Jesteś zła. Odejdziesz do taty.

polregion.pl 20 godzin temu

Byłeś zły, ale ja pójdę do taty

Każdego dnia mijali się, mijali, mijali… aż w końcu pewnego dnia ich spojrzenia przypadkowo się spotkały i – bam! Serce zabiło mocniej, a w brzuchu poczuła cały rój motyli. No i on to samo. Koniec świata. Już bez siebie żyć nie mogli, musieli poddać się losowi i ruszyć przez życie razem.

Tak właśnie Kasia zakochała się w Jacku. W jedno zimowe niedzielne popołudnie wybrała się z koleżankami na lodowisko. Na łyżwach jeździła jak przysłowiowy słoń na rykowisku – powoli, ostrożnie i z częstymi przerwami. Znudzone towarzystwem przyjaciółki ruszyły do przodu, zostawiając ją samą. Była żywą przeszkodą dla doświadczonych łyżwiarzy, którzy musieli ją omijać.

Zmęczona, z nogami jak z waty, postanowiła podpłynąć do bandy i tam zaczekać na koleżanki. Żeby tam dotrzeć, musiała przebić się przez środek lodowiska, przeciskając się w poprzek toru jazdy. Już tylko dwa metry dzieliły ją od upragnionej bandy, gdy nagle… ktoś w nią wpadł.

Zderzenie było tak mocne, iż straciła równowagę i huknęła na lód, boleśnie uderzając biodrem i kolanem.

– Przepraszam. Możesz wstać? Pomóc ci? – usłyszała nad sobą głos. W następnej chwili był już przy niej, podniósł ją lekko i postawił na nogi.

Kolano natychmiast przypomniało sobie o uderzeniu. Kasia jęknęła i pewnie znowu by upadła, gdyby nie jego błyskawiczna reakcja. Przyciągnął ją do siebie, ich twarze znalazły się tak blisko, iż Kasia zobaczyła w jego oczach swoje odbicie. Nagle cały świat zniknął.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Kasia ocknęła się. Dookoła znów był ruch, śmieszki, szelest łyżew po lodzie. A ona wciąż stała, kurczowo trzymając się jego kurtki.

– Upadniesz, jeżeli cię puszczę? – spytał z uśmiechem.

– Nie wiem… – szepnęła, nie odrywając od niego wzroku.

Rozluźnił uścisk, ale Kasia stała mocno.

– No to teraz płyniemy do bandy. Nie bój się, trzymam cię.

I rzeczywiście – z nim jechała, a nie dreptała jak przerażony kotek.

– Może zejdziemy z lodu? Tam przy wyjściu są ławki.

Kasia skinęła głową. Pod jego opieką dotarła do ławki i z ulgą na nią opadła.

– Bardzo się uderzyłaś? – usiadł obok. – Jesteś sama? Odprowadzić cię?

– Jestem ze znajomymi.

– Lepiej zadzwoń, niech cię nie szukają. Daj numerki, przyniosę twoje buty.

– Nie trzeba, zaczekam tu – próbowała się lekko buntować.

– Zmarzniesz.

Kasia rzeczywiście poczuła, jak zimno przenika przez kurtkę. Podała mu numerki i wyciągnęła telefon. Gdy poszedł po jej obuwie, zadzwoniła do koleżanek.

Szli do domu, rozmawiając. Po śliskim lodzie tak przyjemnie było stąpać po twardym asfalcie, ale Kasia co chwila łapała Jacka za rękę. Albo ziemia się pod nią chwiała, albo miała zawroty głowy. On nazywał się Jacek, był cztery lata starszy i już pracował. Kasia wyznała, iż studiuje na czwartym roku i mieszka z mamą. Oboje od razu poczuli tę iskrę. Gdy na pożegnanie zaproponował, żeby w następny weekend znów wybrać się na lodowisko, Kasia energicznie pokręciła głową.

– Lepiej do kina.

– Zgoda. Zadzwonię.

Ale Jacek nie czekał do weekendu. Zadzwonił już następnego dnia i zaprosił ją na kawę. Na mrozie długo nie pochodzisz. Jakaś siła dosłownie zderzyła ich ze sobą i od tamtej pory już się nie rozstawali.

Kasia zakochała się na zabój. Jak mogła wcześniej żyć bez Jacka? Wydawało jej się, iż znają się od zawsze. Nadeszła wiosna, a rodzice Jacka zaczęli co weekend wyjeżdżać na działkę, zostawiając im całe mieszkanie do dyspozycji.

Po wiośnie przyszło lato, które minęło błyskawicznie. Potem złota jesień, deszcze, przymrozki… Rodzice Jacka coraz rzadziej wyjeżdżali, więc młodym trudno było znaleźć miejsce na spotkania.

– I co dalej? – pytała Kasia, przytulając się do Jacka.

– Coś wymyślę – odpowiadał.

Pewnego dnia Jacek przyszedł do Kasi, a jej mama zapytała go wprost: „Jak długo zamierzasz wodzić moją córkę za nos?”

– Chciałem złożyć jej oświadczyny w Nowy Rok. choćby pierścionka przy sobie nie mam. Ale jeżeli ma pani wątpliwości, mogę prosić o jej rękę już teraz – odparł Jacek.

Kasia poczerwieniała ze wstydu i radości.

– No to zupełnie co innego. A pierścionek wręczysz w Nowy Rok. Bo tak to już prawie razem żyjecie, a ja nie wiem, co myśleć – zadowolona mama machnęła ręką.

Wesele odbyło się wiosną, gdy śnieg już stopniał, słońce grzało coraz mocniej, a ptaki śpiewały na całe gardło. Jacek od dawna marzył o swoim mieszkaniu i oszczędzał. Część pieniędzy dostał w prezencie ślubnym. Wystarczyło na wkład własny do kredytu. Szczęśliwi małżonkowie kupili mieszkanie, umawiając się, iż z dziećmi poczekają.

Czas płynął. Kasia skończyła studia i znalazła pracę. Coraz częściej wracała do tematu potomstwa.

– Jeszcze nie spłaciliśmy kredytu. Po co się spieszyć? Zdążymy. Wyobrażasz sobie, z jakimi problemami byśmy się mierzyli? Jasne, dalibyśmy radę, ale po co samemu sobie utrudniać życie? Jak zamkniemy raty, wtedy pomyślimy o dziecku. No nie mam racji? – przekonywał Jacek.

No tak, tylko iż ona nie planowała urodzić od razu. Ciąża trwa dziewięć miesięcy – do tego czasu w pewno zdążyliby spłacić kredyt…

– Dobrze, nie kłóćmy się – ucinał Jacek.

Kłócić się z nim było trudno, a i nie miała ochoty. Ale jej koleżanki już spacerowały z wózkami, a jedna choćby urodziła drugie dziecko, choć to Kasia pierwsza wyszła za m”Ale gdy Kasia spojrzała w oczy swojej nowo narodzonej córeczki, zrozumiała, iż niektóre miłości nie potrzebują niczyjej zgody – po prostu są.”

Idź do oryginalnego materiału