Kiedy do mieszkania obok wprowadził się nowy lokator, choćby nie przypuszczałam, iż jego obecność stanie się dla mnie pretekstem do przemyślenia własnego życia. Sympatyczny, młody mężczyzna, mniej więcej w moim wieku, zaczął często do mnie zaglądać — raz po sól, innym razem po pół szklanki mąki. Na początku były to drobiazgi, ale z czasem te „przypadkowe” wizyty stały się zbyt przewidywalne. Czasem zostawał na kolację, choć przychodził z pustymi rękami.
Ale zacznijmy od początku.
Osiem lat temu przeżyłam trudny okres. Po rozwodzie z mężem wszystko wydawało się w ruinie: straciłam nie tylko związek, ale i samą siebie. Jednak postanowiłam się nie poddawać. Zaczęłam szukać swojej drogi, eksperymentowałam w różnych branżach — od sprzedaży chińskich produktów po usługi kosmetyczne. I wtedy dowiedziałam się, iż biznes kwiatowy przynosi całkiem dobre zyski. To była moja szansa.
Dziś jestem właścicielką czterech punktów z kwiatami oraz sklepu z dekoracjami. Mam wszystko, o czym można było marzyć: własne mieszkanie, samochód, garderobę i wewnętrzną pewność siebie. Osiągnęłam to sama i jestem z tego dumna.
Wracając do mojego sąsiada. Na początku wyglądało to niewinnie: młody mężczyzna z nieśmiałym uśmiechem wpadał pożyczyć coś do gotowania. Jednak z czasem zaczął odwiedzać mnie akurat w porze kolacji. Ja gotowałam, a on chętnie zasiadał do stołu.
Zauważyłam, iż jego wizyty stały się zbyt częste. Zawsze bez żadnej pomocy czy symbolicznego drobiazgu. Pewnego razu przyszedł w domowych spodniach i rozciągniętej koszulce, jakby to był jego drugi dom. Zdziwiło mnie to, ale cierpliwie znosiłam, aż w końcu postanowiłam: dość.
Kiedy sąsiad znów zjawił się w porze kolacji, przygotowałam dla niego niespodziankę. Zamiast dania postawiłam na stole wizytówkę lokalnej firmy cateringowej.
— Mają szeroki wybór i gotują lepiej ode mnie — powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Był zdezorientowany, próbował żartować, sugerując, iż to flirt. Ale ja grzecznie zamknęłam drzwi. Na odchodne powiedział coś, co mnie zaskoczyło:
— Szkoda, miałem wobec ciebie poważne zamiary.
Zostałam sama przy stole i zrozumiałam, jak bardzo się zmieniłam. Nie interesują mnie już „poważne zamiary”, które nie są poparte czynami ani szczerością. Jest mi dobrze samej. Wybrałam siebie.
Ta historia to przypomnienie dla wszystkich z nas: nie bójcie się wybierać siebie. Żadne „poważne zamiary” nie są warte waszego komfortu, wolności i szacunku do samego siebie. Ktoś może to nazwać egoizmem, ale ja wiem, iż to miłość do siebie.
Smacznego — dla mnie i dla wszystkich, kto potrafi być szczęśliwy bez nieproszonych gości przy stole!