Jednokierunkowa podróż

polregion.pl 17 godzin temu

„Droga w jedną stronę”

— Może jeszcze majtki mu wypierzesz? Skarpetki też, co? Facet dorosły, do cholery! Niech sam sobie radzi — rzucił zirytowany Piotr, gdy Ewa nakładała kurtkę.

Mówił niby bez oskarżeń, ale z takim chłodem w głosie, iż żena na moment zastygła w bezruchu. Spuściła wzrok, wetknęła ręce w kieszenie i bez słowa zapięła suwak.

— Może po prostu zamkniesz się? — odparła cicho.

Rozległy się kroki. Piotr westchnął i wyszedł do salonu. Znów wieczór. Znów sam. A ona pędzi do swojego ojca…

Pod blokiem leżał śnieg. Nie ten biały, puszysty, co cieszy w święta. Ten już ustępował przed marcowym słońcem, zamieniając się w mokrą, chlupoczącą breję. Ewa wsiadła do samochodu, na chwilę przyłożyła czoło do kierownicy. Chciało jej się płakać. Chciała, żeby ktoś zrozumiał. Ale nikogo nie było. Spojrzała na torbę z zakupami.

Pieczone jabłka… Kiedyś uwielbiał je jej ojciec. Sam je przyrządzał, teraz pewnie choćby nie pamięta, jak włączyć piekarnik.

Piotr nie zawsze był taki zrzędliwy. Gdy się pobrali, był pełen energii, troskliwy, uważny. Ewę rozczulało, jak krzątał się przy dzieciach. Ale po narodzinach drugiego dziecka i rosnących wydatkach obudziło się w nim coś innego. Dzielił ludzi na „swoich” i „obcych”. Dla swoich był gotów na wszystko, ale każdą pomoc „obcym” traktował jak zdradę. Uważał, iż to oznaka słabości.

Na początku Ewa znajdowała to choćby urocze. Potem próbowała wmówić sobie, iż to jego sposób okazywania miłości. Ale teraz, gdy „obcym” okazał się jej ojciec… Nie wiedziała, co robić.

— Wyprowadziłam się. Wynajęłam kawalerkę przy metrze. Złożyłam pozew — oznajmiła pewnego dnia matka Ewy.

Powiedziała to tak lekko, jakby chodziło o wybór zasłon do łazienki. Dla Ewy to był szok, choć wszystko wisiało w powietrzu od dawna.

— Normalny facet, a jednak nie układa nam się — narzekała jej matka przyjaciółce.
— No przesadzasz. Nie pije, nie bije — to już coś — machnęła ręką tamta.
— Czy to jedyne, czego potrzeba do szczęścia? Nie, Krystyna. Potrzebna pozostało bliskość. A jaka między nami bliskość? On wieczorami przed komputerem, a ja obok dziergam, żeby tylko być w pobliżu. Siedzimy i milczymy.

Po rozwodzie matka jakby odżyła. Zaczęła chodzić na taniec, nauczyła się obsługiwać komputer, który wcześniej gardziła, zaczęła podróżować z nową znajomą, Basią.

Czasem Ewa łapała się na tym, iż zazdrości matce. Choć nie miała powodu. Po prostu tamta zaczęła nowe życie, w którym nie było miejsca ani dla niej, ani dla ojca.

A ojciec… Jego życie się skończyło. Po podziale mieszkania wynajął małą kawalerkę w blokowisku. Mroczną, nieurządzoną. Aura Władysława tylko potęgowała przygnębienie.

Ewa starała się go odwiedzać przynajmniej raz w tygodniu. Sprzątała, gotowała, czasem po prostu siedziała obok. Z początku niechętnie przyjmował jej pomoc. Potem zaczął pić. Nie na umór, ale wystarczająco, by oczy stały się mgliste, a słowa — niewyraźne.

— Wyrzuciła mnie jak stary sweter — mruczał. — A ty chcesz, żebym się cieszył?
— Tato, przestań. Nikt cię nie wyrzucał. Po prostu… zmęczyliście się sobą.
— Zmęczyli? Na zdjęciach w sieci ma uśmiech od ucha do ucha. A ja… Nic mi już nie trzeba.

Ewie pękało serce. Nie wiedziała, jak mu pomóc, ale i porzucić go nie potrafiła.

— Rozumiesz — rzekł pewnego wieczoru Piotr, gdy wróciła zmęczona i przygnębiona. — Masz syndrom wybawcy. Zawsze musisz kogoś ratować. Babcię, koleżankę. Dzieci podrosły, więc teraz zajmujesz się ojcem.
— Nie ma nikogo. Tylko ja.
— Ma pięćdziesiąt cztery lata! Czy to jedyny rozwodnik na świecie? Niech żyje, jak chce!
— Nie jest przyzwyczajony do samotności. Tonie w niej.
— Więc ty masz być jego kołem ratunkowym? Utopisz się z nim. A ja z tobą, jeżeli będę na to pozwalał. Przestań do niego jeździć!

Ewa spojrzała na niego ostro, ale milczała. I tak będzie przyjeżdżać. Otwarcie lub po cichu.

W mieszkaniu ojca, jak zawsze, było duszno. Pachniało tytoniem, potem i czymś kwaśnym. Sam Władysław stał w drzwiach w wytartej koszulce, z wystającym brzuchem, nierówno ogolony. W kącie leżały śmieci i butelki.

— No wejdź, skoro już jesteś — zachrypiał.

Weszła do kuchni. W zlewie stały brudne talerze. telefon na stole gadał o polityce. Władysław zapalił papierosa. Ewa zauważyła, jak drżą mu ręce.

— Znowu piłeś? — spytała cicho, choć znała odpowiedź.
— A niby dlaczego nie mam? — burknął. — Słuchaj, po co w ogóle przychodzisz? Żeby mnie pouczać?

Ewa westchnęła, powstrzymując łzy. Przywykła do jego goryczy, ale nie mogła pogodzić się z tym, iż ginie na jej oczach.

— Przychodzę, bo jesteś mi ważny. Jestem twoją córką.
— Odpuść. Robisz to tylko z poczucia obowiązku. Myślisz, iż jak ugotujesz zupę, to wszystko wróci do normy?
— Chcę uratować choć to, co zostało.

Podniósł wzrok. Na moment w jego oczach odbiło się światło. Wydawało się, iż chce coś powiedzieć, ale słowa utknęły mu w gardle.

Nagle Ewa przypomniała sobie lato z dzieciństwa. Miała osiem lat, spadła z roweru na żwir. Kolana we krwi, ręce podrapane. Płakała, a ojciec w milczeniu wziął ją na ręce i zaniósł do domu.

Potem przemywał rany czymś, co piekło, smarował jodyną. Tymi samymi dłońmi, które teraz drżały od alkoholu. Wtedy szeptał, iż wszystko będzie dobrze. Gdzie podział się tamten człowiek? Dlaczego ból nie mija?

Usiadła obok, ale on tylko chrząknął.

— Chcesz zupę? Przyniosłam kurczaka, ziemniaki. Możemy ugotować.
— Nie mam garnka. Spalił się.
— Jak to?
— Czas na niego przyszedł. Ze starociami tak bywa.Ewa spojrzała na ojca i psa u jego boku, a potem wyciągnęła z torby nowy garnek, postawiła go na kuchence i powiedziała: „No to gotujemy, bo dziś twoje urodziny, a ja nie zamierzam pozwolić, żebyś znowu wszystko spalił”.

Idź do oryginalnego materiału