No kiedy ożeniłem się z Magdą, myślałem, iż z teściową miałem niesamowite szczęście. Nie wtrącała się w nasze sprawy, nie uczyła życia, nie sypała radami jak wiele „mam żon”. Do tego gotowała bosko, zawsze była uprzejma, a choćby momentami zabawna w swoim staroświeckim podejściu do życia. Wydawało się – idealna teściowa. Ale jak to mówią, nie ma róży bez kolców…
Na początku było cudownie. My mieszkaliśmy osobno, odwiedzaliśmy ją w weekendy, piliśmy herbatę z sernikiem, słuchaliśmy opowieści z przeszłości. Wszystko toczyło się swoim rytmem, dopóki z Magdą nie urodził się nasz synek – Jakub. I wtedy się zaczęło. Najpierw babcia zaczęła przyjeżdżać raz w tygodniu. Potem – co drugi dzień. A w końcu została u nas na dobre.
Oczywiście, z grzeczności nic nie mówiliśmy. W końcu pomoc w domu to nie byle co, szczególnie gdy jest małe dziecko. Żona wróciła do pracy, a mama jak na zawołanie – żurek na kuchni, podłogi lśnią, pranie powieszone, dziecko najedzone i zadowolone. Wydawałoby się – bajka. Tylko iż ta bajka gwałtownie zmieniła się w upiorny koszmar. Bo teściowa, bez pytania, zostawała u nas na tydzień, potem na dwa. Potem pojechała do siebie „tylko po rzeczy” – i znów do nas.
Żyła z nami jak u siebie: robiła przemeblowania, chowała moje ulubione kubki, piekła szarlotkę, gdy ja marzyłem o zwykłej jajecznicy. Przestaliśmy czuć się jak u siebie w mieszkaniu. Próbowałem delikatnie zasugerować żonie, iż może mama odpocznie u siebie, ale Magda machała ręką: „No jak jej powiesz, przecież jest jej samotnie, nie dasz jej trochę wytrzymać?”
I wytrzymywałem. Aż do dnia, gdy los podsunął mi genialne rozwiązanie.
Jakub miał wtedy dwa latka. Pewnego wieczoru podszedł do mnie przed snem i powiedział, iż boi się ciemności. „Tato, w ciemności mieszka Baba Jaga…” – szepnął przestraszony. Starałem się go uspokoić. „Synku, jak się boisz – to się śmiej. Śmiech przepędza wszystkie Baby Jagi. Śmiejesz się, a one uciekają!” – rzuciłem bez zastanowienia. Jakub skinął głową i poszedł spać.
I oto parę nocy później, o trzeciej nad ranem, słyszę, jak mój synek idzie korytarzem… i rechocze. Głośno. Preraźliwie. Szczerze. Śmiech roznosi się po całym domu. Omal nie spadłem z łóżka, ale zrozumiałem – idzie do łazienki, „odstrasza” Babę Jagę. Następnego ranka – to samo. I tak noc w noc. Nam, dorosłym, było choćby trochę z tym zabawnie. Ale nie teściowej.
Po kilku dniach podeszła do mnie roztrzęsiona i oświadczyła:
– Nie wytrzymam już w tym domu! Tu jakaś ciemność, jakieś moce! Dziecko śmieje się po nocach, jakby ktoś przez nie mówił! Czuję się nieswojo! Wracam do siebie. A jeżeli przyjadę – to tylko za dnia. I dopiero jak oczyścicie mieszkanie.
Słowa „egzorcysta” oczywiście nie użyła, ale sens był jasny. Skinąłem głową. Żona wzruszyła ramionami – „no co zrobić, mama to mama”. A ja, starając się nie okazać triumfu, poszedłem zaparzyć sobie kawę. Sam. We własnej kuchni. W swoim ulubionym kubku.
Minęły już prawie dwa lata. Teściowa przyjeżdża wyłącznie w dzień – przywieźć pierogi, pobawić się z Kubą, pogadać z Magdą. Ale na wieczór odjeżdża. Punktualnie. Bez próśb o zostanie. Czasem tylko narzeka na samotność. Ale ja wtedy przypominam sobie o „Babie Jadze” – i wszystko wraca na swoje miejsce.
Morał? choćby najmilsi ludzie potrafią przekroczyć twoje granice. Ważne, by w porę je odbudować. I uwierzcie – nie trzeba kłótni, urazy ani awantur. Wystarczy odrobina… pomysłowości.