Izabela zawsze wyobrażała sobie dzień swojego ślubu jak bajkę. Wszystko miało być idealne: delikatna suknia, uśmiechnięci goście oraz szczęśliwy pan młody u jej boku. Ale już od samego rana wszystko zaczęło się psuć.

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Izabela zawsze wyobrażała sobie dzień swojego ślubu jak bajkę. Wszystko miało być idealne: delikatna suknia, uśmiechnięci goście oraz szczęśliwy pan młody u jej boku. Ale już od samego rana wszystko zaczęło się psuć.

Najpierw, wizażysta – którego wybrała na podstawie entuzjastycznych opinii – nie pojawił się. Następnie pan młody utknął w korkach, a ona musiała udać się wraz z rodzicami do Urzędu Stanu Cywilnego. I jakby to nie wystarczyło, przez ulicę przebiegł czarny, złowrogi kot…

„Mamo, czy to może być znak? Może w ogóle nie powinnam wychodzić za mąż?” zapytała Izabela nerwowo, gryząc się w wargi.

„Córko, nie wyobrażaj sobie rzeczy. Koty robią, co chcą. jeżeli kochasz Michała, nie musisz martwić się o szczegóły,” odpowiedziała jej matka.

Lecz gdy fotograf oznajmił, iż nie przyjedzie z powodu zepsutego aparatu, Izabela była na skraju płaczu. Wydawało się, iż cały dzień sprzeciwił się jej.

Jednak wszystko zmieniło się, gdy ujrzała swojego ukochanego. Michał spojrzał na nią z taką miłością, iż wszystkie nieszczęścia zniknęły w tle. Uspokoiła się i zdała sobie sprawę, iż najważniejsze jest to, iż są razem.

Nagle głos jej teściowej przeciął powietrze niczym lodowaty wiatr:

„Twoja rodzina choćby nie dała ani grosza na ten ślub! Nie jesteście tu mile widziani!”

Izabela zamarła. Spojrzała na swoją matkę, milcząco ściskając rękę ojca. Nikt nic nie powiedział; po prostu odwrócili się i skierowali w stronę wyjścia.

Czekała na reakcję Michała. Miała nadzieję, iż on stanie przy niej i powie, iż to wszystko to tylko nieporozumienie. ale on milczał – stał tuż obok niej i… nic nie powiedział.

Goście krzyczeli „Gorzko!”, ale w jej sercu nie było żadnej radości. Spojrzała na pana młodego, który właśnie próbował ją pocałować, jak gdyby nic się nie stało. I w tym momencie zrozumiała: pomyliła się. W swoim wyborze, w swoich marzeniach, w zaufaniu, jakim obdarzyła mężczyznę, który jej nie chronił.

Izabela odwróciła się i wybiegła z restauracji. Michał choćby nie próbował jej zatrzymać.

Na zewnątrz budynku czekał samochód jej rodziców. Jej matka podeszła, przytuliła ją i otarła łzy z jej twarzy.

„Córko, przemyśl to. Może warto, żebyś wróciła?” wyszeptała.

„Mamo, co będzie dalej? Żyć w rodzinie, która mnie upokarza? Czy mam czekać, aż zostanę zmuszona do zostania ‘odpowiednią’ żoną? Nie, mamo. Wybrałam swoją drogę.”

Z tyłu usłyszał się głos Michała. Stał on niezdecydowanie, szukając odpowiednich słów.

„Izabelo, nie rób z tej sytuacji dramatu. Chodzi tylko o pieniądze. Czy naprawdę warto zniszczyć naszą przyszłość przez to?”

Zdjęła pierścionek zaręczynowy i podała mu go.

„Oto twoja ‘przyszłość’. Weź ją.”

„Izabelo, to złowieszczy znak…” mruknął.

Uśmiechnęła się gorzko. Ile jeszcze znaków musiała zobaczyć, by zrozumieć, iż ten związek był błędem?

„Nie chcę być częścią tej rodziny. Dziękuję, iż otworzyłaś mi oczy na czas.”

Wsiadła do samochodu, a jej ojciec uruchomił silnik. Gdy pojazd zaczął się poruszać, po raz pierwszy tego dnia poczuła spokój.

Kilka dni później Izabela złożyła wniosek o rozwód. Wszystko przebiegło szybko: bez majątku, bez dzieci, bez wspólnej przyszłości.

I nie żałowała niczego.

Idź do oryginalnego materiału