Jak „wypędziłem” teściową z domu, nie mówiąc ani słowa
Gdy ożeniłem się z Kingą, myślałem, iż teściowa to prawdziwy skarb. Nie wtrącała się w nasze sprawy, nie pouczała, nie rozdawała rad na prawo i lewo, jak to bywa z „mamusiami żon”. Do tego gotowała jak marzenie, zawsze była uprzejma, a choćby zabawna w swoim staroświeckim spojrzeniu na świat. Wydawać by się mogło – idealna teściowa. Ale, jak to mówią, nie ma róży bez kolców…
Początkowo wszystko układało się świetnie. Mieszkaliśmy osobno, odwiedzaliśmy ją w weekendy, piliśmy herbatę z pierogami i słuchaliśmy opowieści z dawnych lat. Wszystko toczyło się swoim rytmem, dopóki z Kingą nie urodził się nasz syn – Jakub. Wtedy wszystko się zmieniło. Najpierw babcia zaczęła wpadać raz w tygodniu. Potem co drugi dzień. A w końcu została u nas na dobre.
Oczywiście, z grzeczności nic nie mówiliśmy. W końcu pomoc w domu to nie ostatnia rzecz, zwłaszcza gdy pojawia się dziecko. Żona wróciła do pracy, a mama już tuż-tuż – barszcz na kuchni, podłogi lśnią, pranie poskładane, dziecko najedzone i zadowolone. Wydawałoby się – sielanka. Tyle iż gwałtownie zamieniła się w koszmar. Bo teściowa, nie pytając, zostawała u nas na tydzień, potem na dwa. Potem wyjeżdżała „tylko po rzeczy” – i znów lądowała u nas.
Żyła z nami jak u siebie: przestawiała meble, chowała moje ulubione kubki, piekła pierogi, gdy miałem ochotę na jajecznicę. Przestaliśmy czuć się jak u siebie. Próbowałem delikatnie zasugerować Kindze, iż może mama wróciłaby do siebie na trochę, ale Kinga tylko machnęła ręką: „No jak jej powiesz? Przecież nudzi się sama, nie dasz jej odrobiny cierpliwości?”
I znosiłem to. Aż do dnia, gdy los podsunął mi genialne rozwiązanie.
Jakub miał wtedy dwa lata. Pewnego wieczoru podszedł do mnie przed snem i szepnął, iż boi się ciemności. „Tato, w ciemności mieszka Baba Jaga…” – powiedział przestraszony. Próbowałem go uspokoić. „Synku, jeżeli się boisz, to się śmiej. Śmiech odstrasza wszystkie Baby Jagi. Ty się śmiejesz, a one uciekają!” – rzuciłem bez zastanowienia. Jakub pokiwał głową i poszedł spać.
I oto kilka nocy później, o trzeciej nad ranem, słyszę, jak mój syn idzie korytarzem… i chichocze. Głośno. Przerazająco. Szczerze. Śmiech rozlega się po całym domu. O mało nie spadłem z łóżka, ale zrozumiałem – idzie do łazienki, „odstrasza” Babę Jagę. Następnej nocy – to samo. I tak co noc. Nam, dorosłym, było choćby trochę zabawnie. Ale nie teściowej.
Po kilku dniach podeszła do mnie, cała spięta, i oświadczyła:
– Nie wytrzymam już w tym domu! Tu jest jakaś