**Impreza bez zaproszenia**
Stanisław Kowalski notuje w dzienniku:
Był późny wieczór, gdy Helena Nowacka przymierzała przed lustrem już trzecią sukienkę tego wieczoru, gdy nagle zza ściany dobiegły dźwięki muzyki. Zmarszczyła brwi, odłożyła granatową bluzkę i spojrzała na zegar. Za dwadzieścia dwudziesta – za wcześnie, by się skarżyć, choć sąsiadka Zosia nigdy nie urządzała hałaśliwych spotkań.
— Może urodziny? – mruknęła, sięgając po szary sweter. – Choć mogła uprzedzić.
Muzyka narastała, dołączyły śmiechy i rozmowy. Helena przytknęła ucho do ściany – wyraźnie było słychać więcej niż kilka osób.
Zadzwonili do drzwi. W judaszu zobaczyła sąsiadkę z parteru, Jadwigę Borkowską, o napięcie uprzejmym wyrazie twarzy.
— Dobry wieczór – zaczęła, ledwie Helena otworzyła. – Wie pani, co Zofia świętuje? Gra na całą klatkę.
— Nie mam pojęcia – odparła szczerze Helena. – Dziwne, zwykle jest cicho.
— A może jej tam wcale nie ma? – Jadwiga zniżyła głos. – Może obcy się wdarli? Czasy są niepewne…
Kobiety zamieniły spojrzenia. Zofia mieszkała sama, pracowała w bibliotece, żyła spokojnie. Nigdy nie przyprowadzała tłumu.
— Chodźmy zapytać – zaproponowała Helena. – jeżeli coś nie tak, wezwiemy policję.
Weszły na piętro. Muzyka lała się spod drzwi, słychać było toasty i głośne śmiechy. Helena nacisnęła dzwonek.
Drzwi otworzyły się natychmiast. Na progu stała Zofia, ale jakaś inna – rozczochrana, z rumieńcami, z kieliszkiem szampana. Miala na sobie czerwoną sukienkę, której Helena nigdy u niej nie widziała.
— Ojej! – zawołała Zosia. – Sąsiadki! Wchodźcie, świętujemy!
— Co świętujecie? – Helena zajrzała przez ramię.
W środku było ze dziesięć osób. Eleganccy mężczyźni i kobiety, stół uginał się od tortu i zakąsek.
— Jaka różnica! – machnęła ręką Zosia. – Życie to święto! Wpadajcie!
— Zosiu, skąd ci ludzie? – nie dawała za wygraną Jadwiga.
— Przyjaciele! – roześmiała się Zofia. – Dawni, dobrzy przyjaciele!
Z głębi mieszkania dobiegł męski głos:
— Zosia! Chodź, wznosimy toast!
— Już idę! – odkrzyknęła. – Dziewczyny, wpadajcie albo potem wam opowiem!
Drzwi się zamknęły. Sąsiadki stały na korytarzu, oszołomione.
— Coś mi śmierdzi – mruknęła Jadwiga. – Nasza cicha Zosia i nagle taka impreza… A jeden typ wyglądał jak bandzior.
— Może się zakochała? – zasugerowała Helena.
— W pięćdziesiątce? Daj spokój!
Helena chciała odpowiedzieć, iż wiek to nie wyrok, ale muzyka przygłuszyła rozmowę.
Rano obudziła ją cisza. Nienaturalna, po nocnej wrzawie. Wychodząc do pracy, spotkała Jadwigę.
— Wyspała się pani? – zagryzła Jadwiga. – Ja nie zmrużyłam oka. A rano w oknie widziałam luksusowe auta. Teraz zniknęły.
— Goście pewnie odjechali.
— Właśnie. Kim oni byli? I co naszej Zosi strzeliło do głowy?
W sklepie Helena spotkała Zofię, kupującą chleb i najtańszą kiełbasę.
— Zosiu! Jak impreza?
Zofia odwróciła się. Jej twarz była szara, oczy zaczerwienione.
— Jaka impreza?
— No, u ciebie wczoraj…
— Ach, to… – Zofia odwróciła wzrok. – Pomyłka. Nie do tego mieszkania.
— Jak to? Przecież nas zapraszałaś!
— Nie pamiętam – pokręciła głową. – Może ci się śniło.
Wyszła szybko, pozostawiając Helenę w osłupieniu.
Wieczorem Helena zapukała do Zosi.
— Lepiej nie wchodź – zawahała się Zofia. – Bałagan po… sprzątaniu.
— Zosiu, co się stało?
— Wejdź.
Mieszkanie wyglądało jak po uczcie. Kieliszki, okruchy tortu, zapach obcych perfum.
— Nie wiem, jak to wytłumaczyć – Zofia zakryła twarz. – Wróciłam z pracy, a oni już tu byli.
— Kto?
— Obcy ludzie. Pili, jedli, włączali muzykę. Jakiś mężczyzna powiedział: „Zosiu, nareszcie! Czekaliśmy!”
— I co?
— Co miałam robić? Byli tak mili… Znali szczegóły z mojego życia. choćby o moim kocie, który umarł.
— Może to anioły? – szepnęła Zosia.
— Co?
— Mama mawiała, iż anioły przybierają ludzką postać… Tak długo byłam sama…
— Zosiu, gdzie oni są?
— Zniknęli. Zostawili tylko to… i pieniądze. – Wskazała na stół.
— Ile?
— Pięć tysięcy złotych.
Helena wzięła do ręki zostawioną kartkę: *”Dziękujemy za gościnę. Wrócimy”*.
— Zosiu, może to oszustwo?
— Wiem… Ale wczoraj po raz pierwszy od lat poczułam się ważna.
Zadzwonili do drzwi. Melodyjny dźwięk. Zofia drgnęła.
— Wrócili – szepnęła.
— Poczekaj! – Helena chwyciła ją za rękę.
Ale Zosia już otwierała. W drzwiach stała ta sama elegancka kobieta z wczoraj.
— Zosiu, kochanie! Obiecaliśmy wrócić!
Helena patrzyła, jak sąsiadka kwitnie w ich towarzystwie. Śmiała się, opowiadała, tańczyła – jakby straciła dwadzieścia lat.
O północy goście odeszli. Zostawili więcej pieniędzy.
— Zosiu – Helena westchnęła. – Boję się o ciebie.
— Wiem… Ale jeżeli wrócą, chcę, żebyś była ze mną.
Zofia uśmiechnęła się po raz pierwszy od dawna – prawdziwie.
**Lekcja:** Czasem strach przed oszustwem przegrywa z pragnieniem bycia zauważonym. Lepsza niepewna euforia niż pewna samotność. Choć warto mieć kogoś, kto pilnuje, by nie stracić rozumu – lub czegoś więcej.