Czasami ludzie myślą, iż rodzina to zawsze radość. Że jeżeli ktoś wpada z tortem, dziećmi i uśmiechem, to trzeba nakryć stół, odłożyć swoje sprawy i udawać gościnną gospodynię. A jeżeli nie — jesteś niewdzięczna, niegrzeczna i nie potrafisz budować relacji. Ale nikt nie myśli, iż za tą pozorną bliskością często kryje się bezczelność, chamstwo i zwykłe wykorzystywanie.
Tę historię postanowiłem opowiedzieć od mojej perspektywy. Wydarzyła się, kiedy z żoną, Justyną, przeprowadziliśmy się do Wrocławia i zaczynaliśmy nowe życie.
Wynajęliśmy przytulne M3 na peryferiach, byliśmy zajęci pracą, urządzaniem mieszkania i unikaliśmy niepotrzebnych kontaktów. Nie znosiłem hałaśliwych spotkań, a już szczególnie domowych imprez z toną jedzenia i krzykami dzieci. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto uważa twoje mieszkanie za swoją letnią rezydencję, a ciebie — za darmową służącą.
W naszym przypadku była to Alicja — siostra mojej żony. Na początku było miło: przychodziła z mężem i dziećmi „na herbatę”, przynosiła kupione po drodze pierniczki i zachowywała się przyzwoicie. Ale gwałtownie się to zmieniło. Alicja zaczęła pojawiać się coraz częściej — i zawsze bez zapowiedzi.
„Cześć! Masz coś przeciwko, jeżeli przyjedziemy dziś? To nakrywaj stół, będziemy za godzinę!” — takie telefony stały się normą. Pytała, ale nie czekała na odpowiedź. Odrzucenie propozycji nie wchodziło w grę. choćby gdy mówiłem, iż jestem chory, zajęty, albo po prostu chcę odpocząć — ignorowała to.
I niechby przychodziła sama. Ale nie. Mąż, trójka rozwrzeszczanych dzieci, czasem choćby ich pies. Ani jabłka, ani soku — zero. Siedzieli do nocy, zjadali wszystko z lodówki, a potem odchodzili, zostawiając stos brudnych naczyń i moje wyczerpane nerwy.
Zacząłem nienawidzić świąt. Urodziny, Nowy Rok, weekendy — stały się torturą. Gotowałem, uśmiechałem się, sprzątałem do drugiej w nocy, a rano — do pracy. Żona milczała. Nie lubiła konfliktów i powtarzała: „to moja siostra, trzeba wytrzymać”.
W końcu straciłem cierpliwość. Zrozumiałem, iż jeżeli tego nie zatrzymam, będzie tylko gorzej. Zadzwoniłem do Alicji:
„Alicja, przyjedziemy dziś do was. Nakryj stół, przygotuj dużo jedzenia — przy okazji wezmę coś na wynos. I niech będzie coś słodkiego dla dzieci, bo moje i dzieci mojego kolegi są głodne.”
„Eee… może innym razem?” — zawahała się.
„Już jesteśmy w drodze. Będziemy za dwadzieścia minut” — odparłem i się rozłączyłem.
Żona, gdy się dowiedziała, zrobiła scenę i odmówiła udziału w „tej prowokacji”. Nie nalegałem. Wziąłem kolegę Darka — był chętny, a do tego przyprowadził swoje dwójkę maluchów. Ruszyliśmy do Alicji.
Widziałem, jak za firanką poruszył się cień. Stała przy oknie. Ale nikt nam nie otworzył. Ani po pukaniu, ani po dzwonku. Szyba drgnęła i zastygła. Uśmiechnąłem się.
Poszliśmy z Darkiem do knajpy. Zamówiliśmy makaron, deser i po kieliszku wina. Śmialiśmy się. Dzieci hałasowały, ale w końcu poczułem spokój. Odzyskałem swój dom, granice i prawo decydowania, kogo chcę w nim widzieć.
Od tamtej pory Alicja przestała dzwonić. Przestała przychodzić. Ani na święta, ani bez powodu. Żona trochę się obraziła, ale w końcu się pogodziła z sytuacją. A ja — odetchnąłem.
Wiecie, nie zawsze trzeba być miłym. Czasem, żeby ochronić siebie, trzeba postawić kropkę. Albo przynajmniej nauczyć się zamykać drzwi przed teI żadna rodzina nie jest warta twojego spokoju.