Nazywam się Barbara Nowak, mam sześćdziesiąt pięć lat i od dawna dręczy mnie myśl, iż stałam się obca w życiu własnego syna. A wszystko przez jego żonę – moją synową Kasię – która robi wszystko, by wymazać mnie z ich rodziny. I wiecie, co jest najbardziej bolesne? Nigdy nie zrobiłam jej nic złego. Ani słowa, ani gestu, ani wyrzutu. Tylko dobro, współczucie i szczerą chęć zbliżenia się. A w odpowiedzi – cisza. Chłód. Zamknięte drzwi.
Gdy mój syn Marek oznajmił, iż się żeni, naturalnie chciałam poznać jego wybrankę. Zawsze marzyłam, iż przyjmę żonę syna jak córkę – z życzliwością, milością i szacunkiem. Ale Marek wtedy zawstydzony powiedział:
– Mamo, Kasia jeszcze nie jest gotowa na spotkanie. Jest nieśmiała.
Zrozumiałam. No cóż, pomyślałam, może dziewczyna skromna, nieśmiała. Ale gdy zaczęły się przygotowania do wesela, nie wytrzymałam. Powiedziałam wprost:
– Mam zobaczyć twoją żonę dopiero na ślubie? Jak to możliwe? Przecież nie jestem jakąś obcą ciotką z ulicy!
W końcu Marek, widocznie z wielkim trudem, namówił Kasię, żeby do mnie przyszła. Czekałam, bardzo się denerwując. Przygotowałam obiad, nakryłam do stołu, kupiłam kwiaty – żeby jakoś przełamać lody. A w odpowiedzi… Kasia siedziała w milczeniu. Żadnego uśmiechu, spojrzenia, choćby „dziękuję”. Przez cały wieczór nie powiedziała więcej niż kilka słów. Jakby ją siłą przyprowadzono. Zrzuciłam to na stres, ale serce już miało wątpliwości.
Po ślubie zamieszkali osobno. Młodzi – wzięli kredyt, kupili mieszkanie. Nie wtrącałam się, nie narzucałam. Żyli – i dobrze. A potem, po dwóch latach, urodził się Jakub. Moje słoneczko, ukochany wnuk.
Wierzyłam, iż z narodzinami dziecka zbliżymy się z Kasią. Przecież kobieta, gdy zostaje matką, nie może być tak zimna. Ale było jeszcze gorzej. Teraz, gdy dzwonię i mówię, iż chcę ich odwiedzić, Kasia odpowiada oschle:
– Nas nie będzie. Wyjeżdżamy.
A potem Marek przypadkiem wspomina, iż byli w domu cały dzień. I już wiem – po prostu nie chcą mnie widzieć.
Ale nie poddałam się. Kupowałam Jakubowi zabawki, książki, ubrania. Przywoziłam owoce, ciastka, starałam się pomagać, choć trochę ich wesprzeć. Przecież mają kredyt, trudności, Kasia na urlopie macierzyńskim… Ale wszystko na próżno. Gdy przychodzę, Kasia choćby nie wita się normalnie. Po prostu wychodzi do drugiego pokoju i zamyka drzwi.
Siedzę z Markiem i Jakubem w kuchni, pijemy herbatę, rozmawiamy, bawimy się. A ona – jakby nas nie było. Jak można tak żyć? Przecież niosę tylko dobro! Nigdy nie powiedziałam jej nic złego. Żadnej krytyki. Wręcz przeciwnie – zawsze chwaliłam, pomagałam, nie narzucałam rad. Dlaczego więc jestem dla niej jak obca?
Może boi się, iż będę się wtrącać? Ale ja tak nie robię! Chciałam tylko być częścią ich rodziny, dzielić radości, pomagać w trudnych chwilach. Co w tym złego?
Już nie wiem, jak mam postępować. Nie chce mi się tam jeździć, ale bez wnuka serce pęka. Kocham syna. Kocham jego rodzinę. Ale przecież nie każdy chce mojej miłości…
Mimo wszystko – nie poddaję się. Wierzę, iż pewnego dnia Kasia otworzy drzwi, wyjdzie do kuchni, usiądzie z nami i powie: „Proszę, mamo Basiu. Cieszymy się, iż jesteś”. Tylko jak długo jeszcze czekać?