Nie chciałam Cię wczoraj obciążać, byłaś bardzo wykończona — ale jej słowa przewróciły moje życie do góry nogami.
W małym miasteczku pod Wrocławiem, gdzie wieczorne latarnie rzucają ciepłe światło na wąskie uliczki, moje życie, wydawałoby się poukładane, nagle stanęło na głowie. Nazywam się Agnieszka, mam 34 lata i jestem matką dwójki dzieci – Zosi i Bartka. Moja przyjaciółka Kinga, którą uważałam niemal za siostrę, otworzyła mi wczoraj oczy na prawdę, która teraz pali mi serce. Jej wiadomość o pieniądzach wydanych na moje dzieci nie była zwykłą sprawą finansową, ale symbolem zdrady.
**Przyjaźń, której ufałam**
Kinga pojawiła się w moim życiu pięć lat temu, kiedy z mężem Jarosławem przeprowadziliśmy się do tego miasta. Była sąsiadką – wesołą, otwartą, zawsze gotową pomóc. gwałtownie się zaprzyjaźniłyśmy: spacerowałyśmy z dziećmi, piłyśmy kawę, rozwiązywałyśmy światowe problemy. Jej syn Kuba był w wieku mojej Zosi i gwałtownie stali się nierozłączni. Ufałam Kindze jak sobie samej. Gdy byłam w pracy lub załatwiałam sprawy, zabierała Zosię i Bartka do siebie, szła z nimi do parku, kupowała lody. Zawsze starałam się odwdzięczyć – czasami pieniędzmi, czasami prezentami, a czasami pomocą w jej obowiązkach.
Moje życie to nieustanny wyścig. Pracuję jako hostessa w lokalnej restauracji, Jarosław jest kierowcą ciężarówki i często jest w trasie. Dzieci wymagają uwagi, a Kinga była moim wybawieniem. Mówiła: „Agnieszka, nie przejmuj się, przecież uwielbiam twoje maluchy!”. Wierzyłam jej, nie podejrzewając, iż za jej życzliwością może kryć się wyrachowanie. Ale wczoraj wszystko się zmieniło.
**Wiadomość, która złamała serce**
Wczoraj wróciłam do domu wyczerpana. Zmiana była ciężka, dzieci marudziły, a Jarosław znów był w drodze. Marzyłam tylko o prysznicu i śnie. Rano przyszła wiadomość od Kingi: „Agnieszka, nie chciałam Cię wczoraj obciążać, byłaś bardzo zmęczona. w uproszczeniu – jesteś mi winna kilkaset złotych. Dzieci jadły, potem wydaliśmy na karuzele, balony, słodycze, no i dojazdy tam i z powrotem.” Przeczytałam i zamarłam. Kilkaset złotych? Za co?
Przeczytałam wiadomość trzy razy, próbując zrozumieć. Kinga nigdy nie mówiła, iż jej pomoc to usługa z cennikiem. Zawsze oferowałam pieniądze, ale machała ręką: „Daj spokój, to drobiazgi!”. A teraz wystawiła rachunek, jakbym zatrudniła nianię, a nie zaufała przyjaciółce. Poczułam się oszukana, wykorzystana. Moje dzieci, moi Zosia i Bartek, byli dla niej nie przyjaciółmi Kuby, ale źródłem dochodu? Ta myśl uderzyła jak piętnastowieczny młot.
**Prawda, która pali**
Zadzwoniłam do Kingi, żeby wyjaśnić sytuację. Mówiła spokojnie, jakby to była zwykła rozmowa: „Agnieszka, no wiesz, wszystko drożeje. Nie narzekam, ale z Kubą też nie jesteśmy bogaczami.” Jej słowa brzmiały logicznie, ale nie było w nich ciepła, które znałam. Spytałam, dlaczego od razu nie powiedziała, iż chce pieniędzy. Odparła: „ZaczęłbOdpowiedziała: „Nie chciałam, żebyś się przejmowała”, ale teraz widzę, iż jej „troskliwość” była tylko przykrywką dla chłodnej kalkulacji.