Jak „wyprowadziłem” teściową z domu bez jednego słowa sprzeciwu

twojacena.pl 4 godzin temu

**Jak „wygnałem” teściową z domu, nie mówiąc ani słowa**

Gdy tylko ożeniłem się z Martą, myślałem, iż z teściową miałem niesamowite szczęście. Nie wtrącała się w nasze sprawy, nie prawiła kazań, nie rozdawała wiecznych rad, jak to bywa z wieloma „mamusiami żon”. Do tego gotowała bosko, zawsze była uprzejma, a choćby potrafiła rozbawić swoim staroświeckim spojrzeniem na świat. Wydawałoby się – idealna teściowa. Ale, jak to mówią, nie ma róży bez kolców…

Na początku było pięknie. Mieszkaliśmy osobno, odwiedzaliśmy ją w weekendy, piliśmy herbatę z drożdżówkami, słuchaliśmy opowieści z dawnych lat. Wszystko toczyło się swoim rytmem, aż do dnia, gdy urodził się nasz syn – Jakub. Wtedy się zaczęło. Najpierw babcia zaglądała raz w tygodniu. Potem co drugi dzień. A w końcu… została u nas na dobre.

Oczywiście, z grzeczności nic nie mówiliśmy. W końcu pomoc w domu to nie ostatnia rzecz, zwłaszcza gdy pojawia się dziecko. Marta wróciła do pracy, a mama jak na zawołanie – rosół na kuchni, podłogi lśnią, pranie rozwieszone, dziecko najedzone i zadowolone. Wydawałoby się – sielanka. Tyle iż sielanka gwałtownie zamieniła się w koszmar. Bo teściowa, bez pytania, zostawała na tydzień, potem na dwa. Wyjechała raz „tylko po rzeczy” – i znów u nas zamieszkała.

Żyła u nas jak u siebie: urządzała przestawianie mebli, chowała moje ulubione kubki, piekła sernik, gdy ja marzyłem o jajecznicy. Przestaliśmy czuć się u siebie. Próbowałem delikatnie zasugerować Marcie, iż może mama powinna trochę odpocząć w swoim domu, ale moja żona tylko machała ręką: „No jak jej powiesz? Przecież jest sama, a ty nie masz odrobiny cierpliwości?”

I cierpiałem. Aż do dnia, gdy los podsunął mi genialne rozwiązanie.

Jakub miał wtedy dwa latka. Pewnego wieczoru podszedł do mnie przed snem i szepnął, iż boi się ciemności. „Tato, w ciemności mieszka Baba Jaga…” – powiedział przestraszony. Starałem się go uspokoić. „Synku, jeżeli się boisz – po prostu się śmiej. Śmiech płoszy wszystkie Baby Jagi. Jak się zaśmiejesz, to uciekną!” – rzuciłem bez większego zastanowienia. Jakub skinął głową i poszedł spać.

I oto parę nocy później, o trzeciej nad ranem, słyszę, jak mój syn idzie korytarzem… i rechocze. Głośno. Przerazująco. Szczerze. Śmiech rozlegał się po całym domu. Omal nie spadłem z łóżka, ale zrozumiałem – idzie do łazienki, „odstrasza” Babę Jagę. Następnej nocy to samo. I tak noc w noc. Nam, dorosłym, było choćby trochę zabawnie. Ale nie teściowej.

Po kilku dniach podeszła do mnie roztrzęsiona i oznajmiła:
– Nie wytrzymam już w tym domu! Tu jakaś ciemność, jakieś zjawy! Dziecko śmieje się po nocach, jakby coś przez nie przemawiało! Czuję się tu niepewnie! Wracam do siebie. A jeżeli już przyjadę – to tylko w dzień. I tylko jak oczyścicie dom.

Słowa „egzorcysta” oczywiście nie użyła, ale sens był jasny. Skinąłem głową. Marta tylko wzruszyła ramionami – „no cóż, mama to mama”. Ja zaś, starając się nie pokazać triumfu, poszedłem zaparzyć sobie kawę. Sam. Na swojej kuchni. W swoim ulubionym kubku.

Minęły już prawie dwa lata. Teściowa przyjeżdża wyłącznie w dzień – przywieźć pierogi, pobawić się z Kubą, pogadać z Martą. Ale przed wieczorem odjeżdża. Punktualnie. Bez próśb o zostanie. Czasem tylko narzeka na samotność. Wtedy przypominam sobie o „Babie Jadze” – i wszystko wraca na swoje miejsce.

Morał? choćby najmilsi ludzie potrafią przekroczyć granice. Ważne, by umieć je odzyskać. I uwierzcie – nie trzeba do tego kłótni, krzyków ani uraz. Wystarczy odrobina… wyobraźni.

Idź do oryginalnego materiału