Życie potrafi zaskakiwać w sposób, o jakim choćby byśmy nie śnili. Tak właśnie stało się z Jerzym Kowalskim prostym, pracowitym człowiekiem o łagodnym spojrzeniu i plecach przygarbionych od lat ciężkiej pracy. Jego jedynym marzeniem było, by jego dzieci były szczęśliwe i spełnione.
Nigdy by nie pomyślał, iż po oddaniu rodzinie wszystkiego, co miał, skończy samotny, przeszukując stosy śmieci, szukając odpowiedzi w miejscu, które dawno już zapomniał.
Jego historia mogłaby być historią każdego ojca człowieka, który haruje od rana do wieczora, znosi zmęczenie i ból bez słowa skargi i zawsze stawia swoje dzieci na pierwszym miejscu.
Lata temu Jerzy stracił ukochaną żonę, Katarzynę. Nie było dnia, by o niej nie myślał. Jej pamięć dodawała mu sił, gdy samotnie wychowywał dwóch synów, Marka i Jacka, wprowadzając ich w dorosłość.
Pewnego zwykłego popołudnia, gdy przez okno wpadało ciepłe światło zachodzącego słońca, Jacek wpadł do domu z pośpiechem.
Tato, mamy dla ciebie prezent! powiedział, a w jego głosie słychać było podekscytowanie. Za nim, uśmiechając się nieśmiało, szedł Marek.
Jerzy spojrzał na nich ze wzruszeniem. Prezent? Nie musieliście wydawać na mnie pieniędzy! odparł, choć w środku czuł ciepłą falę dumy.
Chłopcy wręczyli mu kopertę. W środku był bilet do uzdrowiska specjalizującego się w leczeniu kręgosłupa i stawów.
Kolega sprzedał mi go za pół ceny wyjaśnił Jacek. Jego ojciec już nie może z niego skorzystać. A ty od dawna narzekasz na plecy to będzie idealne dla ciebie!
Serce Jerzego na moment ścisnęło się. Potem jednak się uśmiechnął. W końcu, pomyślał, musiał zrobić coś dobrze, skoro wychował takich troskliwych synów. *Katarzyno*, pomyślał z żalem, *żebyś tylko mogła to zobaczyć*.
Ale ten prezent nie był tak prosty, jak się wydawało.
Od miesięcy synowie sugerowali, by Jerzy sprzedał swoje trzypokojowe mieszkanie w centrum miasta. Ich pomysł był taki, by podzielić pieniądze na trzy części kupić ojcu małe mieszkanie na przedmieściach, a każdemu z synów dać środki na własny dom.
Jerzy nie miał nic przeciwko. Nie potrzebuję już wiele myślał. Dach nad głową, łóżko do spania to wystarczy. A iż Jacek szykował się do ślubu, a Marek spodziewał się pierwszego dziecka, wydawało się to słusznym rozwiązaniem.
Tydzień później chłopcy pożegnali ojca na dworcu. Po raz pierwszy od lat Jerzy wyjeżdżał na wakacje. Cieszył się na świeże powietrze, spokojne spacery i spotkania z ludźmi w jego wieku, którzy może opowiedzą mu o dawnych, lepszych czasach.
Ósmego dnia odwiedzili go Marek i Jacek.
Tato, znaleźliśmy kupca na mieszkanie. choćby nie będzie się targować powiedział gwałtownie Marek.
Świetnie! Wracajmy, zacznę pakować rzeczy odparł Jerzy.
Nie ma potrzeby zapewnił go Jacek. Przywieźliśmy papiery. Podpiszes tylko pełnomocnictwo, a my zajmiemy się resztą. Przeniesiemy twoje rzeczy do nowego mieszkania, a jak wrócisz, razem wybierzemy coś dla ciebie.
Ufając synom bezgranicznie, Jerzy podpisał.
Dwa tygodnie później wrócił wypoczęty i w dobrym humorze.
Wszystko załatwione oznajmił Marek. Jacek choćby kupił już dom.
To wspaniale ucieszył się Jerzy. No to teraz znajdźmy moje nowe miejsce.
Już znaleźliśmy odpowiedział Marek, gdy wsiadali do samochodu.
Pół godziny później zatrzymali się przed starą, zaniedbaną działkową chatą trzy ściany, połowa dachu, śladów życia nie było tam od co najmniej piętnastu lat.
Jerzy patrzył w osłupieniu. Tutaj?
To teraz twój nowy dom powiedział Jacek, nie patrząc mu w oczy.
To to stara altanka! Nie mogę tu mieszkać! zaprotestował Jerzy, a głos mu się załamał.
Nie stać mnie, żeby pomóc ci wynająć coś lepszego mruknął Marek.
W tamtej chwili Jerzy zrozumiał. Sprzedali jego mieszkanie, zatrzymali pieniądze, a jemu zostawili tę zrujnowaną ruderę.
Próbował się dostosować. Nie było prądu, bieżącej wody, mebli. Spał na starym łóżku polowym, przykrywając się znalezionym w zakurzonym pudełku kocem. Głód i samotność przygniatały go jak nigdy dotąd.
Pewnego ranka, zdesperowany, poszedł na pobliskie wysypisko, licząc, iż znajdzie coś przydatnego krzesło, garnek, cokolwiek.
Gdy przeszukiwał połamane meble i podarte worki, jego dłonie nagle zastygły. Tam, między śmieciami, leżały fragmenty jego dawnego życia: zegarek, który Katarzyna dała mu w dniu ślubu, oprawione zdjęcie rodziny, lekarski fartuch, który kiedyś z dumą nosił, ukochane książki.
Wyrzucili to wszystko.
Łzy zamgliły mu wzrok. To nie były tylko przedmioty to były wspomnienia, lata, miłość, która za nimi stała.
Wieść o starym człowieku ze śmietnika rozeszła się po okolicy. Sąsiedzi ci, którzy wcześniej choćby z nim nie rozmawiali zaczęli przynosić jedzenie, ubrania, choćby lampę i garnek. Krok po kroku przemieniał tę ruinę w miejsce, w którym dało się żyć.
Pewnego dnia przyszedł lokalny dziennikarz. Dlaczego nie konfrontujesz się z synami? Nie zgłosisz ich?
Jerzy westchnął. To moje dzieci. Wychowałem ich, kocham ich. jeżeli tak mnie traktują, może gdzieś zawaliłem. Nie chcę z nimi walczyć.
Dziennikarz opisał jego historię, a społeczność ruszyła z pomocą. Ludzie oferowali mu normalne mieszkanie, ale Jerzy odmówił.
Mam tu swoje wspomnienia powiedział. I zrozumiałem coś ważnego: rodzina to nie zawsze krew. Czasem to ludzie, którzy stoją przy tobie, gdy najbardziej ich potrzebujesz.
Dziś Jerzy wciąż mieszka w tej naprawionej altance. Ale nie jest już sam.
Sąsiedzi odwiedzają go regularnie, przynoszą chleb, kawę, choćby świętują z nim urodziny. Dzieci z okolicy przychodzą posłuchać jego opowieści.
Czasem, gdy siedzi na ganku i patrzy na zachód słońca, myśli o Katarzynie.
Przynajmniej, gdziekolwiek jesteś szepcze będziesz wiedziała, iż dałem z siebie wszystko.
Bo życie, choćby gdy boli, potrafi dać drug













