Jedno pytanie o brakujące jajka do ciasta, a w odpowiedzi usłyszałam, iż jestem skąpa: Synowa planuje kupić osobną lodówkę i zakazać mi ich jedzenia

polregion.pl 3 tygodni temu

Dzisiaj przeżyłem taką chwilę, iż nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Wczoraj zdarzyła się sytuacja, od której do teraz trzęsą mi się ręce. Postanowiłem upiec ciasto — dawno nie rozpieszczałem rodziny domowymi wypiekami, pogoda ładna, nastrój świetny, a wnuczka bawi się w pokoju obok. Wszystko gotowe, zabrakło tylko jajek. Podchodzę do lodówki, otwieram drzwi… a tu pusto. Dwie godziny temu były na pewno. Specjalnie odłożyłem, żeby nikt ich nie wziął. Ale ich nie ma.

Naturalnie, poszedłem zapytać synową — może wzięła, może odłożyła gdzie indziej. I wtedy się zaczęło. Rzuciła się na mnie: „Co, żałujecie jajek dla wnuczki? Jadła rano jajecznicę!” Stoję, nie wierzę własnym uszom. Serce ściska się z żalu. Mówię: „No i głupia jesteś…” Tak, nie wytrzymałem. Słowo ostre, ale jak inaczej, gdy ktoś oskarża cię o skąpstwo przez parę jajek, które sam kupiłeś?

A w odpowiedzi słyszę: „Kupię swoją lodówkę, i niech każdy je tylko swoje!” Wyobrażacie to sobie? Pod jednym dachem, w jednym mieszkaniu — i osobne lodówki? To już nie rodzina, tylko jakaś komunalka. A wszystko dlaczego? Bo ja — ojciec i dziadek — ośmieliłem się zapytać o zaginione jajka.

Nie jestem już młody. Żyję skromnie, bez luksusów. To mieszkanie to jedyne, co mam. Zdobyłem je z trudem, adekwatnie przez przypadek. Żyję z emerytury, każdy grosz się liczy. Chodzę na targ, żeby kupić taniej, szukam promocji. A młodzi, jak sami mówią, „nie mają czasu”. Pracują, są zmęczeni, rozumiem. Syn — od rana do nocy w pracy, żeby jakoś wyciągnąć rodzinę z biedy. Na osobne mieszkanie nie ma szans. Wynajem — drogi, kredyt — nieosiągalny. Więc żyjemy we trójkę w dwupokojowym: ja, syn, synowa i mała wnuczka. Staram się nie wtrącać, nie przeszkadzać, choćby cieszę się, iż jest choć trochę towarzystwa.

Ale życie razem to nie tylko wspólna kuchnia i łazienka. To szacunek. To zrozumienie, iż starszy człowiek też człowiek, on też ma potrzeby, przyzwyczajenia i, Boże wybacz, prawo do ciasta. A tu — awantura o dwa jajka. Nie pierwszy raz zdarzają się takie nieporozumienia: raz patelnia nie na swoim miejscu, raz garnek zabiorą, raz zjedzą produkty, które chciałem ugotować. Milczę, znoszę. Ale tym razem nie wytrzymałem. Bo nie o jajka chodzi, nie o lodówkę i choćby nie o ciasto.

Chodzi o stosunek. O ten ból, gdy całe życie troszczysz się, dajesz, karmisz, wychowujesz, a potem słyszysz, iż jesteś „skąpy”. A przecież to ja ich do siebie zaprosiłem, nie wyrzuciłem, nie odmówiłem. Podzieliłem mieszkanie, wszystko wspólne, żyjemy, jak umiemy. A teraz proponują mi, żebym jadł osobno, żył osobno i, w gruncie rzeczy, się nie wtrącał.

Rozumiem, jesteśmy z innych pokoleń. Oni mają swoje poglądy, ja swoje. Ale rodzina to nie lodówki. Nie o to, kto co zjadł. To o szacunek, troskę i wdzięczność. Nie żądam pokłonów. Ale usłyszeć zarzut skąpstwa — to boli. Bardzo boli.

Teraz myślę: nie będę się już wtrącał. Zjedzą — trudno. Nie zostanie — ugotuję sobie kaszę. Obiad razem? Niech jedzą osobno. Tylko wiedzcie: nie dlatego, iż się obraziłem albo jestem skąpy. Dlatego iż wy tak zdecydowaliście. Wy tak chcieliście. A ja… ja po prostu zapamiętam. I wyciągnę wnioski.

Idź do oryginalnego materiału