Jak synowa odsunęła ode mnie syna i wnuka, choć nie powiedziałam jej złego słowa

newsempire24.com 3 dni temu

Nazywam się Krystyna Nowak, mam sześćdziesiąt dwa lata i od kilku lat dręczy mnie myśl, iż stałam się obca w życiu własnego syna. A wszystko przez jego żonę – moją synową Magdę – która robi wszystko, by wymazać mnie z ich rodziny. I wiecie, co jest najgorsze? Nigdy nie zrobiłam jej nic złego. Ani słowa. Ani gestu. Ani wyrzutu. Tylko dobro, wsparcie i szczerą chęć zbliżenia się. A w odpowiedzi – cisza. Chłód. Zamknięte drzwi.

Kiedy mój syn Tomek oznajmił, iż zamierza się ożenić, naturalnie zapragnęłam poznać jego wybrankę. Zawsze marzyłam, iż przyjmę żonę syna jak rodzoną córkę – z ciepłem, troską i szacunkiem. Ale Tomek wtedy, zmieszany, powiedział:

— Mamo, Magda nie pozostało gotowa na spotkanie. Wstydzi się.

Podsunęłam to pod rozwagę. No cóż, bywa różnie, pomyślałam. Może dziewczyna nieśmiała. Ale gdy zaczęły się przygotowania do wesela, nie wytrzymałam. Powiedziałam synowi prosto w oczy:

— Czy ja twoją przyszłą żonę zobaczę dopiero na ślubie? Co to ma znaczyć? Przecież to nie jest jakaś obca ciocia z ulicy!

Wtedy Tomek, widocznie z trudem, ale jednak namówił Magdę, by do mnie wpadła. Czekałam. Denerwowałam się strasznie. Przygotowałam smaczny obiad, nakryłam do stołu, kupiłam kwiaty – żeby jakoś przełamać lody. A w odpowiedzi… Magda siedziała w milczeniu. Ani uśmiechu, ani spojrzenia, ani zwykłego „dziękuję”. Przez cały wieczór, szczerze mówiąc, nie wypowiedziała choćby dziesięciu słów. Jakby ją przywleczono na siłę. Zrzuciłam to na stres, ale serce już mi się ścisnęło.

Po ślubie zamieszkali osobno. Szacuneczek – wzięli kredyt, kupili dwupokojowe mieszkanie. Nie wtrącałam się, nie narzucałam. Żyli – no to dobrze. A potem, po półtora roku, urodził się Bartuś. Moje słoneczko, ukochany wnuczek.

Miałam nadzieję, iż gdy Magda zostanie matką, jakoś się do mnie zbliży. No przecież nie może być taka zimna, prawda? Ale stało się jeszcze gorzej. Teraz, gdy dzwonię i mówię, iż chciałabym wpaść, Magda odpowiada sucho:

— Nie będzie nas. Wyjeżdżamy.

A potem Tomek mimochodem wspomina, iż cały dzień byli w domu. I wtedy rozumiem – po prostu nie chcą mnie widzieć.

Ale się nie poddałam. Kupowałam Bartusiowi zabawki, książeczki, ubranka. Przywoziłam owoce, ciastka na herbatę, starałam się pomóc, dodać trochę ciepła. W końcu mają kredyt, trudności, Magda na macierzyńskim… ale wszystko na próżno. Kiedy przyjeżdżam, Magda choćby nie wita się normalnie. Po prostu wychodzi do drugiego pokoju i zamyka drzwi.

Siedzę w kuchni z Tomkiem i Bartusiem. Pijemy herbatę, bawimy się, rozmawiamy. A ona – jakby nas nie było. Jak można tak żyć? Przecież wychodzę jej naprzeciw! Nigdy nie powiedziałam jej nic przykrego. Żadnych uwag. Wręcz przeciwnie – zawsze chwaliłam, pomagałam, nie narzucałam rad. Dlaczego więc jestem dla niej jak intruz?

Może boi się, iż będę się wtrącać? Ależ ja taka nie jestem! Chciałam tylko być częścią ich rodziny, dzielić radości, pomagać w trudnych chwilach. Co w tym złego?

Nie wiem już, jak mam się zachować. Nie chce mi się tam jeździć, ale nie widzieć wnuka – serce pęka. Kocham mojego syna. Kocham jego rodzinę. Ale widocznie nie wszyscy potrzebują mojej miłości…

Mimo wszystko nie tracę nadziei. Może kiedyś Magda otworzy drzwi, wyjdzie do kuchni, usiądzie z nami przy stole i powie: „Proszę, mamo Krysiu. Cieszymy się, iż jesteś”. Tylko czy ja doczekam…

Idź do oryginalnego materiału