Jak zniechęciłam teściową do niezapowiedzianych wizyt: zemsta, której się nie spodziewała

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Jak odzwyczaiłam teściową od niespodziewanych wizyt: zemsta, której się nie spodziewała

Gdy wychodziłam za mąż za Kamila, myślałam, iż najgorsze już za mną – ślub, przeprowadzka, przyzwyczajanie się do nowego życia. Ale choćby nie przypuszczałam, iż najtrudniejsze w naszym małżeństwie nie będą codzienne obowiązki, rachunki czy różnice charakterów, ale jego matka – Halina Stanisławówna. Kobieta, która uważała za swój obowiązek codziennie przypominać nam, iż to ona jest najważniejszą osobą w życiu syna.

Na początku wydawało się to niemal niewinne: wpadała do naszego mieszkania w Łodzi „tylko na chwilkę”, przynosiła rosół, przekazywała domowe pierogi, opowiadała, jak źle spała w nocy. Ale ta „chwileczka” rozciągała się na godziny, a wizyty z kilku razy w tygodniu zamieniły się w codzienną udrękę. Słyszałam dzwonek do drzwi – i wiedziałam: koniec spokoju, Halina Stanisławówna przyszła sprawdzić, czym oddycham.

Nie obrażała mnie wprost. Wręcz przeciwnie – sypała komplementami, ale tak nachalnie, iż zaczęło to brzmieć jak ironia. „Och, Kinga tak świetnie gotuje! Prawdziwa wymarzona synowa!” – mówiła przy każdej okazji, zwłaszcza gdy byli goście. I zaraz dodawała: „Choć mój rosół zawsze był lepszy… no ale nic, jeszcze się nauczy”.

Nie to mnie jednak wyprowadzało z równowagi. To, iż przychodziła bez zapowiedzi. Po prostu wstawała rano, wsiadała do autobusu, przejeżdżała pół miasta – i stawała u naszych drzwi. Często, notabene, gdy mieliśmy gości. Wtedy Halina Stanisławówna zaczynała swoje teatralne przedstawienia. Nagłe chwytanie się za serce i narzekanie, iż nie nalałam jej herbaty. Albo „analiza” tego, dlaczego w łazience wiszą ręczniki nie w tym kolorze. Wszystko na oczach moich przyjaciół czy rodziców.

Ale największe oburzenie przyszło, gdy pewnego dnia wróciłam z pracy, a ona wyciągnęła z szafy wszystkie moje komplety bielizny i z kamienną twarzą pokazała mi, jak „powinno się je prać”. Wstyd, który wtedy poczułam, był gorszy niż cokolwiek w okresie dorastania. Chciałam zapaść się pod ziemię. Ale milczałam – Kamil zabraniał mi sprzeciwiać się jego matce, twierdząc, iż robi to „z miłości”.

„Ona się tylko troszczy!” – powtarzał. „Mama mówi o tobie tylko dobrze. Czy tobie wypada się na nią gniewać?”
„Dobrze?! Słyszysz tylko połowę. Nie widzisz, jak się zachowuje, gdy ciebie nie ma.”

Z Kamilem byliśmy razem zaledwie rok, ale czułam, jakbym postarzała się o dekadę. Kłótnie, irytacja, zmęczenie. Kochałam męża, więc choćby nie dopuszczałam myśli o rozwodzie. Ale dłużej nie mogłam milczeć.

I nagle stał się cud: Halina Stanisławówna zakochała się. W wieku sześćdziesięciu lat poznała wdowca, zaczęła się z nim spotykać, i zniknęła z naszego mieszkania. choćby przed sobą wstydziłam się przyznać, jak bardzo cieszyłam się tą przerwą. Ale nie trwała długo.

Wkrótce oznajmiła, iż wychodzi za mąż. Moje uczucia były złożone: z jednej strony ulga, z drugiej gorycz, iż ona układa sobie życie, a ja wciąż chodzę na palcach we własnym domu. Wtedy wpadłam na pomysł – skoro tak lubiła wpadać do mnie bez zaproszenia, odpłacę jej tym samym.

Nadszedł dzień, gdy u niej w domu był jej narzeczony. Zadzwoniłam do drzwi. Halina otworzyła, a zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, weszłam do środka, jakby to był mój drugi dom.

„Dzień dobry, Halino Stanisławno, jak tu u pani przytulnie! Wie pani, ma pani takie śliczne zasłony – cudo. Muszę sobie takie kupić. A gdzie pani kupuje te cudowne środki czystości? Wszędzie tak lśni, iż aż się zgubiłam” – mówiłam słodko, przechodząc z pokoju do pokoju.

Zachowywałam się dokładnie tak jak ona u nas: wchodziłam bez pukania do sypialni, sprawdzałam, co pachnie z kuchni, poprawiałam poduszki na kanapie. I oczywiście, przy narzeczonym, oznajmiłam:
„Powinnam częściej wpadać, tak rzadko mnie pani zaprasza! A ja tak panią uwielbiam!”

Widziałam, jak drży jej powieka, a w piersi zbiera się gniew. Jej narzeczony patrzył na mnie z zakłopotaniem, ale ja grałam dalej. Wytrzymałam u niej do wieczora, nie dając po sobie znać, iż cokolwiek mnie obchodzi. Wyszłam jak królowa, pozostawiając po sobie lekkie wrażenie chaosu.

Od tamtej pory Halina Stanisławówna nigdy nie przyszła do nas bez telefonu. Kamil był zaskoczony, gdy jego matka zaczęła odmawiać wizyt choćby na jego prośbę. A ja tylko wzruszyłam ramionami:
„Może się zmęczyła? Albo zrozumiała, iż mamy swoje życie.”

Czasami, by zostać wysłuchaną, wystarczy dać komuś spróbować jego własnego zachowania. Wtedy może zrozumie, jak gorzkie jest ono z drugiej strony.

Idź do oryginalnego materiału