Jedna patelnia na dwoje

polregion.pl 2 dni temu

Jedna patelnia dla dwojga

Czasami ludzie przestają się kłócić. I to już nie o pogodzenie chodzi. To koniec. Jan i Kinga przeżyli razem dwadzieścia lat. Nie aż tak wiele, ale też nie raptem dwa lata. Najpierw była miłość, potem dzieci, w końcu niekończące się obowiązki. A później przyszło zmęczenie. Sobą nawzajem i samym życiem.

Najpierw jeszcze próbowali. Kłócili się, godzili, trzaskali drzwiami, starali się zrozumieć, wybaczyć, wrócić do dawnych czasów. Ale w końcu nastała cisza. Głucha, nieprzenikniona. Przestali spać w jednym łóżku. Rozdzielili się po pokojach. Nie byli wrogami, ale już nie rodziną. Po prostu dwoje ludzi, którzy przypadkiem mieszkali w tym samym mieszkaniu. A najstraszniejsze – zaczęli jeść osobno. On – swoje. Ona – swoje. Własne półki, własne talerze. Własne życie. To był koniec. Taki, którego się nie ogłasza.

O rozwodzie nikt nie mówił. Po co? Wszystko i tak było jasne. Jan poznał kobietę w sanatorium. Zaczął jeździć tam sam, bez Kingi. Ta kobieta, Agnieszka, okazała się troskliwa, spokojna, cierpliwa. Pisała do niego listy, pytała, jak się czuje, dzieliła się przepisami. Kinga nikogo nie spotkała. Jej samotność była cicha i ciasna, jak supeł. Ale nie narzekała. Po prostu żyła. Jakby czekała, aż to minie.

Rankar był zwyczajny. Kuchnia zalana żółtym światłem, zapach taniej margaryny w powietrzu. Kinga stała przy kuchence. Na niej – malutka patelnia. A na niej – jedno jajko. Nie omlet. Nie śniadanie dla dwojga. Po prostu – jajko. Małe, jak sama patelnia. Małe, jak Kinga. Szlafrok na niej stary, włosy – spalone farbą. Trzymała łopatkę i choćby nie patrzyła na patelnię. Po prostu stała.

Jan wszedł do kuchni. W milczeniu. Postawił czajnik, chciał nalać sobie herbaty. Wszystko w nim było już postanowione. Odejdzie. Wkrótce. Musi tylko spakować rzeczy. Ale wtedy ona się odwróciła. Spojrzała na niego z tak bezbronną winą, iż aż się zachwiał.

— Zjesz jajko? — zapytała cicho, podając mu tę malutką patelnię.

Jakby uderzył w mur. Wszystko mu się przypomniało. Studencka kwatera. Jeden materac. Jedna szklanka. Jeden widelec na dwoje. I ta sama dziewczyna w szlafroku, tylko wtedy — śmiejąca się, zuchwała, z grzywką jak u kucyka. Mrugnęła do niego i powiedziała: „Nawet jajko mamy wspólne”.

Postawił patelnię. Objął ją. Przyciągnął mocno, jak za pierwszym razem. I zaczął mówić. Bezładnie, głupio. Że był głupcem. Że się pogubił. Że zapomniał, iż ona jest jego. Że wszystko, co wydawało się szare, w rzeczywistości było ważne. I może choćby płakał. Ona tego nie widziała — była taka mała, a on tak wysoki.

Na kuchence wciąż leżało jajko. Żółtko — jak złoty guziczek. Jak znak. Jak ocalenie.

Został. Zaczęli jeść razem. Wieczorami milczeli. A potem znów rozmawiali. Trochę. Ostrożnie. I nie od razu — znów się śmiali.

…Miłość nie zawsze jest głośna. Czasem żyje w ciszy. W jednej patelni. W pytaniu: „Zjesz jajko?” Bo jeżeli ci je ofiarują — to znaczy, iż wciąż jesteś potrzebny.

Idź do oryginalnego materiału