Jakby pusto, ale znaczenie głębokie

twojacena.pl 2 dni temu

Jak gdyby pusto, a znaczy wiele

Weronika jechała autobusem linii 77 przez całe zaśnieżone Katowice. Usiadła przy oknie, wpatrując się w zamgloną szybę, ręką kurczowo trzymając plastikową siatkę z czerwonym logo taniego supermarketu. W środku – mały tort o nazwie „Delicja”. Nazwa wydawała się ironicznym żartem: za oknem mróz, w sercu cisza, na duszy szary dzień.

Skończyła właśnie trzydzieści trzy lata. Dzisiaj. Żadnego telefonu. Żadnej wiadomości od bliskich. W komunikatorach – dwie reklamy, pomyłka kuriera i życzenia od koleżanki z dawnych studiów, której nie widziała od piętnastu lat. Uśmiechnięta buźka i gotowa kartka. To wszystko. Urodziny minęły, jakby nie były jej, ale kogoś innego – w innym mieszkaniu, na innym piętrze, w czyimś obcym życiu.

— Wysiada pani? — zapytała starsza kobieta. Weronika ocknęła się, skinęła głową i wysiadła na swoim przystanku.

Podwórko – to samo, gdzie bawiła się w dzieciństwie. Wszystko pozostało na swoim miejscu: odpryskujące farbą huśtawki, krzywe ławki, stary klon z dziuplą, w której kiedyś chowali się przed burzą. Wszystko tak znajome, a jednak – już nie jej. Jakby przeszłość trwała, a ona była w niej obca.

Mama mieszkała na trzecim piętrze. Jak zawsze, nie zamknęła drzwi. Po prostu czekała. Bez telefonów i przypomnień.

— A, przyszłaś… O, tort przyniosłaś — powiedziała mama. Jakby to było jedyne, co zasługiwało na uwagę.

W kuchni pachniało ziemniakami i ciepłym chlebem. Stary zegar tykał głucho, jakby przypominał, iż czas płynie, choćby gdy życie dawno stanęło w miejscu. Pył wirował w promieniach zachodzącego słońca.

— No, jak tam? — spytała mama, odwracając się do zlewu.

— Normalnie — odparła automatycznie Weronika. Po chwili milczenia dodała: — Jak gdyby nic.

Jedli w ciszy. Mama znów nałożyła za dużo – zawsze tak robiła. Jej troskliwość była w łyżce, w kromce chleba, w spojrzeniu gdzieś obok. Długo wybierała nóż, którym pokroić tort – jakby od tego zależało, czy spełni się choć jedno życzenie.

— Wszystkiego najlepszego, córeczko — szepnęła cicho, jakby się wstydziła.

— Dzięki.

— Trzymasz się. To ważne.

— A trzeba się trzymać? — zapytała Weronika, nie podnosząc wzroku.

Mama odwróciła się. Spojrzała tak, jak potrafią tylko ci, którzy już widzieli ból i zmęczenie. W jej oczach nie było wyrzutu – tylko ciche zrozumienie.

— Czasem nie trzeba. Ale i tak próbujemy.

Po kolacji Weronika wyszła na balkon. Na dole dzieci biegały, rzucały piłkę, krzyczały, śmiały się. W oknach bloków migały cudze losy: ktoś gotował obiad, ktoś kłócił się głośno, ktoś włączał muzykę. I w tym wirze obcych żyć poczuła, jak coś w środku odtajało – jakby lód, który nosiła latami, zaczął topnieć, wpuszczając do żył gorące krople.

Wieczorem znów jechała przez miasto – z powrotem, do swojego mieszkania. Siatkę z tortem zwinęła i wsunęła do kieszeni. W środku autobasu pachniało obcymi kurtkami, gumą i nocną ulicą. Ludzie spali, przeglądali telefony, przytulali się. Świat żył. choćby bez niej.

W domu było cicho. Weronika zdjęła płaszcz, rzuciła torbę na pufę i nagle zauważyła coś przy drzwiach. Mała kartka, papierowa, prawdziwa. Kilka prostych słów, nierówny charakter pisma: „Robisz więcej, niż myślisz. Jesteś. Wszystkiego najlepszego”.

Nie było podpisu. Nie rozpoznała, kto to napisał. Ani pismo, ani styl – nic znajomego. A jednak… Uśmiechnęła się. Ledwo widocznie, ale szczerze. Jakby ktoś zobaczył ją – nie fasady, nie uprzejmego uśmiechu, nie raport z pracy. Tylko ją. Prawdziwą. Tę, która codziennie wstaje i idzie dalej – bez fanfar i oklasków.

I nagle poczuła, iż to wystarczy. Tego – nieznanego, ale prawdziwego.

Może to właśnie jest życie? Nie w fajerwerkach, nie w setkach życzeń. Ale w chwili, gdy stoisz sam w ciszy, a ktoś i tak wyciąga do ciebie rękę. Bez słów. Ale od serca.

Jak gdyby nic. A w rzeczywistości – wszystko.

Idź do oryginalnego materiału