Ja i moja córka mamy „kodeks” – co wydarzyło się wczoraj, przekonuje, dlaczego warto mieć go z bliskimi.

polregion.pl 1 dzień temu

Dzisiejszy dzień uświadomił mi, dlaczego posiadanie słowa-klucza jest tak ważne dla bezpieczeństwa naszych dzieci.

Kiedy byłam mała, moja mama nauczyła mnie używać specjalnego hasła, gdybym kiedykolwiek znalazła się w trudnej sytuacji i nie mogła mówić otwarcie. Jako dorosła postanowiłam przekazać tę metodę mojej córce. Myślałam, iż przyda się jej, gdy będzie chciała wymigać się od nieznośnego przyjęcia czy niechcianej wizyty. Nigdy nie przypuszczałam, iż będzie musiała go użyć tak szybko.

Wczorajszy dzień zaczął się zwyczajnie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Siedziałam w kuchni, dopijając wieczorną kawę, gdy zadzwonił telefon. To był mój były mąż, Piotr. Nasz niegdyś ciepły związek po rozwodzie stał się napięty, choć staraliśmy się zachować uprzejmość dla dobra naszej córki, Zosi.

— Cześć, Kinga — odezwał się Piotr niepewnie. — Zosia chce z tobą porozmawiać. Od rana marudzi, iż musi ci opowiedzieć, jak minął jej dzień.

To mnie zaskoczyło. Zosia zwykle uwielbiała weekendy u taty i rzadko dzwoniła w trakcie ich trwania. — No dobrze, podaj ją — odparłam, starając się zachować spokój, choć w żołądku zaczęła mi się tworzyć ciężka kula.

— Cześć, Mamo! — głos Zosi był radosny, ale w jego tonie wyczułam coś niepokojącego. Słuchałam uważnie, wyłapując dziwną nutę w jej zwykle beztroskiej paplaninie.

— Hej, skarbie! Jak tam weekend? Dobrze się bawisz? — zapytałam, udając normalność.

— Tak, było fajnie. Wczoraj poszliśmy do parku, a dziś rysowałam obrazki. Namalowałam psa, drzewo i… szkoda, iż nie mam niebieskiego mazaka, żeby dorysować jagody.

Słowo „jagody” spadło na mnie jak grom. Serce zamarło mi na chwilę. W tej niewinnej rozmowie Zosia wplotła nasz tajny kod. Zamarłam, próbując zachować zimną krew. To hasło oznaczało tylko jedno: „zabierz mnie stąd natychmiast”.

— Brzmi świetnie, kochanie. Już po ciebie jadę. Nic nie mów tacie, dobrze? Wszystko wyjaśnię na miejscu. — Czy masz mi jeszcze coś do powiedzenia?

— Nie, to wszystko — odparła słodko, ale w jej głosie wyczułam strach. Wiedziałam, iż muszę działać szybko.

— Do zobaczenia wkrótce, dobrze?

— Dobrze, Mamo. Kocham cię.

— Ja cię też, Zosieńko. — Usłyszałam jej śmiech, gdy odkładałam słuchawkę, ale moje dłonie drżały. Co się stało? Piotr zawsze był dobrym ojcem. Ale coś było nie tak. Chwyciłam kluczyki i ruszyłam do jego domu, zdecydowana zabrać córkę.

Gdy zapukałam do drzwi, otworzyła mi obca kobieta. Spojrzała na mnie z irytacją i zdziwieniem.

— Mogę pani pomóc? — zapytała szorstko.

— Przyjechałam po córkę. Czy Piotr jest w domu?

— Właśnie wyszedł po sprawunki, ale Zosia jest w środku. A pani to kto?

— Kinga, jej matka — odparłam, walcząc o spokój. — A pani?

Kobieta spięła się. — Jestem Marta, partnerka Piotra. Mieszkamy razem od kilku tygodni.

Zaniemówiłam. Piotr nigdy nie wspominał o nowej dziewczynie, a tym bardziej o wspólnym mieszkaniu. Dlaczego Zosia o tym nie powiedziała? Ale teraz nie czas na pytania.

— Ojej, właśnie przypomniałam sobie, iż Zosia ma jutro wizytę u lekarza i musimy się przygotować — skłamałam z wymuszonym uśmiechem. — Zapomniałam uprzedzić Piotra, ale przywiozę ją później.

Marta nie wyglądała na przekonaną, ale nie protestowała. — Jak pani chce. Powiem Piotrowi.

— Oczywiście. — Weszłam do środka. Zosia siedziała na kanapie, kolorując książeczkę. Jej twarz rozjaśniła się na mój widok, ale w oczach dostrzegłam ulgę.

— Cześć, skarbie. Musimy przygotować się do lekarza, pamiętasz? — powiedziałam lekko.

Zosia skinęła głową, ściskając książkę. Nie odezwała się ani słowem, gdy wychodziłyśmy. Marta obserwowała nas, ale nie reagowała. Gdy już byłyśmy w samochodzie, spojrzałam na córkę.

— Wszystko w porządku, kochanie? — spytałam delikatnie.

Zosia przytaknęła, ale po chwili rozpłakała się. — Mamo, Marta jest dla mnie niemiła, gdy taty nie ma w domu.

— Co masz na myśli?

— Mówi, iż jestem irytująca i iż powinnam siedzieć w pokoju. Straszyła, iż tata mi nie uwierzy, bo jestem tylko dzieckiem.

Złość wezbrała we mnie. Jak śmiała tak traktować moje dziecko?

— Zosiu, dobrze zrobiłaś, iż mi powiedziałaś. Jestem z ciebie dumna — mówiłam, tłumiąc emocje. — Nie musisz już tam wracać, jeżeli nie chcesz. Porozmawiam z tatą i wszystko wyjaśnimy, dobrze?

Zosia przytaknęła, ocierając łzy.

W domu przytuliłam ją mocno, zapewniając o mojej miłości. Gdy już się uspokoiła, zadzwoniłam do Piotra.

— Kinga, co się stało? Marta mówiła, iż zabrałaś Zosię?

— Tak, i to nie bez powodu — odparłam, ledwie powstrzymując gniew. — Zosia użyła naszego kodu. Chciała odejść, bo Marta mówiła jej okropne rzeczy pod twoją nieobecność.

Zapadła cisza. — To niemożliwe… Marta by…

— Ale tak było. Zosia płakała w samochodzie. Bała się twojej partnerki i nie wiedziała, jak ci to powiedzieć.

— Nie miałem pojęcia… Porozmawiam z Martą. To niedopuszczalne.

— Najważniejsze, żeby Zosia czuła się bezpieczna — dodałam już łagodniej.

— Masz rację. To moja wina. Naprawię to.

Po rozmowie byłam wyczerpana emocjonalnie. To miała być zwykła sobota, a stała się lekcją, jak ważne jest zaufanie i sposób komunikacji z dzieckiem.

Zdecydowałam, iż Zosia dostanie swój telefon. Dzięki temu zawsze będzie mogła do mnie zadzwonić.

Ta sytuacja utwierdziła mnie w przekonaniu, iż warto mieć z dzieckiem ustalone słowo-klucz. Wybierzcie coś nietypowego, np. „latający słoń” czy „szklana góra”, by uniknąć przypadkowego użycia. Ćwiczcie też różne scenariusze, by dziecko czuło się pewnie.

Dziś wiem, iż ten mały sekret może uratować więcej, niż się wydaje.

Idź do oryginalnego materiału