Impreza z iskierką

polregion.pl 16 godzin temu

W mieszkaniu unosił się nerwowy duch nadciągającego chaosu. Jadwiga wyczuła to, zanim jeszcze przekroczyła próg. W klatce schodowej roznosił się gryzący zapach spalenizny, a schody były zalane wodą z mydlinami, jak po potopie. Otworzywszy drzwi, Jadwiga rzuciła na półkę naręcze kwiatów przyniesionych z pracy, zrzuciła męczące ją cały dzień buty i włożyła stare kapcie. Choć kalosze byłyby bardziej na miejscu — w przedpokoju wody było jeszcze więcej niż na schodach. Z głębi mieszkania dochodziło stłumione wycie kota, a gdzieś w czeluściach domu coś syczało, huczało i podejrzanie trzeszczało.

— Bolek, co za diabli?! — krzyknęła Jadwiga, czując, jak w środku narasta niepokój.

Po chwili w drzwiach stanął mąż. W samych kalesonach, boso, z twarzą pokrytą sadzą, głębokimi zadrapaniami i solidnym sińcem pod okiem. Na głowie dumnie prezentował się ręcznik zawiązany na kształt turbanu, jakby właśnie uciekł z targu w Stambule.

— Jadziu, już jesteś? — zamruczał Bolek, nerwowo szarpiąc róg ręcznika. — Myślałem, iż firmowa impreza, przecież jesteś szefową, będziesz do nocy stawiać toastów…

Jadwiga ciężko westchnęła, opadła na stary puf przy wejściu i, powstrzymując irytację, wymruczała:

— Gadaj, Bolek. Co ty znowu narozrabiałeś?

— No, Jadziu, moja euforii — zaczął, jąkając się — tylko się nie denerwuj, błagam!

— Denerwowałam się, gdy w latach 90. bandyci nachodzili naszą firmę — odcięła Jadwiga. — Martwiłam się, gdy pieniądze na kontach spłonęły w kryzysie. Wariowałam, gdy inflacja prawie nas dobiła. Po tym wszystkim mam wszystko gdzieś, choćby i potop. Mów, jaki cyrk tu urządziłeś?

— W skrócie… — Bolek zawahał się, pocierając sińca. — Chciałem ci zrobić święto. Niespodziankę, rozumiesz? Postanowiłem posprzątać, uprać, obiad ugotować. Wziąłem wolne, wsadziłem pranie, poszedłem na targ… No, najpierw na targ, kupiłem mięso, ale zaczęło kapać.

— Mięso? — Jadwiga zmrużyła oczy.

— Nie, pralka! — wybuchnął Bolek. — Ale nie od razu. Włożyłem mięso do piekarnika, zacząłem sprzątać, i wtedy kot…

— Żyje? — Jadwiga uniosła brew.

— Żyje, oczywiście! — obruszył się Bolek. — Tylko trochę mokry. Rozumiesz, gdy włączałem pralkę, nie było go w środku, przysięgam! A potem jakoś… się tam znalazł.

— Jak?! — Jadwiga pochyliła się do przodu. — Jak kot mógł wleźć do zamkniętej pralki?!

— Nie wiem — Bolek rozłożył ręce. — Może się teleportował. One są przebiegłe, te koty.

Jadwiga zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i lodowatym tonem powiedziała:

— Kontynuuj, Bolek. To robi się coraz ciekawsze. Ale najpierw pokaż kota. Chcę się upewnić, iż wszystko z nim w porządku.

— Eee, słoneczko — zawahał się Bolek — trzeba do niego iść. On… tam…

— Mam nadzieję, iż łapy ma całe? — Jadwiga spojrzała na podrapaną twarz męża.

— O, i to jakie! — ponuro potwierdził Bolek, pocierając policzek. — Tylko tymczasowo… unieruchomione. Dla jego bezpieczeństwa.

— Dobra, potem się tym zajmiemy — machnęła ręką Jadwiga. — Co dalej?

— No więc, podczas gdy kot… eee, się prał, poczułem swąd. Poleciałem do kuchni, otworzyłem piekarnik — a tam mięso płonie! Oparzyłem palce, chlusnąłem oliwą, a to jak buchnie! Włosy mi się tliły, dym się sączył, gaszę, a tu kot zaczyna wyć. Biegnę do pralki, patrzę — jego oczy w wizjerze, patrzy jak więzień. Wyłączyłem, chciałem otworzyć, a ona się zablokowała. Kot wrzeszczy, kuchenka płonie, twarz boli, włosy się żarzą… Chwyciłem łom, no i pralka od razu zaczęła przeciekać. Kot się wyrwał, gonił po mieszkaniu, darł się wniebogłosy, rozbił trzy wazony, podarł tapety, zerwał zasłony, wylał szampana, który dla ciebie przygotowałem. Sąsiedzi z dołu walili w kaloryfer, krzyczeli, iż będą kastrować. Nie wiem, kota czy mnie. Ale ogólnie wszystko pod kontrolą, Jadziu, nie martw się!

Jadwiga otarła łzę — nie wiadomo, z śmiechu czy z przerażenia — i, odsunąc męża, weszła do mieszkania. Pogrom był epicki. Podłoga zalana wodą, w kuchni dymiła się spalona patelnia, tapety wisiały strzępami, a w powietrzu unosił się zapach spalonego mięsa i kociej zemsty. Kot, przywiązany za wszystkie cztery łapy do kaloryfera, miał pysk owinięty szalikiem, ale żył — co już było cudem.

— Jadziu, on nie chciał siedzieć na kaloryferze — pospieszył z wyjaśnieniami Bolek. — Bałem się, iż nie wyschnie, zanim wrócisz. Nie dało się go wyżąć, wierzgał. Musiałem przywiązać, a pysk zawinąć, żeby nie darł się. Sąsiedzi już grozili policją, strażą pożarną i jakąś babą-jędzą, żeby nas przeklęła.

Jadwiga, nie mówiąc ani słowa, odwiązała kota, otarła go ręcznikiem zdjętym z głowy Bolka i uwolniła biedakowi pysk. Kot, wyrwawszy się, warknął złośliwie i schował się pod kanapę.

— Ty, Bolek, masz niezły talent do psucia — zmęczonym głosem powiedziała Jadwiga. — Kot o mało się nie udusił. Chociaż po pralce chyba już niczego się nie boi. Tak jak ja.

Oparła się o kanapę, przytulając mokrego kota, i spojrzała na męża.

— No?

— Co „no”? — Bolek zdezorientowanie mrugnął. — Mam od razu iść stryczek sobie założyć, czy jeszcze chcesz się pomęczyć?

— Gratulacje, gapo — westchnęła Jadwiga. — Dzisiaj przecież Dzień Kobiet.

Bolek rozpromienił się, pognał do drugiego pokoju i wrócił, chowając coś za plecami. Uklęknął przed Jadwigą, promieniejąc mimo sińca i sadzy na twarzy.

— Jadziu, moje słoneczko —— To dla ciebie, najpiękniejsza — wyciągnął pomiętą różę i pierścionek z bursztynem, który zdążył już otłuuc się od łomu, gdy próbował otworzyć pralkę.

Idź do oryginalnego materiału