Leżę. Po wstaniu i porannej toalecie idę na dół i zalegam. W dużym pokoju mam centrum dowodzenia, Mi znosi mi kołderkę i wszystkie potrzebne rzeczy. Noga boli, trudno, żeby nie bolała, z solpadeine daje radę, czuję w stopie jakieś wnyki, śruby i metale, jak lek schodzi mam fakirowe łoże, tylko, iż w środku gipsu. W chwili obecnej choćby Kevin Sam w Domu ma za dużo przemocy jak dla mnie, wczoraj moi się zaśmiewali, a ja nie mogłam patrzeć na te przebite stopy i głowy uderzone żelazkiem;)
Zbieram się do kupy, powoli. Przemyśliwuję jak to wszystko zorganizować. Układam sobie w głowie. Zaczęłam od maila do instytutu.
Czytam. Trochę za dużo pierdół, ale czasem nie da rady, czasem nie da się nic innego czytać, oprócz odpowiedzi na reddicie ‚który dzień po operacji był najgorszy?’.
W aptece za clexane zażądali 280 euro, akurat niedawno przygotowywałam się z polityki społecznej w zakresie opieki zdrowotnej w Irl i przytomnie przypomniało mi się, iż trzeba zaaplikować o dopłatę do leków, wczoraj wypełniłam wniosek online, a apteka zgodziła się zaakceptować w drodze wyjątku, bo na stronie mam już podbite, więc tylko 80. Uff.
Skończyliśmy wczoraj barszczyk i sałatkę warzywną. I to by było na tyle z jedzeniem świątecznym. Mam wrazenie, ze schudlam. Nie mam apetytu, albo się za zdrowo odżywiam na tej diecie u mojego meza weganina, bo ile można się obzerac warzywami z barszczu po ukraińsku 😅 (lubię). Mówiłam mu, iż mnie głodzi, a on ‚ale ty leżysz’, ale przecież mówiłam mu, iż mózg zużywa 25% kalorii, a ja dużo myślę! No to smaży teraz ruskie, niech mu będzie. (Przed wyjściem na spacer zostawił mi pęto kielbasy pod stolikiem do kawy😅) Na szczęście córeczka robi mi sałatkę i french toasts.







