Jak “pozbyłem się” teściowej z domu bez jednego słowa sprzeciwu

newsempire24.com 2 tygodni temu

Gdy tylko ożeniłem się z Kamilą, wydawało mi się, iż z teściową miałem niesamowite szczęście. Nie wtrącała się w nasze sprawy, nie pouczała, nie rozdawała rad na prawo i lewo, jak to często robią „mamy żon”. Co więcej, gotowała bosko, zawsze była uprzejma, a choćby momentami zabawna w swoim staroświeckim spojrzeniu na życie. Wydawało się – idealna teściowa. Ale, jak to mówią, nie ma róży bez kolców…

Na początku wszystko było wspaniale. Mieszkaliśmy osobno, odwiedzaliśmy ją w weekendy, piliśmy herbatę z ciastem, słuchaliśmy opowieści z przeszłości. I tak szło po staremu, dopóki nie urodził się nasz syn – Antoś. Wtedy się zaczęło. Najpierw babcia zaczęła przyjeżdżać raz w tygodniu. Potem – co drugi dzień. A w końcu została u nas na dobre.

Oczywiście, z grzeczności nic nie mówiliśmy. W końcu pomoc w domu to nie byle co, zwłaszcza gdy na świecie jest małe dziecko. Żona wróciła do pracy, a teściowa już na miejscu – rosół na kuchni, podłogi lśnią, pranie powieszone, dziecko nakarmione i zadowolone. Wydawałoby się – marzenie. Tylko iż to marzenie gwałtownie zamieniło się w upiorny koszmar. Bo teściowa, nie pytając, zostawała u nas na tydzień, potem na dwa. Potem jechała do siebie „tylko po rzeczy” – i znów była u nas.

Żyła z nami, jakby to był jej dom – robiła przemeblowania, chowała moje ulubione kubki, piekła sernik, gdy ja marzyłem o jajecznicy. Przestaliśmy czuć się jak u siebie. Próbowałem delikatnie sugerować żonie, iż może mama odpocznie u siebie, ale Kamila machała ręką: „No jak tak możesz, przecież jej samotnie smutno, naprawdę ci szkoda trochę cierpliwości?”

I znosiłem to. Aż do dnia, gdy przypadek podsunął mi genialne rozwiązanie.

Antoś miał wtedy dwa lata. Pewnego wieczoru podszedł do mnie przed snem i powiedział, iż boi się ciemności. „Tato, w ciemności mieszka Straszydło…” – szepnął przerażony. Starałem się go uspokoić, jak umiałem. „Synku, jeżeli się boisz – po prostu się śmiej. Śmiech przegania wszystkie Straszydła. Śmiejesz się, a one uciekają!” – rzuciłem, nie zastanawiając się specjalnie. Antoś kiwnął głową i poszedł spać.

I oto kilka nocy później, o trzeciej nad ranem, słyszę, jak mój syn idzie przez korytarz… i rechocze. Głośno. Preraźliwie. Szczerze. Śmiech roznosił się po całym domu. Omal nie spadłem z łóżka, ale zrozumiałem – idzie do toalety, „odpędza” Straszydło. Następnego ranka – to samo. I tak noc za nocą. Nam, dorosłym, było choćby trochę zabawnie. Ale nie teściowej.

Po kilku dniach podeszła do mnie zdenerwowana i oświadczyła:
– Nie wytrzymam już w tym domu! Tu jest jakaś ciemność, jakieś zjawy! Dziecko śmieje się po nocach, jakby ktoś przez nie przemawiał! Czuję się tu nieswojo! Jadę do siebie. A jeżeli przyjadę – to tylko za dnia. I tylko jeżeli oczyścicie dom.

Słowa „egzorcysta” oczywiście nie użyła, ale sens był jasny. Skinąłem głową. Żona wzruszyła ramionami – „no cóż, mama to mama”. A ja, starając się nie okazać triumfu, poszedłem zaparzyć sobie kawę. Sam. Na swojej kuchni. W ulubionym kubku.

Minęły już prawie dwa lata. Teściowa przyjeżdża wyłącznie za dnia – przywieźć pierogi, pobawić się z Antonim, pogadać z Kamilą o plotkach. Ale na wieczór odjeżdża. Punktualnie. Bez sugestii zostania. Czasem tylko narzeka na samotność. Ale wtedy przypominam sobie o „Straszydle” – i todo wraca na swoje miejsce.

Morał? choćby najsympatyczniejsi ludzie potrafią przekroczyć twoje granice. Najważniejsze, by umieć je odzyskać. I uwierzcie mi – nie trzeba krzyczeć, obrażać się ani kłócić. Wystarczy odrobina… wyobraźni.

Idź do oryginalnego materiału