Czy ty jesteś jakiś zniewieściały?! teściowa osłupiała, widząc syna przy kuchennym blacie
Co to ma być, mężczyzna w kuchni?! wyrzuciła z siebie, gdy tylko zobaczyła, jak jej syn sam przygotowuje śniadanie.
Halina Nowak przyjechała do nas po raz pierwszy od ośmiu lat. Odkąd jej syn, Marek, i ja wzięliśmy ślub, nigdy nie raczyła nas odwiedzić. Mieszkała w maleńkiej wsi pod Lublinem, rzadko wyjeżdżała do miasta wiek, zdrowie i obowiązki w gospodarstwie skutecznie ją zatrzymywały. Tym razem jednak uparła się: Przyjadę zobaczyć, jak żyjecie. W końcu macie rodzinę, kredyt na mieszkanie Powinnam sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Przyznam, cieszyłam się. Przez te wszystkie lata ani jednej wizyty, ani telefonu z zapytaniem, jak się miewamy. Miałam nadzieję, iż wreszcie uda się przełamać lód. Przyjęliśmy ją, jak należało: posłane łóżko, tradycyjne potrawy, ciepły szlafrok i wygodne kapcie. Staraliśmy się, jak mogliśmy. Między pracą a domowymi obowiązkami nie było łatwo, ale zasługiwała na troskę.
Pierwsze dni minęły spokojnie. Bez dramatu. Aż nadszedł ten sobotni poranek. Zostawiłam sobie dłuższy sen, zmęczona tygodniem ciężkiej pracy. Marek wstał wcześniej. Zawsze był taki troskliwy, szukający sposobów, by sprawić mi przyjemność. Tego dnia postanowił przygotować dla nas śniadanie, dla mnie i swojej matki.
Półprzytomna słyszałam odgłosy z kuchni skwierczenie patelni, pomruk ekspresu do kawy, zapach chleba z masłem. Uśmiechałam się pod nosem, czując ciepło w sercu. Mój mąż. Mój opiekuńczy Marek. Ale ta błoga cisza trwała tylko chwilę. Aż Halina weszła do kuchni.
Jej głos przebił się przez drzwi:
Co ty wyprawiasz, synu? Przy kuchence? W fartuchu?!
Mamo, przygotowuję śniadanie. Podróż pewnie cię zmęczyła. A Kasia jeszcze śpi niech odpocznie. Poza tym lubię gotować, wiesz
Natychmiast to zdejmij! Mężczyzna w kuchni, toż to wstyd! Nie po to cię wychowałam! Twój ojciec przez całe życie nie umył choćby talerza, a ty smażysz jajecznicę jak jakaś kucharka! A Kasia, dlaczego leży? To jej obowiązek! Zupełnie ją słuchasz, aż żal patrzeć!
Leżałam w łóżku, zaciskając pięści, między śmiechem a potrzebą interwencji. Jej słowa przyprawiały mnie o mdłości. Było mi wstyd za Marka, żal za siebie, bałam się, iż ta wizyta zostawi między nami niezatarte ślady.
Wyszłam, gdy zaczęła się dławić z oburzenia. Marek wciąż trzymał łopatkę, jajecznica powoli się przypalała. Halina zaś trzęsła się ze złości, mamrocząc coś o upadku obyczajów, braku odpowiedzialności i tym, iż mężczyzna powinien być mężczyzną.
Szybko zaparzyłam jej uspokajającą herbatę bez tego mogłoby skończyć się zawałem. Usiadłam obok, wzięłam ją za rękę i spróbowałam wytłumaczyć spokojnie:
U nas jest inaczej. Jesteśmy partnerami. Ja gotuję, sprzątam, pracuję. Ale Marek też mi pomaga. Gotuje, bo to lubi. Bo dba o nas. Czy to naprawdę takie straszne?
Ale nie słuchała. Jej twarz była zamknięta, wzrok pełen osądu. Nie powiedziała nic, ale jej mina mówiła za nią: Zrobiłaś z mojego syna mięczaka. A gdy wyjeżdżała kilka dni później, choćby nas nie przytulając, zrozumiałam, iż nigdy nie zaakceptuje naszego sposobu życia.
Później Marek wyznał mi, iż zadzwoniła do ojca, by się poskarżyć: Nasz chłopak stał się niewolnikiem żony, biedak, choćby spać mu nie dają wstaje o świcie do garnków. A ja pomyślałam: jakie to smutne wychowywać mężczyznę, wmawiając mu, iż troska o innych to słabość. Że miłość to wstyd.
Nie jestem zła. Tylko smutna. Dla niej, która życie spędziła, traktując kuchnię jak więzienie. Dla niego, który musiał walczyć o prawo, by być dobrym mężem. I dla siebie, bo tak bardzo miałam nadzieję, iż się zbliżymy.
Ale przynajmniej jedno wiem: mój mąż nie jest słaby. To człowiek, który kocha. A jeżeli komuś to nie pasuje trudno.











