Słuchaj, moje rozwiodło mnie uratowało. Stałam przy kuchennym oknie, trzymając kubek zimnej herbaty, i patrzyłam, jak dzieci bawią się na podwórku. Wczoraj podpisałam ostatnie papiery rozwodowe, a dziś jakoś czułam się lżej niż od lat. Dziwne, przecież powinno być odwrotnie.
„Mamo, a gdzie tata?” – zapytała dziesięcioletnio Kaja, wchodząc w szkolnym mundurku.
„Tata mieszka teraz osobno, pamiętasz, przecież rozmawiałyśmy” – cicho odpowiedziała Agnieszka, głaszcząc córkę po głowie. „Jutro zabierze cię na weekend.”
„A dlaczego nie możecie się po prostu pogodzić? Ola Kowalska mówi, iż jej rodzice też się kłócili, a potem kupili nowy samochód i przestali.”
Agnieszka uśmiechnęła się smutno. Jakby to było takie proste. Jakby chodziło tylko o kłótnie.
„Siadaj jeść śniadanie, spóźnisz się do szkoły.”
Kaja posłusznie usiadła do stołu, ale dalej o czymś myślała, mieszając łyżką kaszę mannę.
„Mamo, a ty nie jesteś smutna?”
„Troszeczkę. Ale wiesz co? Czasem ludzie się rozstają nie dlatego, iż przestają kochać, tylko iż razem zaczyna im być źle. A osobno mogą być w porządku.”
Córeczka skinęła głową, choć Agnieszka wiedziała, iż w jej wieku trudno to pojąć. Sama zresztą też nie od razu to zrozumiała.
To wszystko zaczęło się nie wczoraj i nie rok temu. Pewnie wtedy, gdy Marek wracał do domu coraz później, a ona coraz częściej znajdowała w jego kieszeniach paragony z kawiarni, w których nigdy nie bywały. Wtedy myślała, iż to spotkania służbowe. Marek był menedżerem w firmie budowlanej, takie spotkania się zdarzały.
„Znowu wrócisz późno?” – pytała, gdy gwałtownie jadł śniadanie, wpatrzony w telefon.
„Ta. Projekt oddajemy, masakra. Nie czekaj.”
„Może chociaż w weekend gdzieś pojedziemy? Kajka prosiła o działkę twojej mamy.”
„W weekend też praca. Wybacz, Aga, ale teraz taki czas. Odpoczniemy później.”
To „później” nigdy nie nadchodziło. Agnieszka przywykła jeść kolację sama, sama usypiać Kaję, sama oglądać telewizję. Czasem czuła się jak wdowa, a nie mężatka.
Przyjaciółki współczuły.
„Chłopy teraz wszyscy tacy” – mawiała Ania, spotykając się w kawiarni. „Robota, robota. Ale za to forsę przynoszą.”
„Forsę przynosi, owszem” – przytakiwała Agnieszka. „Tylko co z tego? Żyjemy jak lokatorzy ze wspólnego mieszkania.”
„A myślałaś, iż ma kogoś?” – ostrożnie spytała Ola.
„Myślałam. Ale jak się dowiedzieć? Wprost zapytać nie potrafię, a grzebać w jego rzeczach nie chcę. Zresztą, skąd miałby czas na romans, skoro ciągle w robocie?”
Ola znacząco zamilkła.
A w domu Agnieszka wciąż czekała. Że Marek do niej wróci, iż znów będą rozmawiać jak dawniej, iż znów będzie się interesować jej sprawami, szkolnymi sukcesami Kai, wspólnymi planami. Ale Marek jakby żył w innym świecie.
„Jak w pracy?” – pytała, gdy w końcu wracał.
„Spoko” – odpowiadał, nie odrywając wzroku od komórki.
„U Kai dziś był apel. Tak ładnie recytowała wierszyk.”
„Ta.”
„Marek, słyszysz mnie w ogóle?”
„Słyszę, słyszę. Mądra jest nasza Kajka.”
Ale po jego minie widać było, iż nie słyszy nic poza dźwiękami z telefonu.
Powoli przestała mu opowiadać o swoich sprawach. Po co, skoro i tak nie słucha? Zaczęła pracować na pełen etat, zapisała się na angielski, częściej widywała się z koleżankami. Życie się jakoś układało, tylko takie niedokończone, jakby czegoś ważnego brakowało.
„Mamo, a dlaczego tata nie idzie ze mną na lodowisko?” – spytała kiedyś Kaja.
„Tata jest zajęty, słoneczko.”
„A dawniej chodził.”
„Dawniej nie był taki zapracowany.”
„A kiedy przestanie być zajęty?”
Agnieszka nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kiedy? Nigdy?
Tamtego wieczora postanowiła porozmawiać. Poczekała, aż Kaja zaśnie, przygotowała kolację, nakryła do stołu. Marek wrócił po dziesiątej.
„Siadaj coś zjeść” – powiedziała. „Musimy pogadać.”
„O czym?” – Marek zmęczony opadł na krzesło, telefonu nie chował.
„Schowaj telefon. Proszę.”
Niechętnie położył go ekranem w dół.
„Marek, co się z nami dzieje? My nie żyjemy, my wegetujemy. Przylatujesz, jesz, śpisz i wylatujesz. Nie rozmawiamy, nigdzie nie chodzimy, choćby z córką ledwie się widujesz.”
„Ag, pracuję. Muszę Musimy rodzinę utrzymać.”
„A tej rodziny nie ma! Jestem ja, jesteś ty, jest Kaja, ale rodziny nie ma. Jesteśmy jak trójka obcych ludzi w jednym mieszkaniu.”
„Nie dramatyzuj. Po prostu teraz trudny okres, dużo roboty. Wytrzymaj jeszcze trochę.”
„Wytrzymuję już trzy lata. Jak długo mam jeszcze?”
Marek zirytowany westchnął.
„Ag, jestem padnięty. Możemy o tym później?”
„A kiedy to 'później’? Jutro wrócisz późno, pojutrze też. Kiedy będziemy rozmawiać?”
„Nie wiem. Jak się wyrobię.”
Telefon
Kinga oparła głowę o ramię Krzysztofa, patrząc jak córeczka Ola układa klocki w kącie salonu, i czuła, iż te lata w poznańskiej kuchni z ostudzoną herbatą i samotnymi wieczorami były tylko smutnym rozdziałem zamkniętym dawno temu, jak zeszłoroczny kalendarz.