No niestety, Burberry to nie jest. Nie ma pięknej podszewki w słynną brytyjską kratę, nie występuje w duecie z flagowym szaliczkiem, nie było też kraciastego parasola. Jest za to piękny trencz, który marzył mi się od dawna, jest kolejny szal z kraciastej wełny (który to już z kolei?), jest też wełniana fedora - mój nieodłączny symbol jesieni. Był też wiatr. O tak. To nie jest miłe uczucie, kiedy włosy pakują się do paszczy, a silny podmuch trzykrotnie zrywa kapelusz z głowy. Na dodatek zapomniałam rękawiczek. Bo ja nie ruszam się bez rękawiczek w torbie już od połowy września. Od tygodnia zaczęłam pakować rano do torebki czapkę, bo podobno przezorny zawsze ubezpieczony. Ale nic niestety nie poradzę na moją częściową sklerozę i wieczne zostawianie w domu parasola. A później stoję na tym przystanku, wiatr chce mi łeb urwać, deszcz siecze mnie w twarz, na dodatek jeszcze przejeżdżający autobus ochlapie mnie mieszaniną wody i brudu z jezdni. Naprawdę mam czasem pecha.
Zastanawia mnie tylko pewna umiejętność... Dlaczego potrafię tak zgrabnie przejść z tematu płaszczy i domu mody do plebejskich tematów o pogodzie? Dlaczego w pracach pisemnych na testach przejście między kolejnymi argumentami nie jest takie proste?
Płaszcz - Zara
Kapelusz - Zara
Chusta - no name
Botki - Ryłko