Iskry sprawiedliwości w cichym domu

newsempire24.com 4 dni temu

Wieczór opadał na niewielkie miasteczko Wierzbowo, otulając ulice miękkim półmrokiem. Paweł wrócił do domu po pracy, zmęczony, ale zadowolony. W przedpokoju powitała go żona, Małgosia, z ciepłym uśmiechem i zapachem świeżo usmażonych kotletów schabowych.

— Cześć, zjesz kolację? Właśnie zrobiłam kotleciki — powiedziała, poprawiając fartuch.

— Oczywiście, iż zjem — odparł Paweł, ściągając buty. Wyjął z kieszeni pęk kluczy i niedbale rzucił je na komodę.

Małgosia zauważyła obce klucze i, mrużąc oczy, zapytała:

— A to co za klucze?

— Mama wyjechała do sanatorium na trzy tygodnie — wyjaśnił Paweł, przecierając kark. — Poprosiła, żebyśmy dopilnowali mieszkania, zostawiła klucze.

Nagle w oczach Małgosi zapłonął figlarny, niemal złowieszczy błysk. Klasnęła w dłonie i wykrzyknęła:

— W końcu! Zrobię to!

Paweł zastygł w bezruchu, nie rozumiejąc, o co chodzi. Jego żona, zwykle spokojna i opanowana, wyglądała, jakby miała w głowie jakiś wielki plan.

— O czym ty mówisz? Co zrobisz? — zapytał, patrząc na nią z rosnącym niepokojem.

Małgosia tylko zagadkowo się uśmiechnęła, ale w jej spojrzeniu było coś, od czego Pawłowi przebiegł po plecach dreszcz.

Kilka tygodni temu ich życie wywróciło się do góry nogami. Po tygodniowym wyjeździe do rodziców Małgosi wrócili do mieszkania, którego nie poznali. Tapety w przedpokoju, które z takim trudem wybierali, zostały wymienione na jaskrawe, w krzykliwe wzory. Meble w salonie i sypialni były poprzesuwane — szafa stała teraz na środku pokoju, a łóżko w sypialni ustawione było przodem do okna, niszcząc całą przyjemną atmosferę.

— Co to ma znaczyć? — Małgosia, oszołomiona, upuściła torbę na podłogę, ledwo przekroczywszy próg.

Paweł wyjrzał znad jej ramienia, próbując ogarnąć wzrokiem to, co zobaczył. Serce ścisnęło mu się z przerażenia.

— Kto to zrobił? — Małgosia ledwo łapała oddech ze złości, jej dłonie drżały. — To już nie jest nasze mieszkanie!

— Uspokój się — Paweł położył jej dłonie na ramionach, starając się mówić spokojnie. — Najpierw się rozeznamy.

Ale im dłużej oglądali mieszkanie, tym bardziej rosła ich irytacja. W salonie kanapa stała teraz pod oknem, a telewizor przeniósł się w róg. W sypialni komoda stała przy ścianie, gdzie wcześniej wisiało lustro. To był chaos, a winowajca był oczywisty — matka Pawła, Irena Wojciechowska.

Miesiąc wcześniej Irena Wojciechowska pojawiła się u nich z rewizją. Już od progu zaczęła krytykować wszystko: od koloru tapet po ustawienie mebli.

— Co to za smętne tapety, jak w domu starców! — oznajmiła, kręcąc ze znudzeniem głową. — Trzeba czegoś żywszego, żeby było weselej!

— Nam wszystko pasuje — spokojnie odparła Małgosia, starając się nie okazać irytacji.

— Ależ skąd! W takich kolorach człowiek tylko się smęci, nic dziwnego, iż jesteś ciągle nerwowa — ciągnęła teściowa, ignorując protesty. — I meble macie ustawione zupełnie nie tak. Szafa powinna stać w kącie, a nie na środku salonu! A łóżko w sypialni to w ogóle tragedia.

Małgosia chciała zaprotestować, ale spojrzenie Pawła ją powstrzymało. Wiedział, iż sprzeczanie się z matką nie ma sensu. Irena Wojciechowska mogła godzinami prawić kazania o tym, jak „powinno być”. W końcu wyszła, pozostawiając w mieszkaniu ciężką atmosferę. Paweł i Małgosia, zamknąwszy za nią drzwi, odetchnęli z ulgą, mając nadzieję, iż to koniec.

Ale niedługo musieli wyjechać na jubileusz rodziców Małgosi. Ich kot, Puszek, nie mógł zostać sam, więc Paweł zaproponował, żeby poprosić o pomoc Irenę Wojciechowską. Małgosia stanowczo się sprzeciwiła:

— Chcesz jej dać klucze? Znowu zacznie tu rządzić!

Ale wyboru nie mieli — nie mieli komu zostawić kota. Więc Małgosia, z ciężkim sercem, zgodziła się, ale dokładnie pokazała teściowej, czym karmić Puszka, jak często wymieniać wodę i gdzie leżą zabawki. Codziennie dzwoniła, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Irena Wojciechowska odpowiadała krótko: „Wszystko gra” — i gwałtownie się żegnała. Powinno to wzbudzić niepokój, ale Małgosia zignorowała przeczucia.

Kiedy wrócili do domu, zrozumieli, iż teściowa nie tylko opiekowała się kotem. W ich mieszkaniu zrobiła prawdziwą rewolucję.

— Co teraz zrobimy? — zapytała zmęczona Małgosia, rozglądając się po obcych tapetach i poprzesuwanych meblach.

— Meble wrócą na miejsce, tapety zmienimy — westchnął Paweł. — To potrwa i będzie nas kosztować. Mogę teraz zadzwonić do mamy i jej to wygarnąć.

Małgosia otarła łzę i zamyśliła się. Nagle na jej twarzy pojawił się chytry uśmiech.

— Nie trzeba — powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała zdecydowana nuta. — Mam lepszy pomysł. Twoja mama jedzie do sanatorium, prawda?

Paweł przytaknął, wciąż nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Małgosia tylko mrugnęła porozumiewawczo, a jej plan powoli nabierał kształtu.

Kiedy Irena Wojciechowska wyjechała do sanatorium, zostawiając synowi klucze do swojego mieszkania, Małgosia poczuła, iż nadszedł jej czas. Promieniała z ekscytacji. W głPrzez następne trzy weekendy, dyskretnie jak szpiedzy, przemeblowali całe mieszkanie teściowej, wymieniając tapety na stonowane pastele i ustawiając meble według własnego widzimisię, aż pewnego dnia Irena wróciła do domu i stanęła jak wryta, widząc, iż jej ukochany kicz zmienił się w minimalistyczne wnętrze prosto z magazynu o designie.

Idź do oryginalnego materiału