Jak “wyprowadziłem” teściową z domu bez słowa sprzeciwu

newsempire24.com 2 tygodni temu

Jak to zrobiłem, iż teściowa wyprowadziła się sama, bez jednego złego słowa

Gdy tylko ożeniłem się z Ewą, myślałem, iż z teściową trafiłem prawdziwy los na loterii. Nie wtrącała się w nasze sprawy, nie pouczała, nie sypała radami jak większość „mam żon”. Co więcej, gotowała jak marzenie, zawsze była uprzejma, a choćby zabawna w swoim staroświeckim spojrzeniu na świat. Modelowa teściowa? Wydawałoby się. Ale jak to mówią – nie ma róży bez kolców…

Początkowo wszystko układało się świetnie. Mieszkaliśmy osobno, odwiedzaliśmy ją w weekendy, piliśmy herbatę z sernikiem, słuchając jej opowieści z dawnych lat. I tak płynęło, dopóki nie urodził nam się syn – Kacper. Wtedy się zaczęło. Najpierw babcia wpadała raz na tydzień. Potem co drugi dzień. A w końcu zagnieździła się u nas na dobre.

Oczywiście, z grzeczności nie protestowaliśmy. W końcu pomoc w domu to skarb, zwłaszcza gdy pojawia się dziecko. Żona wróciła do pracy, a mama jak na zawołanie – rosół na kuchni, podłogi lśnią, pranie poskładane, maluch najedzony i uśmiechnięty. Raj? Niestety, gwałtownie zamienił się w koszmar. Bo teściowa, bez pytania, zostawała na tydzień, potem dwa. Wyjeżdżała „tylko po rzeczy” – i znów wracała.

Zaczęła żyć u nas jak u siebie: przestawiała meble, chowała moje ulubione kubki, piekła makowce, gdy miałem ochotę na jajecznicę. Przestaliśmy czuć się jak u siebie. Próbowałem delikatnie sugerować Ewie, iż może mama powinna kogoś dni odpocząć w swoim mieszkaniu, ale ona tylko machała ręką: „No jak jej powiesz? Przecież jest sama, może trochę wytrzymasz?”.

I wytrzymałem. Aż do dnia, gdy los podsunął mi genialne rozwiązanie.

Kacper miał wtedy dwa lata. Pewnego wieczoru podszedł do mnie i szepnął, iż boi się ciemności. „Tato, w ciemności mieszka Bebok…” – powiedział z lękiem. Starałem się go uspokoić. „Synku, jeżeli się boisz – po prostu się śmiej. Śmiech przepędza wszystkie Beboki. Śmiejesz się, a one uciekają!” – rzuciłem bez zastanowienia. Kacper skinął głową i poszedł spać.

A potem – kilka nocy później, o trzeciej nad ranem, słyszę, jak mój syn idzie korytarzem… i rechocze. Głośno. Preraźliwie. Serdecznie. Śmiech roznosił się po całym domu. Omal nie spadłem z łóżka, ale zrozumiałem – idzie do łazienki, „odstrasza” Beboka. Następnej nocy – to samo. I tak dzień za dniem. Nam, dorosłym, było choćby trochę z tym zabawnie. Ale nie teściowej.

Po kilku dniach podeszła do mnie spięta i oznajmiła:
– Nie wytrzymam już w tym domu! Tu jakaś mroczna energia, jakieś dziwne moce! Dziecko śmieje się w nocy, jakby coś przez nie przemawiało! Nie czuję się tu dobrze! Wracam do siebie. A jeżeli przyjadę – to tylko na dzień. I tylko jeżeli oczyścicie ten dom.

Słowa „egzorcysta” oczywiście nie padło, ale sens był jasny. Skinąłem głową. Ewa wzruszyła ramionami – „no cóż, mama to mama”. A ja, starając się nie okazać triumfu, poszedłem zaparzyć sobie kawę. Sam. Na swojej kuchni. W swoim ulubionym kubku.

Minęły prawie dwa lata. Teściowa odwiedza nas tylko za dnia – przynosi pierogi, bawi się z Kacprem, gada z Ewą o plotkach. Ale przed zmrokiem już jej nie ma. Punktualnie. Bez próśb o zostanie. Czasem tylko narzeka na samotność. Wtedy przypominam sobie o „Beboku” – i wszystko wraca na adekwatne tory.

Morał? choćby najmilejsi ludzie potrafią przekroczyć granice. Ważne, by umieć je odzyskać. I uwierzcie – nie trzeba kłótni ani krzyków. Wystarczy odrobina… pomysłowości.

Idź do oryginalnego materiału