch lat, naprawdę tego nie widzisz?
Słuchaj, czego chcesz? W domu wszędzie porozrzucane zabawki, śmierdzi jakimś mlekiem, dzieci wrzeszczą Myślisz, iż komuś to się podoba?
Przecież to twoje dzieci!
Wstał gwałtownie i zaczął nerwowo chodzić po kuchni.
Normalne żony rodzą jedno normalne dziecko, które spokojnie bawi się w kącie i nie przeszkadza. A ty od razu dwa! Mama mówiła, ale nie słuchałem takie jak ty tylko się rozmnażają!
Jakie to ja, Krzysiu?
Bez celu w życiu.
To ty kazałeś mi rzucić studia, żebym poświęciła się rodzinie!
Aldona opadła na krzesło. Po chwili dodała:
Myślę, iż powinniśmy się rozstać.
Zastanowił się i odparł:
Jestem za. Tylko umówmy się, iż alimentów nie będziesz żądać. Sam ci dam pieniędzy.
Obrócił się i wyszedł. Chciała wybuchnąć płaczem, ale nagle z pokoju chłopców dobiegł hałas. Bliźniacy się obudzili.
Tydzień później spakowała rzeczy, zabrała chłopców i wyprowadziła się do maleńkiego mieszkania w bloku, które odziedziczyła po babci. Sąsiedzi byli nowi, więc postanowiła się przedstawić.
Z jednej strony mieszkał ponury, choć jeszcze nie stary mężczyzna, z drugiej energiczna sześćdziesięciolatka. Najpierw zapukała do drzwi mężczyzny:
Dzień dobry! Jestem nową sąsiadką, kupiłam ciasto, może pan przyjdzie do kuchni na herbatę?
Uśmiechała się nieszczerze. Mężczyzna obrzucił ją wzrokiem, mruknął:
Słodyczy nie jem i zatrzasnął drzwi przed nosem.
Wzruszyła ramionami i poszła do Zofii Kowalskiej. Ta zgodziła się przyjść, ale tylko po to, by wygłosić monolog:
Lubię odpoczywać w dzień, bo wieczorem oglądam seriale. Mam nadzieję, iż państwa dzieci nie będą hałasować. Proszę ich pilnować, żeby nie biegały po korytarzu i niczego nie niszczyły!
Aldona ze smutkiem pomyślała, iż nie będzie tu łatwo.
Zatrudniła się jako pomoc w przedszkolu, do którego chodziły jej dzieci. Płacili mało, ale Krzysztof obiecał pomóc.
Przez pierwsze trzy miesiące po rozwodzie rzeczywiście czasem przesyłał pieniądze. Potem przestał. Aldona od dwóch miesięcy nie płaciła czynszu.
Relacje z Zofią Kowalską pogarszały się. Pewnego wieczora, gdy karmiła chłopców w kuchni, wpadła sąsiadka w atłasowym szlafroku.
Kochanie, przez cały czas nie rozwiązałaś problemu z pieniędzmi? Nie chciałabym zostać bez prądu przez was.
Westchnęła:
Jeszcze nie. Jutro idę do byłego męża wygląda na to, iż zupełnie zapomniał o dzieciach.
Zofia podeszła do stołu.
Wciąż karmisz ich makaronem Wiesz, iż jesteś złą matką?
Jestem dobrą matką! A pani radzę wtrącać się w swoje sprawy, bo może dostać po nosie!
Zofia zaczęła wrzeszczeć tak głośno, iż aż zatkało uszy. Na hałas wyszedł sąsiad Jan. Poczekał, aż Zofia skończy kląć, po czym rzucił na stół pieniądze.
Uspokój się. Masz za czynsz.
Nazajutrz Aldona poszła do Krzysztofa. Ten wysłuchał i stwierdził:
Teraz mam trudny okres, nie mogę ci pomóc.
Żartujesz? Muszę czymś nakarmić dzieci!
No to karm, nie zabraniam.
Złożę pozew o alimenty.
Proszę bardzo, oficjalnie zarabiam grosze, więc dostaniesz marne. I nie zawracaj mi głowy!
Wróciła do domu i płakała. Do wypłaty jeszcze tydzień, a pieniędzy brak. Czekała ją kolejna niespodzianka wizytacja pracownika opieki społecznej. Zofia złożyła skargę, iż Aldona grozi jej życiu, a dzieci są zaniedbane.
jeżeli jeszcze raz zakłócą mój spokój, zgłoszę to do opieki społecznej! oznajmiła sąsiadka.
To dzieci! Nie mogą cały dzień siedzieć w miejscu!
Gdybyś je normalnie karmiła, chciałyby spać, a nie biegać!
Gdy Zofia wyszła, chłopcy patrzyli na mamę przestraszeni.
Jedzcie, kochani. Ciocia żartuje, jest dobra.
Nie zauważyła, gdy do kuchni wszedł Jan. Miał wielką torbę. W milczeniu otworzył lodówkę i zaczął wkładać jedzenie.
Panie Janie, pomylił pan lodówki
Nie odpowiedział. Gdy wyszedł, Aldona nie wiedziała, co powiedzieć.
W dzień wypłaty zapukała do niego. Otworzył od razu, jak zwykle ponury.
Jestem panu winna za jedzenie. Proszę, dwa tysiące, resztę przyniosę później.
Idź, nie jesteś mi nic winna.
Drzwi zatrzasnęły się. Nagle z kuchni dobiegł krzyk Zofii. Bliźniacy stali, a sąsiadka wrzeszczała, wskazując na rozlany sok:
Dzikusy! Z was wyrosną bandyci!
Aldona wysłała chłopców do pokoju, po czym wróciła pełna determinacji. Nie wiedziała, jak dalej żyć.
Następnego wieczora do drzwi zapukały dwie obce kobiety pracownice opieki społecznej.
Aldona Nowak?
Tak.
Jesteśmy z opieki społecznej.
Weszły, zajrzały do lodówki, sprawdziły łóżka.
Spakujcie dzieci.
Co?! Nigdy nie oddam swoich dzieci!
Michał i Tomek przytulili się do niej, płacząc. Kobiety zaczęły odrywać je od matki.
Mamo! Nie oddawaj nas!
Walczyła, ale jeden z pracowników złamał jej chwyt. Widziała, jak wynoszą krzyczących chłopców.
Gdy auto odjechało, Aldona upadła na podłogę. Wzrok padł na stary topór po babci










