Wpadłam w tarapaty, powiem wam — stałam się niewolnicą we własnym małżeństwie.
W maleńkiej wsi pod Lublinem, gdzie wiatr niesie zapach świeżo skoszonego siana, moje życie, które zaczęło się od miłości, zmieniło się w nie do zniesienia jarzmo. Nazywam się Zofia, mam dwadzieścia osiem lat, a trzy lata temu wyszłam za męża, Jakuba. Myślałam, iż znalazłam rodzinę, ale zamiast tego stałam się współczesną Kopciuszkiem — służącą dla męża, jego rodziców i całej gromady krewnych. Moja dusza krzyczy z bezsilności, a ja nie wiem, jak wyrwać się z tej pułapki.
**Ślepa miłość**
Gdy poznałam Jakuba, miałam dwadzieścia pięć lat. Był z sąsiedniej wioski — wysoki, z dobrotliwym uśmiechem i ciepłym spojrzeniem. Spotkaliśmy się na jarmarku, a jego prostota mnie urzekła. Mówił o rodzinie, dzieciach, o życiu na wsi, gdzie wszyscy stoją za sobą murem. Ja, dziewczyna z miasta, marzyłam o takim cieple. Po roku wzięliśmy ślub, a ja przeprowadziłam się do jego rodzinnego domu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, iż ten krok stanie się moim wyrokiem.
Jakub mieszkał z rodzicami, Heleną Andrzejówną i Stanisławem Janowiczem, w starym, drewnianym domostwie. Jego starszy brat z żoną i cała rzesza krewnych regularnie nas odwiedzali. Myślałam, iż wrosnę w ich świat, stanę się częścią tej wielkiej rodziny. Ale już pierwszego dnia zrozumiałam: oczekują ode mnie nie czułości, tylko harówki. „Jesteś młoda i krzepka, więc bierz się do roboty” — powiedziała teściowa, a ja, głupia, tylko skinęłam głową, nieświadoma, w co się pakuję.
**Niewola zamiast małżeństwa**
Moje życie zamieniło się w niekończący się wir obowiązków. Wstaję o piątej rano, by przygotować śniadanie dla całego domu. Teść woli kaszę, teściowa jajecznicę, a Jakub kanapki. Potem sprzątanie w ogromnym domu, pranie, praca w ogrodzie. W południe zjawiają się krewni, a ja gotuję obiad dla tłumu: barszcz, kotlety, kompot. Wieczorem kolacja, zmywanie naczyń, a nocą padam bez sił. I tak codziennie, bez odpoczynku, bez wytchnienia.
Teściowa rozkazuje jak sierżant: „Zosiu, ziemniaki obierasz nie tak. Zosiu, podłoga lśnić ma!”. Teść milczy, ale jego wzrok mówi: „Tu jesteś nikim”. Krewni męża, przychodząc w gości, choćby nie witają się — siadają do stołu i czekają, aż ich obsłużę. Jakub, zamiast stanąć w mojej obronie, tylko powtarza: „Słuchaj mamy, ona wie lepiej”. Jego obojętność to jak nóż w sercu. Wierzyłam, iż będzie moją tarczą, a on stał się częścią systemu, w którym ja jestem służącą.
**Chwila załamania**
Ostatnio wreszcie wybuchłam. Gdy Helena Andrzejówna po raz kolejny skrytykowała moją zupę, a goście zostawili stos brudnych talerzy, krzyknęłam: „Nie jestem waszą sługą! Ja też mam godność!”. Wszyscy oniemieli, a teściowa odparła zimno: „Nie podoba ci się? Wracaj do miasta. Przywykłaś, iż wszystko pod nosem podsuwają”. Jakub choćby słowem mnie nie obronił. Wybiegłam na podwórze, łkając, i zrozumiałam: jestem w klatce. Nie mam dokąd uciec — w mieście nie mam mieszkania, a mama mieszka daleko. Ale zostać to znaczy pogrzebać siebie.
Zaczęłam dostrzegać, iż choćby moja twarz się zmieniła. Kiedyś zadbana i uśmiechnięta, dziś wyglądam jak zmęczona staruszka. Moja przyjaciółka Kinga, zobaczywszy mnie, aż krzyknęła: „Zosia, co oni z tobą zrobili? Uciekaj stąd!”. Ale jak uciec, skoro kocham Jakuba? A może już nie kocham? Jego milczenie i bierność zabiły we mnie tę miłość, z którą szłam do ołtarza. Czuję, iż tonę, a nikt nie poda mi ręki.
**Tajny plan ucieczki**
Zaczęłam marzyć o wolności. Po kryjomu odkładam każdy grosz — skąpe resztki z zakupów. Chcę uzbierać na wynajem w mieście i wyrwać się z tego koszmaru. Ale paraliżuje mnie strach: co powie mama, która tak cieszyła się z mojego zamążpójścia? Co stanie się z Jakubem? Jak poradzę sobie sama? Boję się też, iż teściowa z rodziną zrobią wszystko, by mnie opędzić przed całą wsią. Tu ich władza jest absolutna.
Ale wczoraj, stojąc przy kuchni i słuchając kolejnych przytyków, obiecałam sobie: wyrwę się. Nie jestem Kopciuszkiem ani służącą. Jestem młoda, mam siłę i znajdę drogę. Może zacznę pracować zdalnie, jak Kinga, a może wrócę do marzeń o kwiaciarni. Ale nie zostanę tam, gdzie moje życie to tylko garnek i cudze rozkazy.
**Wołanie o pomoc**
Ta historia to moje wołanie o ratunek. Wpadłam w sidła, wychodząc za człowieka, którego rodzina widzi we mnie jedynie parobka. Helena Andrzejówna, Stanisław Janowicz, ich krewni — wszyscy uważają, iż powinnam im służyć. Ale już nie wytrzymuję. Jakub, którego kochałam, stał się częścią tego świata, a to łamie mi serce. Nie wiem, jak stąd odejść, ale wiem, iż muszę. W wieku dwudziestu ośmiu lat pragnę żyć, nie wegetować. Niech ta ucieczka będzie moim wybawieniem — lub końcem.